XVI

379 25 12
                                    

                                   Grudzień rozpoczął się... z hukiem? Z nadzieją? Z pewną zmianą, która mogła wiele zmienić, a wszystko zaczęło się od Jamesa, który szedł w stronę biblioteki nie rozglądając się na boki, patrzał przed siebie, choć też jakby martwo. Cała jego uwaga była skupiona nie na świecie zewnętrznym, lecz na całej masie jego przeżyć. Jeśli nie wtedy to kiedy? Zaparł się. Wyrzucił cały pesymizm, bo przecież znany był z jego odwagi. Zachwycał tyle ludzi, czy nie był w stanie zachwycić i jej? Dała się pocałować. Nawet jeśli się wyrzekała, iż nic do niego nie czuła, to czyny mówiły same za siebie.

Dziś jest ten dzień. Dziś Evans powie ,,tak".

Podekscytowany pozwolił sobie na delikatnie taneczny krok. Jeszcze tylko kilka zakrętów do biblioteki. Zobaczy ją czytającą książkę, samotnie przy stoliku. Podejdzie. Pośle zniewalający uśmiech. Powie kilka słów. Zresztą..! Dla chłopaka najważniejszy był efekt końcowy, to co się wydarzy, jak się zachowa... ah... tym się zajmie w trakcie. Po drodze napędzał swe myśli na szczęśliwe zakończenie. Nie zdążył zadecydować, czy wezmą kota, czy psa (oprócz sowy oczywiście!), bo wychodząc z zakrętu – zupełnie jakby przywołał ją – zderzyli się. Złapał ją, choć nie było zagrożenia, iż którekolwiek mogłoby się przewrócić.

Lily odskoczyła o metr dalej i nawet nie ważyła się unieść wzrok. Czuła te jego perfumy, była przekonana, iż ma rozwalone włosy. Chciała tylko wyminąć go bez robienia awantury. O! Zignorować. Wspaniały wymysł.

- Lily. – zachrypiał, bo głos niemal ugrzązł mu w gardle.

Nic. Z upartością wgapiała się gdzieś w bok. Nie chciała nawet się zastanawiać, czemu użył jej imienia. Gdzie się podziało stare dobre ,,Evans"?

Powtórzył jeszcze raz, ale niczym to nie poskutkowało. Widział jaka była zarumieniona, serce musiało jej walić.

- Lily. Spójrz na mnie.

Dziewczyna nie miała pojęcia o niczym. Po co? Co on myśli? Co się wydarzy?

Szybkim ruchem podszedł i jedną ręką przyciągnął ją w talii do siebie, drugą złapał za jej brodę, by unieść jej twarz. Rudowłosa zdrętwiała, gdyby nie jego uchwyt pewnie by się przewróciła. Znów nie było świata, prócz jego orzechowych oczu. Zapomniała jak działają nogi, jak powinna się nie zgodzić, jak się odsunąć.

- Daj mi szansę. Proszę. – wyszeptał.

Po korytarzu nikt nie spacerował, byli tylko we dwoje, tak blisko... zbyt blisko. Odpowiedź nie nadchodziła, więc James idąc za ciosem, kierując się zasadą narzucającą mu, by zawsze robił to co chce, bo żyje się tylko raz, pochylił się. Zbliżył usta do jej, rozwarł delikatnie wargi, by znów poczuć jak to jest całować Lily Evans, gdy ona oprzytomniała. Odepchnęła go z całej siły, której nawet się po sobie nie spodziewała. Gdy on został rozkojarzony, ona go wyminęła szybkim krokiem.

- Hej! – jęknął.

- Zostaw mnie w spokoju!

Ale chłopak obiecał sobie coś. Tym razem nie odpuści. Niech mówi co chce, znów prawie dała się pocałować.

Jeśli ona nic do mnie nie czuje, to ja jestem Merlinem!

- Nie ma mowy! – odkrzyknął.

Zmierzała przed siebie, a do portretu Grubej Damy kawałek pozostawał.

- Lily! Dlaczego nie możesz dać mi szansy?

- Nigdy w życiu. – warknęła cicho.

- Nie udawaj, że ci się nie podobało! Jedna randka i sama zobaczysz!

Hogwart w erze Huncwotów [JILY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz