Aneta
Oczekiwanie nigdy nie jest przyjemne, a szczególnie w lutym na dworze. W dodatku, jak na złość, znowu zaczął sypać śnieg z gatunku „zaklejam oczy i spływam po nosie". Wiatr dmuchał mi białymi płatkami w każdą szczelinę ubrania. Zimno zakradło się najpierw do butów, czubka nosa i usadziło się nawet w kieszeniach. Tupanie w miejscu lekko rozbijało nerwowość oczekiwania, ale nie podnosiło temperatury żadnej z kończyn. Na razie jedynym zwrotem akcji było wybiegnięcie na dwór Esme i faceta z obandażowaną twarzą. Rozglądali się nerwowo dookoła zdezorientowani. Zobaczyłam, jak Esme dotyka ramy okna, przez które uciekłam i popycha ją do środka – no i w efekcie otworzyła okno. Prawdę mówiąc zdziwiłabym się, gdyby na to nie wpadli. Chwilę później z domu wyszedł profesor Zalewski i wywiązała się wymiana zdań, której z mojego miejsca nie mogłam usłyszeć. Wyglądało na to, że wykład dobiegł końca,a ostrzeżenie Jaira było upiornie prawdziwe. Pod dom zajechała biała ciężarówka. Wysiedli z niej dwaj bardzo wysocy mężczyźni w czarnych kurtkach i weszli do budynku. Esme zaczęła wodzić wzrokiem po drzewach, więc skuliłam się w swojej kryjówce i na chwilę znieruchomiałam.Po kilku sekundach jednak ukradkiem wyjrzałam i zobaczyłam, jak wynoszą z domu czerwone skrzynie, tylko znacznie większe niż te, które widziałam w księgarni. Musiały być bardzo ciężkie, skoro mężczyźni aż uginali się pod ich ciężarem. Cała akcja trwała nie dłużej niż kwadrans, potem ciężarówka odjechała, a profesor Zalewski i Esme wrócili do różowego domu. Nie miałam przy sobie zegarka, ale wiem że czekałam bardzo długo. Żadna z osób, które przyszły na wykład już stamtąd nie wyszła. Chyba ktoś zauważy ich zaginięcie? W końcu było tam też dziecko ... Tymczasem śnieg niemal przeobraził mnie w bałwanka. Drzewa stały cicho. Udeptany pod nogami śnieg skrzypiał jak stare krzesło. Zaczęłam dygotać z zimna i zdenerwowania, ale zdecydowałam się jeszcze trochę powalczyć ze sobą i trwałam w swoim punkcie obserwacyjnym. Chyba chciałam, żeby to wszystko okazało się grą wyobraźni i nieprawdopodobnym zbiegiem okoliczności. Intensywnie wpatrywałam się w odrzwia różowego domku, licząc, że lada chwila pojawią się tam pierwsze osoby, oczywiście prowadzące ze sobą ożywione rozmowy. Wystarczy tylko poczekać... Mogli przecież dostać jeszcze kanapki albo deser do tej herbatki. Zobaczyłam, jak Esme, ubrana w szary płaszcz, z głową i ramionami owiniętymi kraciastą chustą jak ruska Masza, wychodzi na ulicę i kieruje się w stronę miasta. Krótko po niej dom opuścił również profesor Zalewski, który zamknął drzwi na klucz. Stałam w miejscu niezdecydowana. Wokół mnie zszarzało, potem zrobiło się ciemno, więc naprawdę była to już pora, aby opuścić to miejsce. Skierowałam się prosto do domu. Przechodząc nieopodal rzeczki, poczułam mocne kłucie w boku, więc zwolniłam. Wzięłam mały rozbieg, żeby nie trzeba było nadkładać drogi i skoczyłam przez kanał rzeczki. Ups! Nie zdołałam utrzymać równowagi. Poślizgnęłam się i przewróciłam tuż po lądowaniu na drugim brzegu. Zaklęłam soczyście i usiadłam na śniegu, rozmasowując bolące ramię. Kiedy strzepywałam z siebie śnieg dostrzegłam coś małego i błyszczącego. Podniosłam to i przyjrzałam się. To było błękitne, plastikowe oko, które można kupić w niemal każdym sklepiku z artykułami papierniczymi. Obok mnie leżało drugie. Obracałam je chwilę w dłoniach, a potem schowałam do kieszeni. Coś mi przypominały, być może już kiedyś używałam podobnych do swoich dzieł handmade. Kiedy wróciłam do domu, zrobiłam sobie gorące kakao, sięgnęłam po telefon i przeczytałam sms-a od mojej koleżanki, Klary. Chciała wiedzieć, czy już wiadomo, kiedy wrócimy do szkoły, ale nie wiedziałam. Nie zapowiadało się aby prostokąt monitora komputerowego prędko zmienił się na zielony prostokąt starej tablicy, ale przynajmniej miałam więcej czasu dla siebie. Szybko odpisałam coś pokrzepiającego, żeby uwolnić się od szkolnych spraw. Moją głowę zupełnie zaprzątnęła troska o Żanetę. Gdzie ona może być ? Przecież sama nie trafi z powrotem do domu. Zrobiło mi się strasznie smutno. Zdążyłam się do niej przywiązać. Jest co prawda upierdliwym stworzonkiem, raczej mało przytulaśnym, ale za to można z nią się prawie inteligentnie porozumieć. No bo, który chomik czy nawet najmądrzejszy pies wyduka do ciebie choćby jedno słowo? Jak ona sobie poradzi na tym mokrym zimnie bez atramentu?- zdenerwowanie zaginięciem żaby zaczynało przykrywać mroczne przypuszczenia co do zawartości czerwonych skrzyń. W końcu żaba bliższa duszy, niż reszta świata.
-Drrryń!- rozległ się dzwonek u drzwi, a ja omal nie wylałam na siebie swojego kakao.
-Drrryń! Drrryń! - kiedy wreszcie podeszłam do drzwi, seria natarczywych dźwięków nagle się urwała, a z klatki schodowej usłyszałam głos starszej sąsiadki. -Co też pani wyprawia? Jak tak dalej pójdzie, ten dzwonek zaraz odpadnie od ściany!(Mamy przedpotopowy dzwonek, w którym trzeba nacisnąć wystający ze ściany wichajster- taki mały, staroświecko zagięty skobelek, mocno wyruszany.)Wyciągnęłam rękę, aby otworzyć drzwi, ale kiedy usłyszałam głos Esme, zrezygnowałam.
-Moja przyjaciółka źle się poczuła i poszła do domu. - tłumaczyła Esme, a ja zaczęłam się zastanawiać skąd zna mój adres. Pewnie od Jaira. No ale on mnie ostrzegł. Pogubiłam się...
-Mieszka sama, więc chcę sprawdzić czy wszystko u niej w porządku. - mówiła, a sąsiadka milczała dłuższą chwilę, nim odpowiedziała: - Słusznie. Już raz straciliśmy sąsiada, który mieszkał samotnie - zabił się. - rozgadała się starsza pani, a jej łatwowierność i prostota podziałały mi na nerwy. I fakt, że Esme tak szybko znalazła się pod moimi drzwiami, też.
-Drrryń! - odezwał się kolejny sygnał dzwonka. Może zachowuję się jak dziecko i powinnam jednak otworzyć? To co widziałam może się okazać jednym wielkim nieporozumieniem. A jak nie ?
-Nie otwiera... - usłyszałam niepewny głos sąsiadki i szuranie wycieraczki.
-Kwiaty w łaty, wyrosły z sałaty, rozbiły namioty i znalazły kłopoty. - usłyszałam koszmarny rap dobiegający z mojego pokoju. To był telefon. Pewnie brat przed wyjazdem ustawił mi to jako dźwięk połączeń przychodzących. To w jego stylu - dowcipniś jeden. Na paluszkach, szybko przeskoczyłam do salonu i odebrałam telefon. Nie musiałam nawet patrzyć na wyświetlacz, żeby wiedzieć kto chce ze mną rozmawiać - o tej porze zwykle tęskni moja mama.
-Cześć mamo... - zaczęłam, starając się brzmieć o wiele radośniej, niż się czułam. Nie chciałam jej martwić moimi sprawami, zwłaszcza po tym co ostatnio przeszła. Poza tym jeszcze mogłam sobie z nimi dać radę – obiektywnie to nic takiego się nie stało. Poszłam na spacer z sąsiadem, coś mnie przywaliło, ale się obudziłam. Zaliczyłam trzy minuty odczytu i zgubiła mi się papierowa żaba, a mama drobiazgowo zaczęłaby się zamartwiać nawet śniegiem na mojej twarzy.
-Cześć Aneto, jak sobie radzisz bez nas?
-Całkiem dobrze. I zaliczyłam geografię...
-U nas też świetnie! - mówiła mama, a w tle słyszałam muzykę i śmiechy ludzi. - Mamy imprezowych sąsiadów, a Antek jest z ich synem w tej samej drużynie piłkarskiej. To trzeba trafu...
-Drrryń! - zadzwonił dzwonek u drzwi, a potem usłyszałam głos jakiegoś innego sąsiada - Straż sąsiedzka! Otwierać!
-Córciu, słyszę, że koś tam dzwoni. Coś się dzieje ? - powiedziała z zaniepokojeniem moja mama.
-To u ciebie mamo. Buziaczki! - zawołałam.
-Tak... - zaczęła, ale nie dokończyła, bo właśnie się rozłączyłam. Miejmy nadzieję, że to „kupiła" i zaraz wróci na imprezę. W sumie wie, że nie jestem poszukiwaczką mocnych wrażeń – raczej domatorką. I mam nadzieję, że nie zwietrzy kłopotów... Po skończonej rozmowie podeszłam cicho na palcach do drzwi i usłyszałam, że sąsiedzi rozmawiają o... sąsiadach?
-Dajcie spokój młodej. - powiedziała inna sąsiadka. -Erwina nie ma. Listonosz przyniósł rano polecony, ale nikt nie otworzył.
-Jak się rzuca kebabem w dzielnicowego, to się potem przesypia listy. - burknęła sąsiadka, która nakryła Esme na dobijaniu się do moich drzwi.
-Jak żeś taka do przodu, to wymyśl sposób na Marcina, co zamki blokuje...
Westchnęłam i przestałam się przysłuchiwać rozmowie. Perypetie moich sąsiadów czasem naprawdę nadawały się na materiał do książki. Marcin, krzepki trzydziestolatek, był częstym tematem rozmów przez swoje zamiłowanie do majsterkowania. Tyle, że częściej psuł niż naprawiał, przez co sąsiedzi przestali go prosić o wymianę żarówek na klatce schodowej, bo rozkręcał przy okazji skrzynkę z bezpiecznikami i okazywało się, że trzeba jeszcze naprawić zawias w owej skrzynce i przygipsować przypadkiem ubitą obok ścianę. Ze sprzętami domowymi było dość podobnie. Zaczęli więc chodzić do Iskrzyckiego. Prawdziwe kwasy zaczęły się, kiedy Marcin zainteresował się ślusarstwem i otwieraniem zamków. Eksperymentował na skrzynkach na listy i drzwiach do piwnicy, i w końcu na kłódkach do schowków, aż jedna z sąsiadek go przyuważyła i zrobiła awanturę. To był pierwszy i ostatni raz, kiedy go na tym złapano, ale zamki dalej są regularnie psute, więc przypuszczamy, że „utalentowany" sąsiad dalej się tym zajmuje. Nie mamy kamery, ponieważ mieszkańcy opowiadają się za prywatnością na klatce schodowej. Problem więc pozostaje nierozwiązany. Mnie to osobiście nie przeszkadza, ponieważ mojej skrzynki na listy ani drzwi nikt dotąd nie tknął, a piwnicy i tak nie posiadam. Bardziej martwi mnie nieobecność Żanety. Nie uciekłaby ode mnie. Chyba...
![](https://img.wattpad.com/cover/254960657-288-k564059.jpg)
CZYTASZ
Jesteś darem
FantasíaPewnej bezsennej nocy Aneta tworzy z papieru małą żabkę, która ożywa i zaczyna jej towarzyszyć. Pewnego dnia razem trafiają do obozu przeznaczonego dla ludzi niepotrzebnych, gdzie muszą stawić czoła nie tylko strażnikom i okrutnym eksperymentom, al...