Rozdział 15 - Pościg węża

5 2 0
                                    

                        

Aneta

Pająk Teoś chodził dookoła pomieszczenia, a ja wodziłam za nim wzrokiem. Wygląda na to, że on też chce się stąd wydostać. Zastanawiam się, czy pozostałe pająki przeżyły czy też utonęły w piasku. Chociaż trochę boję się pająków, to jednak jest mi ich żal. Każdy chce żyć. W końcu przyszedł Acme. Jego kurtka była pobrudzona czymś smolistym, a wieczna złość ustąpiła błogiemu uśmiechowi. Strażnik miał lekko przymglone spojrzenie, a ruchy sztywne jak u robota. Mężczyzna podszedł do panelu kontrolnego i coś przy nim majstrował. W pewnym momencie syknął z bólu  i złapał się za przedramię. Kiedy podwinął rękaw, zobaczyłam zaschniętą skorupę krwi poprzetykaną grubymi, czarnymi nićmi - będącymi zapewne nieudolnym szwem. Skóra nad linią szwów była blada, jakby nigdy nie padały na nią promienie słoneczne, a poniżej - ciemna i opalona. Kiedy zorientował się, że na niego patrzę, uśmiechnął się do siebie i cicho zanucił jakąś kołysankę. Po chwili przyszedł profesor Zalewski. Kopnął leżący na ziemi długopis pod ścianę. Czarny atrament splamił podłogę. Acme z niegłośnym chichotem ukrył przedramię pod kurtką. -Twoja koleżanka chciała, abym ci to przekazał. - powiedział Zalewski i wyjął z kieszeni fartucha foliowy worek wypełniony wodą, w którym pływała mała, żółta rybka.
-Która koleżanka? - zapytałam i skrzyżowałam ręce na piersiach. Zalewski wyjął karteczkę z kieszeni, żeby sprawdzić.
-Klara. - odpowiedział i zmarszczył brwi, kiedy dostrzegł pająka w rogu pomieszczenia.
-Jak się czujesz? - zapytał swoim zwyczajem i popatrzył na mnie badawczo. Mówiąc to, profesor przyłożył woreczek z rybką do niebieskiej tafli, odgradzającej nas od siebie ściany. Chwilę później worek wysunął się z czegoś na kształt szuflady z falującej powierzchni .
-Z tym, że dostałam od ciebie rybę? - zapytałam, unosząc brew. Po moich słowach chichot Acme przerodził się w regularną głupawkę, która tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest czymś „napruty".
-Bardziej zegar. Nie dziękuj.- mruknął naukowiec i przygasił wszystkie światła. Nagle poczułam, jak z cichym , znajomym kumkaniem uchodzą ze mnie wspomnienia sprzed kilku dni.
-Opowiem ci bajkę, która potrwa trzy dni. - powiedział wesoło Acme, a jego sylwetka zdawała się coraz bardziej stapiać z panującym w pokoju półmrokiem. Zakręciło mi się w głowie. Powierzchnia ściany zaczęła mi falować niczym spienione morze. Podeszłam do niej niepewnym krokiem i dotknęłam przeźrocza. Mój dotyk nie wpłynął w żaden sposób na wodę, ponieważ była to tylko iluzja.
-Zaczyna się tak samo nudno, jak większość bajek. - kontynuował.
Opuściłam rękę i spojrzałam w ciemność, która otaczała strażnika.
-Szczęśliwie. Za szczęśliwie. - ostatnie słowo sciekło goryczą.

Żaneta

Skradaliśmy się korytarzem, którego podłoga była wyściełana miękkim popiołem. Gdyby nasze ciała nie były z lekkiego papieru, to pozapadalibyśmy się w grząskim podłożu. Jedynymi dźwiękami, jakie nam towarzyszyły, był miarowy szmer skrzydeł motyli. Owady skupione w kilku chmarach fruwały pod sufitem. -Co tu się stało? - zapytałam szeptem Leona.
-Tu był wcześniej piękny korytarz do Obozu dla Ludzi Niepotrzebnych. - powiedział cicho Leon i czujnie rozejrzał się dookoła. Mrok wokół nas zdawał się gęstnieć. Odniosłam wrażenie, że za chwilę nie będziemy tu sami. -Widocznie się go pozbyli.- dodał.
-Ale co to znaczy... Przecież skoro był piękny, to po co go zniszczyli? - zapytałam, przyglądając się smugom popiołu na chropowatych ścianach. Przez chwilę moje myśli zaprzątnął atrament, kiedy Leon wpatrywał się we mnie tymi swoimi koralikowymi oczami. Odbijały światło o wiele mocniejsze, niż to, które do nich wpadało. -To znaczy, że śmierć mojego przyjaciela niczego nie zakończyła. – powiedział z zamyśleniem. - Gdzieś tutaj powinno być wyjście. – dodał.
-Odchodzisz? - zapytałam zaskoczona, a Leon tylko pokiwał głową. Czerwona plama na jego grzbiecie znowu wyblakła. Przez korytarz przemknął zimny podmuch wiatru. Popiół zawirował  w powietrzu i zaczął prószyć na nas szarym śniegiem.
-Po tym wszystkim, tak po prostu odchodzisz? - zapytałam po raz drugi, a niedowierzanie zaczęło ustępować miejsca smutkowi. Niby wiem, że dużo przeszedł i miał już dość tego miejsca, ale naprawdę chciałam, aby mi towarzyszył. Leon zdawał się wiedzieć o tym miejscu wszystko i świetnie znał jego topografię. Dawał mi duże poczucie bezpieczeństwa - był taki jak ja, a jednak zdołał tu przetrwać. Jeśli jemu się udało, to mnie także mogło. Poczułam skradającą się samotność. -Tak powinno być. - powiedział Leon, patrząc w jakiś bliżej nieokreślony punkt   w przestrzeni, jakby coś widział, i uśmiechnął się nieobecnie. Po chwili naprawdę odszedł. Dłuższy czas patrzyłam, jak jego pomarańczowa figurka znika w głębi korytarza. Nie rozumiem, dlaczego osoby, które tu spotykam zachowują się w tak niezrozumiały sposób. Dla mnie są zagadką - nawet Leon origami. Niekiedy zdawało mi się, że i Aneta tak ma, ale Aneta to ludź. Rozejrzałam się po pustym korytarzu i ruszyłam przed siebie na poszukiwanie przyjaciółki. Kilka razy o mało nie zwiały mnie podmuchy wiatru. Czasami musiałam się naprawdę mocno trzymać szczelin w ścianach. Odpoczywałam w zagłębieniach między kamieniami. W końcu zawędrowałam do jakiejś groty i zaczęłam brnąć przez kolorowe źdźbła traw, wśród których mieszkały piękne zwierzątka. Różowe, włochate gąsieniczki, jeże ze sztućcami zamiast igieł i niewielkie ptaki, pasiaste jak pszczoły. Ich skrzydełka poruszają się tak szybko, że niemal rozmywają się w oczach. Sprawiają wrażenie niezwykle lekkich. Dzioby mają bardzo cienkie, szarego koloru i enrgicznie nimi kłapią. W końcu zorientowałam się, że one tak się porozumiewają. Na szczęście nie zwracają na mnie uwagi, zajęte wybieraniem z trawy rododendronowych gąsieniczek. Nagle usłyszałam czyjś cienki głosik. -Schowaj się, dyktator idzie.
Odwróciłam się i zobaczyłam małą, rozkoszną gąsieniczkę o puchatym, błyszczącym futerku. Z jej głowy wystawały czułki zakończone ciemnoczerwonymi kuleczkami. Poruszała się bardzo szybko, na miejsca postoju wybierając tylko zacienione obszary. Obok mnie też postała tylko chwilkę.
-Kto to... - zaczęłam zaciekawiona, ale przerwało mi głośne syczenie, które nasilało się z każdą chwilą. Jest nieprzyjemne, chwilami wściekłe, więc szybko zrobiłam trochę miejsca gąsieniczce. Cień rozłożystego krzaku róż ukrył nas na tyle, abyśmy pozostały jedynie widzami.                        Zza uschniętego krzewu, pod którym leżą kawałki pokruszonych świec wypełzła wielka, czarna kobra. Jej czerwone ślepia, wyniosła postawa, jad koloru limonkowego, ściekający z jej kłów, wzbudził niemały strach również we mnie. W zasadzie nie muszę przejmować się jej jadem - moje papierowe ciało i tak by nie umarło po ukąszeniu. Kobrze towarzyszyły dwa jeże, z których pleców wyrastały ostrza noży kuchennych. W ich stali można było się przejrzeć jak w lustrze. Były stosunkowo niewielkie w porównaniu z kobrą, ale przy tym dość groźnie wyglądające. Ciężko stąpały, rozglądając się na boki czarnymi jak węgiel ślepiami. Wyobraziłam sobie, że są w nich utopione zimne furie, zdające czekać aż ktoś się im narazi. Przemknęło mi nawet przez myśl,     że być może z ich powodu Leon wolał odejść i ukryć się, gdzieś pomiędzy porzuconymi przedmiotami, z dala od tego miejsca. Z pewnością o nich wiedział, tylko... Dlaczego mi o nich nie wspomniał? -Gdzie ona jest?! - syknęła wściekle wężyca, a jeże uparcie omiatały wzrokiem krzaki. Gąsieniczka uśmiechnęła się złowróżbnie i wyjęła z futerka zapaloną zapałkę. Po chwili, nie pytając mnie o zdanie, przyłożyła ją do najbliższych ździebeł trawy i wycofała się głębiej w cień.
-Nie możesz. - szepnęłam i czmychnęłam od coraz szybciej powiększającego się płomienia.
-Ogień odstrasza zło. - powiedziała cichym, aksamitnym głosikiem i zaśmiała się. -Ogień oczyszcza. Ona uczyli.
-I zapomnieli dodać, że parzy w tyłek?! - pisnęłam i rzuciłam się do ucieczki.

Jesteś daremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz