Aneta
Niebo zaczęło przybierać odcień grafitu. Płatki śniegu leniwie opadały na trawnik.
-O co właściwie chodzi?- zapytałam, kiedy zawędrowaliśmy w okolice pobliskiego parku. Pan Erwin skręcił w boczną uliczkę i zatrzymał się obok studni przykrytej zielonkawym daszkiem. Żeliwny płotek oddzielał nas od cembrowiny z wodą.
-Jan Iskrzycki należał do ludzi, którzy musieli zniknąć. - powiedział cicho i niespokojnie rozejrzał się dookoła -Ale pani to trochę mi szkoda, pani Leśniak.
-Nie rozumiem... O czym pan mówi? - zapytałam, czując mrowienie na plecach. Jego zagadkowe stwierdzenie zafiksowało mi się w podejrzliwej części mojej wyobraźni. W jednej sekundzie przemknęły mi przez głowę szalone teorie na temat tego, kim może być mój rozmówca, jeśli nie poczciwym, dobrze mi znanym od lat sąsiadem : wkręca mnie; został youtuberem; właśnie filmuje mnie z ukrytej kamery ! Przecież to takie oczywiste , że znikają co najwyżej filmowi szpiedzy i śnieg w marcu, a nie sąsiedzi.
-Dokładnie to, co powiedziałem. - odrzekł, niezrażony moją miną.
-Popełnił samobójstwo. -upierałam się.
-Tak, a drugą opcją był zawał. - powiedział ze spokojem i wyjął z kieszeni czarny aparat fotograficzny z niewielkim obiektywem. Po chwili pokazał mi zdjęcia na wyświetlaczu. Uśmiechnął się szeroko i przyłożył palec do zdjęcia tulipanów z Pól Nadziei.
-Jaka ładna łączka - też nie mogę doczekać się lata. - powiedziałam nieco głośniej, wiedząc , że oboje myślimy o czymś innym. -Chociaż ośnieżony stok i jazda na nartach też są fajne. - kontynuowałam jałowy temat z rodzaju sąsiedzkich pogaduszek.
Ruszyliśmy uliczką w dół. Padające płatki śniegu zagęszczały się przed oczami i wygładzały kontury miejskiej architektury. Oblodzony chodnik dawał nam się we znaki - co trochę podjeżdżały mi stopy. Mojego towarzysza przed upadkiem też kilka razy ratowały ściany kamienic. W głowie zakiełkował mi niepokój, czy rozsądniej nie byłoby przemknąć nad tematem i unikać dziwnych rozmów, ale jak zwykle w moim przypadku ciekawość brała górę nad potrzebą świętego spokoju.
Dotarliśmy do stromo schodzących nad rzekę stopni schodów. Poniżej rozpościerał się widok rzędu niziutkich jednopiętrowych domków z długimi balkonami nad kanałem rzecznym. -Co jest nie tak z czytaniem ogłoszeń na tablicy? - zapytałam. W zasięgu wzroku było dość pustawo - pojedynczy przechodnie szybko przemykali ulicą i znikali w bramach domów. Pan Erwin pokręcił głową, poprawił bezwiednym ruchem zwieszający się na pasku aparat. -W zasadzie nic. Ale nie patrz tam. Ich to nie obchodzi. - powiedział ponuro, a ja dyskretnie dopięłam kieszeń kurtki. Lepiej, żeby Żaneta dalej siedziała cicho.
- Skąd ma pan taką wiedzę? - zapytałam. Wskazał dłonią rzekę, uśmiechając się do mnie i rzucił mi ciche ostrzeżenie:
-Różowy dom; brama; telefon.
Zerknęłam w prawo i zobaczyłam niski, różowy domek z ładnymi, kwiatowymi wzorkami wymalowanymi wokół okiennic i ładnie rzeźbioną bramą wejściową. Ktoś tam stał z telefonem przy uchu. Odwróciłam wzrok , strąciłam dłonią trochę śniegu z barierki, chcąc sprawić wrażenie, że moją uwagę pochłania wyłącznie mój rozmówca. Po czym zajęłam się strzepywaniem śniegu z rękawa.
-No i co? - odrzekłam równie cicho, z niedowierzaniem- Kto to jest ? W ogóle nie rozumiem o czym tak naprawdę pan mówi ? I po co?
Doszliśmy do deptaka nad rzeką. Woda cicho szumiała, niosąc obłe kawały lodu, a nad naszymi głowami zwieszały się obciążone śniegiem gałęzie parkowych akacji. Pojawiło się kilku zaśnieżonych spacerowiczów, głównie z czworonogami. My uparcie milczeliśmy. Po kilku minutach pan Erwin zdecydował się odpowiedzieć na dawno zadane pytanie.
-Chciałem, żeby ktoś wiedział.- powiedział nieśmiało.
-Ale w zasadzie to co ja mam z tym zrobić ? - powiedziałam szczerze, czując jak moje myśli znowu zaczynają znikać gdzieś z tyłu głowy. Poza tym niezależnie od tego czy wierzę w prawdziwość jego stwierdzeń, nie wydaje mi się, żeby to była moja sprawa.
- Teraz nic, pani Leśniak. - powiedział cicho.- Dawno nie byłem na spacerze. - dodał już głośniej i raźno ruszył przed siebie.Dalszą drogę przebyliśmy już w ciszy. Chyba oboje potrzebowaliśmy trochę czasu na przemyślenia. Prawie nic z tego nie rozumiałam. Facet próbował mi powiedzieć, że coś się dzieje wokół niego i mogę się niechcący wplątać. Chyba mnie lubi i na tyle mi ufa, że zdecydował się mnie ostrzec. Myślę też, że zwyczajnie czegoś się boi. We dwoje jest jednak raźniej. Nagle coś mi się przypomniało.
-Czy był wczoraj u pana człowiek roznoszący ulotki? - zapytałam. Na twarzy pana Erwina pojawił się wyraz przerażenia. Ułamek sekundy później coś we mnie uderzyło i poleciałam w bok, mocno o coś uderzając.Żaneta
Wylegiwałam się w ciepłej kieszeni Anety i słuchałam skrzypienia śniegu pod jej stopami, kiedy nagle coś w nas uderzyło. Lot był krótki, a potem runęłyśmy na ziemię. Czekałam, kiedy Aneta się pozbiera i otworzy kieszeń bym mogła wyjść, ale po upadku przestała się ruszać. W dodatku miałam wrażenie, że teraz rzeka szumi i pluska o wiele głośniej niż wcześniej. Usłyszałam urywny krzyk pana Erwina i czyjś potok przekleństw, wypowiedzianych znacznie młodszym głosem. Po chwili wszystko ucichło, a ostatnim dźwiękiem był odgłos odjeżdżającego samochodu.
-Aneta! Aneta rrrabyt... Wstań! - próbowałam nawiązać z nią kontakt. Po dłuższej chwili wreszcie udało się i kieszeń się otworzyła, umożliwiając mi wyjście. Wskoczyłam Anecie na piersi i zobaczyłam jak ręka, która otworzyła mi kieszeń bezwładnie opada na śnieg. Popatrzyłam na twarz Anety i zobaczyłam, że jest bardzo blada i błądzi pustym wzrokiem po równie pustym niebie. Na szczęście się nie potargała - dookoła nie dostrzegłam żadnych skrawków skóry - na to ciężko byłoby coś zaradzić. Jednak i tak było źle. - Aneta, nie mam taśmy... - zaczynałam powoli panikować, zwłaszcza, że zorientowałam się, że jej klatka piersiowa prawie nie jest poruszana oddechem. Drzewo, o które uderzyła, prawdopodobnie po potrąceniu przez samochód, zaczęło chrzęścić i chylić się ku niej. Na jego gałęzi siedział czarny ptak, może kruk i przyglądał mi się czarnymi, paciorkowatymi oczkami. Głośno zakrakał, co tylko pogłębiło mój strach. Aneta zdawała się go nie słyszeć.
-Idź do domu. - powiedziała cicho i odkaszlnęła. - On zniknął...Aneta
-Reh... Reh... Reh... Reh - żabka znowu zaczynała gorączkowo rechotać. Wiedziałam, że się boi, ale mnie powoli zaczynało brakować tchu. Miałam za mało powietrza w płucach, żeby zdobyć się na jakiekolwiek słowa. Chciałabym móc ją uspokoić.
-Krrraaa... - gdzieś z oddali usłyszałam krakanie kruka, a drzewo zatrzeszczało, jakby jego pień miał się zaraz złamać. Po chwili kruk sfrunął z gałęzi i w jednym momencie stopił się ze mną. Poczułam jak moją klatkę piersiową i żebra zaczyna palić ogień, który rozprzestrzenia się po całym ciele, by w końcu zaatakować głowę.
-Aneta zostań. - usłyszałam żabkę, zanim zagłuszył ją trzask wewnętrznego ognia. Otworzyłam usta i coś do niej powiedziałam, jednak nie słyszałam już własnych słów w tym hałasie. Moją głowę wypełniły obrazy z całego mojego życia, zmieszały się ze sobą, tworząc jakiś zakręcony film. Po narodzinach Żanety i wspomnieniu wyjazdu mojej rodziny w Bieszczady, coś wewnątrz mnie powoli zaczęło pękać jak pruty szew. Jednocześnie zobaczyłam, że drzewo niebezpiecznie chyli się ku mnie.Żaneta
-Wróć do domu. - wyszeptała Aneta i zamknęła oczy. Po tych słowach moje serduszko zaczęło zwalniać, a ciało rozkładać się na części pierwsze. Myśli zgasły niedługo po tym.
Aneta
Jakiś czas później...
-Myślą, że będzie dobrze? Nigdy nie będzie. - powiedział wzburzony głos Iskrzyckiego. - Drzewa to powiedziały, ale pan mi nie wierzy.
Pan Erwin popatrzył na niego z mieszanką smutku i zaskoczenia, po czym dolał sobie więcej kakao do kubka. Zegar wiszący na ścianie wskazywał godzinę 16.00.Na komodzie pod ścianą stało akwarium z kolorowymi rybkami. Co jakiś czas ich brzuszki lekko świeciły. Iskrzycki podszedł do okna i parsknął nerwowym śmiechem.
-Świat nie jest piękniejszy, kiedy brakuje...
Pomieszczenie zatrzęsło się jak podczas trzęsienia ziemi i zobaczyłam przemykające przez nie trzy cienie, które następnie zniknęły w okolicach sieni. Akwarium już nie było, a zegar z rozbitą tarczą leżał na podłodze. Jego wskazówki zatrzymały się na godzinie 17.00. Odkryłam, że mogę się ruszyć, więc chwiejnie podeszłam do stołu i wyjrzałam zza niego. Iskrzycki leżał na podłodze i patrzył na mnie. W jego oczach zatrzymał się smutek, a na brzuchu wykwitała ciemna plama krwi. Obok niego leżała pomięta, pomarańczowa kartka papieru. Ranny uśmiechnął się nieobecnie i ostatkiem sił wyciągnął do mnie rękę.
-Drzewa wszystko wiedziały. - wyszeptał i odkaszlnął.- Wierzysz mi?
Złapałam jego dłoń, jednak nie odpowiedziałam od razu. Cienie wcale nie wyszły z mieszkania - dalej słyszałam ich szepty i odgłosy przesuwanych przedmiotów, jakby czegoś tutaj szukały. Rozpraszały mnie.
-Wierzę. - odpowiedziałam szeptem i to, co wypalało mnie od środka zgasło. Zapadła ciemność. Obce wspomnienia zniknęły.
-Żyjesz? - zapytał kobiecy głos.
-Nie żyje, przecież jest zimna. - zauważył niski, męski głos.
-Nie strasz. Lepiej mi pomóż. - usłyszałam czyjeś tupnięcie i moje ciało uniosło się do góry.
-Może coś napisała na tej kartce? - zapytał męski głos. W tej chwili omal nie spadłam na ziemię.
-Pusta. - stwierdziła kobieta i usłyszałam szelest papieru. Jaka kartka? O ile pamiętam, nie miałam ze sobą żadnej kartki. Oby Żaneta dobrze się schowała. Ciężko byłoby wyjaśnić mówiącą papierową żabę.

CZYTASZ
Jesteś darem
FantasiPewnej bezsennej nocy Aneta tworzy z papieru małą żabkę, która ożywa i zaczyna jej towarzyszyć. Pewnego dnia razem trafiają do obozu przeznaczonego dla ludzi niepotrzebnych, gdzie muszą stawić czoła nie tylko strażnikom i okrutnym eksperymentom, al...