Rozdział dziesiąty Nareszcie!

28 4 2
                                    

Nie jestem lwem walczącym o swoje. Nie jestem silna. Jestem tchórzem, który nigdy nie pokona nicości. Ruchomych piasków, zawzięcie mnie wciągających. Tonę w nich. Duszę się piaskiem naznaczającym moje płuca. Umieram. Jestem w agonii. Myślałam wiele razy, że już wydostaję się na powierzchnię oceanu piachu. Zawsze jednak ponownie zapadałam się w głębinę. Piasek wydaje się przyjemnie ciepły, ale czasem może bardzo poparzyć, zostawiając na ciele białe blizny, ale przecież życie bez problemów nie jest życiem. Powinno je się rozwiązywać, lecz moich już się nie da.

W ostatniej chwili zdążyłam obrócić głowę. Dobrze, że jest ciemno, bo przynajmniej nie może zobaczyć łez czających się w kącikach moich oczu. Chciała się odsunąć, lecz on ciągle trzymał jedną ręke na moim biodrze. Drugą ręką złapał mnie za brodę i obrócił moją głowę w swoją stronę. Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę, że... że nie mówię prawdy by chronić babcie i Drew, ale samą siebie. Tym razem to ja zbliżyłam moje usta do jego i złożyłam na nich słodki delikatny pocałunek, trwał on może pół sekundy. Gdy tylko odsunęłam moje usta od jego, zobaczyłam olbrzymi uśmiech na jego twarzy. Na mojej też zakwitł, ale dużo wolniej. Tak jak powoli rozkwita róża. Przeniósł swoje ręce na moją talie i zaczął mnie obracać, tak jak Ziemia kręci się wokół Słońca. Może wreszcie mój ciemny las odwiedzi ta głupia gwiazda i wreszcie znajdę powrotną drogę. Boję się... boję się tego, że mogę zabrać Słońce Drew. Nie chcę, żeby przeze mnie także toną w piaskach.

- Nareszcie! Nie wiesz jak długo na to czekałem - powiedział po dość długie chwili ciszy.

Uśmiechnęłam się do niego całkowicie szczerze. Może jednak ktoś był w stanie przywrócić moje uczucia.

Imieniny babci minęły całkiem przyjemnie. Nawet nie zwróciła uwagi na to, że cały czas z Drew na siebie patrzymy. Była zajęta swoim chłopakiem. A właśnie. Czy Drew jest moim chłopakiem? Trudno to stwierdzić.

W poniedziałek, gdy wychodziłam przed mój dom nie zobaczyłam samochodu Kati. To ciut dziwne. Za to ujrzałam wóz Drew i go samego siedzącego w środku. Uśmiechnął się do mnie uroczo i wysiadł z pojazdu, aby otworzyć mi drzwi od strony pasażera.

- Proszę cię. Nie rób tego więcej. Nie cierpię, gdy ktoś mi otwiera drzwi. Mam dwie rączki, umiem sama. - Uśmiechnęłam się promienie i zobaczyła w jego oczach błysk. Westchnęłam zrezygnowana. - I tak będziesz to robił, prawda?

- Oczywiście, że tak. - Jego uśmiech mógł powalić. Wyglądał na tak szczęśliwego.

Całą drogę do szkoły trzymał rękę na moim kolanie, co nie zaprzeczę było całkiem przyjemne, jednak po mojej głowie chodziło tylko jedno pytanie i w końcu je zadałam:

- Drew... czy, czy my jesteśmy... parą? - Powiedzenie tego wymagało ode mnie nie lada wysiłku.

Co mogę stracić?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz