Rozdział 17 - To Ty?

8 3 0
                                    

Aneta

Było ciemno i zimno, ale kiedy zanurzałam się w wodzie czułam, jak po moim ciele rozchodzą się fale ciepła. Skały, których chwytałam się od czasu do czasu stawały się miękkie w dotyku, a miejscami puchate, jakby porastał je jakiś rodzaj mchu. Światełko jakie dawała rybka nie pozwalało mi zobaczyć za wiele. Czasem wydawało mi się, że ona przygasa. Moje ręce były zesztywniałe z wysiłku i prawie bez czucia. Zderzyłam się z jakąś skalną kolumną. Rozbłysk bólu  i wytrącenie z rytmu na moment ściągnęły mi usta pod wodę. Wyprysnęłam gwałtownie nad powierzchnię, usiłując pozbyć się wody z gardła między jednym a drugim wyrzutem ramion. Jedyne czego teraz pilnowałam to, aby trzymać się zawsze lewej ściany. Poczułam, że nurt wody przyśpieszył – tunel schodził w dół. Poziom wody pozwolił mi oprzeć stopy o dno i szybko opadł poniżej pasa. Było bardzo cicho. Od ścian odbijał się wyłącznie plusk wody i mój przyśpieszony oddech. Powietrze ponad taflą wody zrobiło się duszne i śmierdzące nieświeżym jajem. Wyobraźnia zaczynała podsuwać mi obrazy potworów z filmów, które miały w zwyczaju pożerać ludzi zapuszczających się z dala od bezpiecznych miejsc, ale brnęłam dalej. Chyba się zgubiłam ...
-Halo! Jest tu kto?! - krzyknął czyjś zachrypnięty głos. Wydało mi się, że moje serce ze strachu na chwilę zgubiło rytm. Głos dochodził z miejsca znajdującego się powyżej mojej głowy.
-Odezwij się morderco! - krzyknął głos wściekłym, załamującym się tonem.
-Cześć. - odezwałam się niepewnie. Z nerwów zebrało mi się na wymioty, ale żołądek miałam tak ściśnięty, że i tak bym sobie nie ulżyła.
-To ty Aneto? – zapytał zaskoczony głos i paskudnie zakaszlał.
-Pan Erwin! - krzyknęłam i o mało nie popłakałam się z emocji.
-Przyszłaś tu po mnie! - zawołał uradowany.
-Nie, ale i tak się cieszę. - powiedziałam. Jednocześnie przemknęło mi przez głowę pytanie, gdzie się podział smród, który przeszkadzał mi jeszcze pięć minut temu. Jakoś tak z doświadczenia wiem, że kiedy coś wątpliwego nagle przestaje mi przeszkadzać, wówczas przekracza granicę bardziej niż powinno. Wyjęłam z kieszeni rybkę i próbowałam oświetlić nią przestrzeń, z której dobiegał głos pana Erwina.
-Tu jestem. - poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię i wciąga na skałę. Pan Erwin posadził mnie obok siebie. Usłyszałam brzęk łańcucha.
-Jak długo jest pan tutaj? – zapytałam uszczęśliwiona widokiem żywego sąsiada.
-Nie wiem. - przyznał i znowu zaniósł się kaszlem -Ale mam wrażenie, że długo. Po porwaniu, usiłowali mnie przesłuchiwać i skonfrontowali z takim jednym młodzieńcem. Źle wyglądał. Chcieli od nas jakiejś róży, ale obaj jej nie mieliśmy. Potem wtrącili mnie do pokoju z wieloma pustymi łóżkami, na koniec wsadzili do łódki i zabrali tutaj. Potem mnie skuli. Powiedzieli, że zeżrą mnie utopce. Uwierzyłem im. To dziwne miejsce – dodał usprawiedliwiająco.- A jak było z tobą?
Nie chciało mi się teraz opowiadać. Przyglądałam się rybce pływającej w woreczku i zastanawiałam nad odpowiedzią.
-Myślałem, że tam zginęłaś. - powiedział cicho dzwoniąc łańcuchami.-Uderzyłaś o drzewo. Wyglądało to naprawdę paskudnie. Dasz radę wrócić? - zapytał.
-Nie. - odpowiedziałam. Nie byłam pewna, czy jeszcze dam radę wstać.

Żaneta

-Zzznajdę ciię, zzznajjdę i zzzjem... - szeptały krzewy. Rośliny wokół migotały niespokojnie, kiedy je mijałyśmy. Ona pewnie szła do przodu, a ja ze strachem rozglądałam się dookoła.
-Chyba mam urojenia po tej grzybówce. - powiedziałam niepewnie i wzdrygnęłam się, kiedy     po ścianach groty odbiły się dźwięki wystrzałów.
-Nie masz. To głosy dyktatora. - odpowiedziała spokojnie Ona i na chwilę zatrzymała się,aby uważniej przyjrzeć różyczce.
-W prawo. - zakomenderowała, po czym pomknęłyśmy za różane krzaki. Nagle, gdzieś ponad nami, padł ogłuszający strzał i ziemia zadrżała nam pod stopami. Usłyszałam trzask łamanych gałęzi i obsypał nas deszcz płatków róż zmieszanych z gęstymi, czerwonymi kroplami. To się działo za szybko, abym mogła uskoczyć albo zdecydować się na ucieczkę. Dopiero, kiedy opadłe płatki spopieliły się, miałam odwagę spojrzeć w górę. Uszło ze mnie całe powietrze, kiedy zorientowałam się, że na krzaku leży ciało kobiety w czerwonym płaszczu. Jej twarz była biała jak kreda, a oczy szeroko otwarte w zastygłym przerażeniu. Po jasnych blond włosach ściekała czarna krew. Nie żyła.
Ona owinęła się wokoło mnie, aby przytulić. Jej różowe włoski były niezwykle miękkie i świeciły na ciepłoróżowo.
-Ludzie także walczą z wężami. - wyszeptała i pokazała mi różyczkę. - Uważamy, że są najsłabszym ogniwem. Nie mogą tu pozostać i żyć jak my.
W społeczności ludzi podziało się coś złego. Muszę szybko znaleźć Anetę i ją stąd zabrać. Nie wiem jak, ale być może Ona coś wymyśli. Kiedy ruszyłyśmy dalej, okazało się, że mapa zaprowadziła nas w pobliże wartkiej rzeki. Na domiar złego latały tam rzeczne motyle, którym Ona już dzisiaj podpadła. Przepłynięcie rzeki i bez towarzystwa motyli było bardzo ryzykowne. Moje ciało szybko miękło w kontakcie z wodą, a dla gąsieniczki zagrożeniem były przepływające tam rybki. Mogły ją przecież zjeść, a tego bym nie chciała. Ona kręciła się bezradnie w miejscu próbując znaleźć rozwiązanie problemu, a ja czujnie rozglądałam się dookoła, aby nie dać się zaskoczyć motylom.
- Czy aby na pewno nie masz wśród motyli żadnego dobrego znajomego, który mógłby nam pomóc? - zapytałam bez nadziei w głosie.
-Wkurz jednego, wkurzysz wszystkie. - powiedziała Ona tonem sugerującym, uniwersalną prawdę tego miejsca. Przewróciłam oczami, po czym skupiłam się i zaczęłam zmieniać kształt. Wielokrotnie widziałam, jak Aneta składa papier. Przed wypadkiem zainteresował ją temat łodzi i miałam okazję podpatrzeć, jak opanowuje najprostsze wzory. Gąsieniczka w milczeniu przyglądała się moim wysiłkom i tylko czasem pomagała mi rozprostować niedokładnie zagięte rogi albo elementy żagla.
-Papierowy lew nigdy tak nie zrobił. - powiedziała Ona, patrząc z podziwem na łódź, którą się stałam.
-Papierowy lew nie musiał szukać przyjaciela na polu bitwy. - mruknęłam, a kolejne strzały gdzieś od strony spopielonego korytarza zdawały się potwierdzać moje słowa. Przy okazji spłoszyły motyle, które wyniosły się gdzieś dalej.
-Myśl nad tym co robisz. Kiedy zatoniemy, nie będę w stanie już nic zrobić. - powiedziałam poważnie, a Ona pokiwała głową. Po chwili ostrożnie weszła do mojego wnętrza i delikatnie popchnęła nas na taflę wody. Jako wiosła użyła cienkiego, suchego patyczka opadłego z jednego z poczerniałych krzewów. Wiosłowała w ciszy, a ja w tym czasie próbowałam się przyzwyczaić  do nowego położenia. Jedno z moich oczu znajdowało się na żaglu, a drugie pod wodą. Figura origami nie jest w stanie przezwyciężyć kleju, więc tak zostało. Kiedy światełka roślin ponad taflą przygasły, świeczki na gałęziach poczerniałych szkieletów krzewów zaczęły się samoistnie zapalać, Ona wyszeptała: - Piękne te anioły.
-Jakie anioły? – zapytałam w rozkojarzeniu - bardziej interesowało mnie teraz dno rzeczne. Rybki tworzyły tam spore ławice, świecące niczym zimne gwiazdy. Gwiazdy na suficie groty były rozproszone i odległe. Oba miraże były niezwykle piękne. Zabawne, że kiedyś, w sklepie pytałam rybki o to, czy mają własne koszyki z watą albo czym piszą zadania domowe do szkoły. Teraz już wiedziałam, że nie uda mi się z nimi porozmawiać. Ale to nic – wystarczy mi, że mogę na nie patrzeć. -Małe, złote. Co noc zapalają świece. - powiedziała Ona i przyśpieszyła z wiosłowaniem.
-Majaczysz. Czy macie leczących? - zapytałam mocno zaniepokojona słowami gąsieniczki,ale Ona tylko pokręciła głową.
-Kto chory, ten umiera. Mamy takie miejsce, ale w życiu bym tam nie poszła. - wyjaśniła i zmąciła taflę ogonem -Tam w pobliżu mieszka dyktator.
Z cichym bulgotem wypuściłam z ust bąbelki i patrzyłam jak płyną do góry. Kiedy dopłynęłyśmy do drugiego brzegu, Ona pomogła mi wrócić do poprzedniego stanu. Droga do pokoju, gdzie uprowadzono pająki nie była długą. To, co tam zastałyśmy było okropne. Kluczyłyśmy pomiędzy szczątkami szafy, starając się omijać kałuże zakrzepłej krwi. Ona odważnie szła przodem, ale wyraźnie było widać, że też się boi. Niektóre jej segmenty zaczęły się przebarwiać na ciemnoróżowo, a głowa lekko drżała. Wreszcie znalazłyśmy się obok ogromnej, kwadratowej dziury, przez którą ciężko było dojrzeć coś dalej, niż biały pokój ze stolikiem piętro niżej. Dna nie widziałyśmy, ale za to słyszałyśmy stamtąd głosy kilku osób spierających się o istnienie utopców.
-Nikogo tu nie ma. - powiedziałam i odsunęłam się od krawędzi dziury -Są inne pokoje,do których mogłyby być zabrane?
-Pokoje... Nie. Chyba nie... - odpowiedziała Ona i zwinęła się w ciasny pierścień, jakby chciała się schować.
-Przepraszam. - powiedziała w ciemność i skuliła się jeszcze bardziej. Te pająki były jej towarzyszami broni i przyjaciółmi, a teraz ich nie było. Pogłaskałam ją łapką po grzbiecie, niestety tylko pogłębiłam jej przygnębienie. Czułki gąsieniczki błysnęły jak przepalone diody        i splątały się na czubku głowy. Nie wiedziałam co powiedzieć. Nie nauczyłam się pocieszać innych.
-Acme! Acme... on... Ty. Iwooo! - krzyknęła białowłosa, która pojawiła się tak cicho, że gdybym miała prawdziwe serce, już by wyskoczyło mi z piersi. Esme podbiegła do ciała leżącego pod ścianą i potrząsnęła nim, a kiedy nie dał znaku życia - przytuliła go. Po jej policzkach popłynęły łzy, zmywając warstwę kurzu. Sińce pod oczami przybrały fioletową barwę. Ja i Ona                     nie zwróciłyśmy uwagi na zmarłego, bo nie jego tu szukałyśmy, ale po przyjściu Esme, plamy krwi rozpryśnięte na ścianie zaczęły kłuć nas w oczy. Iwo, którego wcześniej podpatrywaliśmy z Leonem, bez słowa stanął w drzwiach. Dłuższą chwilę przyglądał się szlochającej koleżance, po czym wyjął telefon z kieszeni i coś w nim pisał.
-Mamy bunt. - powiedział - Dałem cynk szefowej, a ty... weź się wreszcie w garść!

Jesteś daremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz