Rozdział 11- Grota aniołów

7 3 0
                                    

Aneta

Nad płytką rzeczką rosły brzozy. Drzewa szumiały drobnymi połyskliwymi liśćmi, lekko skłaniając się ku nurtowi rzecznemu. Woda była idealnie przeźroczysta, tak że jej położenie zdradzał jedynie zarys koryta rzeki i cichy plusk, odbijających się od brzegu fal. Motyl    ze skrzydłami z rybich ogonów zanurkował pod taflę wody                      i zwyczajnie zaczął płynąć. Szybko zniknął mi z oczu,ale przypuszczałam, że po prostu ukrył się między kamieniami. Yasemine rozglądała się dookoła z zachwytem, a jej ręce dotykały wszystkiego co kolorowe. Próbowała nawet złapać jednego z tych dziwnych rzecznych motyli i omal nie wpadła przy tym do wody. Mnie z kolei przyciągnęły brzozy. Dotykałam ich jasnej, miejscami jedwabnej kory. Wydało mi się, że drzewa pochylają się w moim kierunku. Usłyszałam wyraźny szelest liści, pomimo braku podmuchów wiatru.
-Nie zatrać serca, kiedy meta spotka cię w rzece popiołu. - wyszeptały drzewa i wyciągnęły ku mnie gałęzie.
-Czy to samo powiedziałyście Iskrzyckiemu? - zapytałam czując, jak ubyło mnie z tego świata. Wokół zrobiło się pusto i ciepło, a moje myśli zrobiły się jaśniejsze niż przedtem. Jednocześnie poczułam się bardzo samotna, ponieważ żaden człowiek nie potrafiłby mi teraz towarzyszyć    ani wyciągnąć z tego zawieszenia, gdybym sama nie zechciała wybudzić się.
-Drzewa wszystko wiedziały. - wyszeptał głos Iskrzyckiego i odkaszlnął, ale nie mogłam go nigdzie dostrzec- Wierzysz mi?
-Skoro wszystko wiedziały, dlaczego zostałeś zabity? - zapytałam, czując jak szybko zaciera się granica pomiędzy myślami a słowami. Nie może zaprzeczyć, że zadałam mu dobre pytanie.
-Dam ci moje oczy. - powiedział cicho, a jego głos roztapiał się w szeleście liści. Ziemia pod moimi stopami stała się grząska i zaczęła mnie wciągać, a ciężar jego wspomnień był porównywalny do najcięższych odważników na wadze. Naprawdę pogrążał mnie w ...podłożu?
-Ani mi się waż. - powiedziałam z wysiłkiem i siłą woli powstrzymałam grunt przed dalszym zapadaniem się. - Ciebie nie ma. Pochowano cię nim umarłeś, ale to niczego nie zmienia. -Czasem to się ciebie boję.- powiedziała Yasemine, przyglądając mi się ze zmarszczonymi brwiami. Nieświadomie rozproszyła ten dziwny stan i przywróciła tlen moim płucom. -Zabiłaś kogoś, że mówisz takie rzeczy?
-Nie, po prostu to, co mi wstrzyknięto jeszcze nie przestało działać. - powiedział mój głos, a kąciki ust wygięłam w wymuszonym uśmiechu. Chyba ją przekonałam, ponieważ porzuciła temat i podzieliła się ze mną przemyśleniami dotyczącymi Esme. Nie były odległe od moich, choć skoro obie mamy wątpliwości co do jej intencji, to może nie powinno nas tu być?
Zazdrościłam Yasemine braku urojeń. Bo jak inaczej nazwać małe, złote aniołki, fruwające wokół bezlistnego krzaka ze świeczkami. Co ciekawe, kiedy przyjrzałam się im bliżej zauważyłam, że zapalają knoty świeczek. Czyżby Iskrzycki zdołał mi jednak podarować swoje oczy? Wzdrygnęłam się na samą myśl. Boję się, kiedy widzę coś czego nie widzą inni. Może to sobie być nie wiem jak prawdziwe, ale skoro nie mogę tego zweryfikować to w końcu po kawałku tracę zaufanie do samej siebie. To trochę tak jakby kręciła się igła busoli – jest się gdzieś i stoi na dwóch nogach, w miejscu, ale gdzie ? Na pewno stoi, a nie śpi? -Wiesz Aneto, jeśli masz jakiś problem, to po prostu mi o nim powiedz. Razem znajdziemy rozwiązanie. - powiedziała robiąc mądrą minę Yasemine, tonem sugerującym jednak, że lepiej abym sama jakieś wymyśliła.
-Możemy uciec.- powiedziałam i zmąciłam palcem taflę wody, płosząc przy okazji kilka rybo-motyli.
-Nie, nie możemy. - wtrąciła się Esme, która wyszła zza krzaków, a za nią dwa rysie , których różowe i kadmowe cętki na futrze zdawały się przesuwać w rytm ich płynnych kocich ruchów. Zwierzaki okrążyły nas i usiadły bezgłośnie za naszymi plecami. Yasemine zmierzyła Esme wrogim spojrzeniem, wyraźnie zwiastującym kłótnię. Złote aniołki na chwilę przerwały zapalanie świeczek i podleciały bliżej, jakby zaciekawione wymianą zdań. Zapytałabym je o coś,  ale zdawałam sobie sprawę, że mogę tylko ja je widzieć i znowu wyjdę na wariatkę, jeśli dziewczyny mnie usłyszą. Tymczasem Esme nie była skora do kłótni, aż przyszło mi na myśl, że jest jakaś „złamana" albo w jakiś sposób stępiona emocjonalnie . -Pokażę wam namioty. Chodźcie, nim zaczną was szukać- powiedziała do nas. Obejrzałam się za siebie. Spojrzałam w pionowe, fluoryzujące niebieskim światłem, źrenice rysia, który siedział tak blisko mnie, że nieomal czułam jego oddech na sobie. Ryś siedział nieruchomo, tylko pędzle na czubkach jego uszu lekko się poruszały. Wstałam i dołączyłam do Esme. Yasemine niechętnie ale ruszyła  za nami.
-Kim jest tutaj Acme?- zapytałam,        a Esme wprowadziła nas na mocno udeptaną ścieżkę. Rośliny po obu jej stronach świeciły chyba najjaśniej w całej grocie, a aniołki uwijały się przy zapalaniu dodatkowych świeczek. A może to wróżki, tylko wyglądają jak moje wyobrażenie aniołków? Nie wiem. Ale nie można im odmówić niezwykłego piękna i takiej niewinnej aury. Szkoda tylko, że w tym nieziemskim ogrodzie gasną ludzie – cichym szeptem napłynął głos Iskrzyckiego, który stopił się z moją myślą.
-Strażnikiem ogrodu. - wyjaśniła Esme - Sztucznie wyhodowanego, do przeprowadzania różnych... ciekawych eksperymentów.
-Uroczy eufemizm, zważywszy na to, w jakim jesteście stanie. - powiedziała z przekąsem Yasemine.
-Ma rację. Dlaczego nazywasz to „ciekawym"? - zapytałam, na chwilę odrywając wzrok od świeczek.
-Nauka wymaga poświęceń. Nie przypominasz sobie wykładu profesora Zalewskiego? - naraz zdarty głos Esme stał się czystszy i bardziej śpiewny. - Potrzeba usunąć niepotrzebnych, aby złamać potrzebnych. Że co?! Na takie stwierdzenie nie dość było nawet gorzkiego jadu Yasemine. Nie wiedziałam, jak rozsądnie zinterpretować taką wypowiedź. Posiadała zapewne kilka znaczeń, ale każde kolejne możliwe wydało mi się jeszcze bardziej upiorne                          od poprzedniego. Po minie Yasemine wiedziałam, że myśli podobnie.
Rozmowa urwała się, kiedy weszliśmy na polankę, którą porastała jasnoróżowa, świecąca trawa.
Stało tam kilkanaście namiotów typu tipi z wymalowanymi fluorescencyjnymi, białymi zygzakami. Pomiędzy nimi krzątali się ludzie. Ciemnoskóry Adisa rozpalał ogień; mężczyzna w kurtce koloru magenty rozłupywał gałęzie na opał; dziewczynka w niebieskim płaszczyku niosła wodę w wiaderku. Byli też inni, ale najbardziej zaniepokoił mnie fakt, że ewidentnie sprawiali wrażenie jakby nie martwiła ich sytuacja w jakiej się znaleźli. Urządzili się w tym miejscu i wykonywali swoje prace bez żadnych oznak buntu, niechęci. W ogóle bez oznak jakichkolwiek emocji. Niczego, czego można się spodziewać po ofiarach porwania. Przecież jesteśmy uwięzieni! To jest więzienie. Zjawiskowe i przestronne, ale jednak w więzienie.
Yasemine również się to nie podobało, co sprawiło że poczułam do niej coś w rodzaju sympatii. Gdybym była tutaj jedyną przytomną osobą, sama zaczęłabym się zastanawiać czy przypadkiem nie mają racji. Aniołki i gadające drzewa się nie liczą... -Zrobiliśmy wszystko, co było dzisiaj    do zrobienia. Jutro nam pomożecie. - powiedział do mnie Adisa, po czym podał mi kubek... herbaty.
-Dziękuję.- powiedziałam i dyskretnie rozejrzałam się za jakimiś krzakami, w które mogłabym to wylać. - W czym konkretnie wam pomożemy? -W rozładunku i przeniesieniu skrzyń na Polanę Przeznaczenia. – Adisa odpowiedział bardzo poważnym tonem, a ja zaczęłam się zastanawiać, gdzie zgubił wesołego, nieco roztrzepanego siebie. Ludzie zaczęli układać się do snu w namiotach. Zamiast kołdrami okrywali się prześcieradłami. Esme także wyjęła swoje i zniknęła w najbliższym tipi.
Yasemine zorganizowała sobie prześcieradło i rozłożyła je obok ogniska. Wyglądało na to,że właśnie tam chce spędzić noc.
-Co się stanie z tymi skrzyniami i co w nich jest? - zapytałam.
-To nie nasza sprawa. - odpowiedział, a rysy jego twarzy stwardniały.
-Wręcz przeciwnie.- powiedziałam, starając się opanować narastającą we mnie złość. To nie był Adisa, którego zapamiętałam. Nigdy nie był taki chłodny, nieruchomy, zobojętniały.
-Dobranoc. – powiedział, chcąc uciąć temat. Szybko złapałam go za rękę, uniemożliwiając mu odwrócenie się do mnie plecami. Przez jego twarz przemknął grymas złości, jakbym właśnie gwałtownie go obudziła. -Wyprowadzili cię w skrzyniach. Jak pozostałych. - powiedziałam, szukając na jego twarzy jakichkolwiek oznak pamięci czy zainteresowania tematem.
-Nie wiem o czym mówisz. - powiedział cicho, po czym wyszarpnął rękę i zniknął w namiocie. Zakręciło mi się w głowie tak, że musiałam szybko usiąść, aby nie zapomnieć z której strony jest grunt. Nie rozumiem tego co się dzieje, ani nie mam pomysłu jak sobie poradzić w tej sytuacji. Kiedy już odzyskałam orientację w przestrzeni, usiadłam przy ognisku. Ponad ogniem fruwały świecące na żółto, duże ćmy, które zdawały się tańczyć pomiędzy płomieniami. O dziwo, tak panowały nad sytuacją, że ani razu żadna z nich się ze mną nie zderzyła.
Postawiłam kubek na różowej, satynowej w dotyku, trawie                     i przyglądałam się temu widowisku. Yasemine zerwała kilka ździebeł i rzuciła je w ogień, który groźnie zasyczał. Wokół nas rozpylił się słodki, waniliowy zapach.
To wszystko wyglądało jak sen, który mógłby trwać, gdyby nie mieszkała w nim ciemność. Rybki na sklepieniu były jak tysiąc księżyców. Na początku były zaledwie ozdóbkami mającymi przyciągać wzrok w sklepie, a teraz były dowodem, że nie wystarczy zwykła geograficzna orientacja, aby się stąd wydostać. 

Jesteś daremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz