Rozdział piąty. Spokój

62 6 5
                                    

- O to ty Drew, to ja już może sobie pójdę.
Zaczęłam iść w kierunku wyjścia ze szkoły, ale on mnie zatrzymał.
- Nie tak prędko Mia. Musimy porozmawiać. Cały dzień próbuję cię złapać, ale ty ciągle gdzieś znikasz. Tym razem nie dam ci uciec.
Wiedziałam, że ostatnie zdanie ma dwa znaczenia. Już raz mu nawiałam, jakiś rok temu. Wzdychnęłam i zapytałam o czym chce rozmawiać.
- Dobrze wiesz o czym.
- Miałam nadzieję, że mnie nie pamiętasz- wymamrotałam pod nosem, a on miał tego nie usłyszeć.
- Coś ty powiedziała? Miał bym cię zapomnieć. Codziennie zastanawiam się, czy jeszcze żyjesz. Od roku oglądam w napięciu wiadomości, myślą że zaraz usłyszę, że znaleźli cię całą zakrwawioną w wannie, czy w innym miejscu. Zawsze wzdycham z ulgą, gdy o tobie nie mówią, ale jestem także przerażony, że nigdy nie dowiem się o tym jak odeszłaś z tego świata, bo twoja śmierć jest za mało ważna, by o niej powiedzić w mediach. Nie mogę spać w nocy, myśląc cały czas o tobie, a ty mi tu wyjeżdżasz z takim "miałam nadzieję, że mnie nie pamiętasz" - powiedział podniesionym głosem.
Łzy napłynęły mi do oczu, a ja przecież nigdy nie płaczę. To jest właśnie powód, dla którego nikt się nie powinnien o tym dowiedzieć. Wszyscy będą cierpieć przeze mnie.
- Przepraszam - wyszeptałam, a łzy kapały mi z oczu jak groch.
- Nie, proszę nie płacz. Nie chciałem cię zranić tymi słowami. - Był już spokojny i opanowany.
Wziął mnie w ramiona. To było takie...miłe. Dobrze, że na korytarzu już nikogo nie było. Uspokoiłam się w końcu, a jego sweter był przeze mnie cały mokry. Wyprowadził mnie ze szkoły i wsadził do swojego samochodu. Zawiózł mnie w jakieś miejsce, którego nie znam. Otworzył mi drzwi i podał rękę, aby pomóc mi wysiąś. No cóż ja to ja nie skorzystałam.
- Gdzie jesteśmy?
- Odkryłem to miejsce zaraz po przyjeździe tutaj - odpowiedział zdecydowanie nie na moje pytanie.
Przede mną rozciągała się przecudowna łąka, a za mną był las. Drew wzią koc z bagażnika, złapał mnie za rękę i zaprowadził na polanę. Trawa była tak wysoka, a pomiędzy jej ździłbami przeplatały się prześliczne kwiatki w różnych kolorach. Rozłożyliśmy koc i usiedliśmy. Drew złapał moje przedramię i zaczą delikatnie przejeżdżać palcami po mojej ranie.
- Dalej się tniesz - raczej stwierdził niż zapytał.
- Nie. To był na prawdę wypadek - skłamałam.
- Prosze nie okłamuj mnie - powiedział z błaganiem w głosie. - Tak bardzo za tobą tęskniłem. - Wziął mnie w ramiona i zaciągłą się zapachem moich włosów.
- Ja za tobą też - odpowiedziałm szczerze. Naprawdę mi go brakowało. - Naprawdę się już nie tnę. To była chwila słabości.
Przycismą mnie do siebie jeszcze mocniej. Troche źle się czułam kłamiąc, ale tak było lepiej dla wszystkich.

Co mogę stracić?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz