Rozdział 20 - My

10 2 0
                                    

Aneta

Grupa nas opuściła. Krótko po tym stało się coś, o czym wspomniały drzewa. Latarenki strażników na moment mocniej błysnęły, oświetlając zmieszane z popiołem lustro wody.
-Niszczą Groty!... - wyszeptał pan Erwin, a od ścian znowu odbił się donośny huk. Prąd powietrza przyniósł nam nieprzyjemny zapach spalenizny. Jair złapał mnie za rękę i pociągnął w jedno z rozwidleń korytarza. Pan Erwin ruszył za nami. Od ścian jaskini odbijały się głosy strażników. Ciepła dłoń Jaira drżeniem zdradzała skrywany lęk. Plusk za naszymi plecami, który towarzyszył krokom pana Erwina, zrobił się głośniejszy. Starszy człowiek z trudem wytrzymywał forsowny marsz w wodzie. Szczękaliśmy zębami z wysiłku i zimna. Na szczęście dla nas wkroczyliśmy na płyciznę.
-Wiemy dokąd idziemy? - pan Erwin dysząc zwrócił się do Jaira.
-Nie mamy róży, więc przed siebie. - odpowiedział z lekkim wyrzutem.
-Nie wiedziałam, że się rozdzielimy- broniłam się- Poza tym wcale nie potrzebujemy róży, aby znaleźć wyjście. Jair przystanął.
-Co to znaczy Aneto, że nie potrzebujemy róży? - zainteresował się pan Erwin. W przeciwieństwie do Jaira nie wyglądał na ani trochę zdenerwowanego. Najwyraźniej mam do czynienia z odważnym człowiekiem albo tak wyczerpanym, że postanowił już niczym się nie przejmować i po prostu iść przed siebie.
Sięgnęłam do kieszeni i na otwartej ręce pokazałam im Żanetę. Żabka posłała im zaciekawione spojrzenie i głośno zakumkała.
-Ma na imię Żaneta i myślę, że może nas poprowadzić. - objaśniłam spokojnie, po czym nie dając im czasu na zbędne komentarze, delikatnie położyłam żabkę na tafli wody. Żaneta w momencie złożyła się w małą łódkę i popłynęła w przeciwnym kierunku do tego, w którym prowadził nas Jair. Teraz ja złapałam za rękę zdezorientowanego kolegę i pociągnęłam za papierową łódeczką. Jair chrząknął i zapytał: - Nie mogłaś nam tego wcześniej powiedzieć?
-Byłeś strażnikiem. - wzruszyłam ramionami. - Sądziłam, że znasz drogę do wyjścia. Dalszą drogę przemierzaliśmy w milczeniu, brnąc za Żanetą - łódką. Falująca wokół naszych bioder woda nie miała już takiego rozplusku i to uchroniło nas przed ujawnieniem. Strażnicy na szczęście robili większy hałas niż my. Zaaferowani przeciąganiem obciążonej ładunkiem łodzi w wąskim korytarzu, nie zauważyli papierowej łódki. -Co robimy ? - szepnął pan Erwin.
-Pod wodę.- odpowiedział szeptem Jair. - Jest tu pełno małych kamyczków i piasku. Zakopcie się w zagłębieniach i spróbujcie wytrzymać pod wodą ile się da.
-A jak nas zauważą? - zapytałam dziecinnie. -Udawaj utopca. - odpowiedział Jair i zniknął pod wodą. -Nie nabiorą się. - mruknęłam pod nosem, ale posłusznie wzięłam głęboki wdech i także się zanurzyłam. Usiadłam na dnie i przysypałam nogi kamyczkami. Poczułam drobinki popiołu opływające moją twarz. Tuż obok przechodzili strażnicy, ciągnąc swoją łódź. Któryś z nich potrącił mnie nogą. Dzięki Żanecie lepiej widziałam i w ciemnej, zamulonej wirującymi drobinami popiołu rzece, obserwowałam oddalające się nogi strażników. Kiedy wynurzyłam się z wody nikogo już nie było, tylko ja i Jair, który wynurzył się chwilę po mnie. Łódka Żanety cumowała spokojnie przy stalagmicie. Pan Erwin nie wynurzył się...
-Gdzie... - zaczęłam, ale Jair przysłonił mi usta dłonią i pokręcił głową. Zrozumiałam. Ruszyliśmy dalej w absolutnej ciszy. Pilnowałam, aby łzy też płynęły bezgłośnie. W miarę, jak posuwaliśmy się naprzód od czasu do czasu prąd powietrza przynosił powiew świeżej trawy. Żaneta przeskładała się z powrotem w żabę i podróżowała na moim ramieniu. Pod stopami poczułam wznoszenie się podłoża. Korytarz rozszerzył się, i za którymś zakrętem wyszliśmy na usłany drobnymi kamyczkami brzeg. Kilkadziesiąt metrów dalej znajdował się wylot jaskini. Stanęliśmy przed dużą szopą z paroma skleconymi schodkami.. Pchnęłam drewniane drzwi i weszłam do środka. Drgnęłam lekko przestraszona skrzypieniem desek - na szczęście nikogo tu nie było. Szopa okazała się magazynem rzeczy osobistych więźniów Grot. Znalazłam swoją kurtkę i plecak. W końcu zostawiliśmy Hades za sobą i wyszliśmy do zielonego, pachnącego latem lasu, w którym ćwierkały ptaki. Ponad naszymi głowami,w prześwitach koron rozlewało się niesamowicie jasne, błękitne niebo. Słońce odbijało się jaskrawą plamą na zieleni trawy. Pod nogami szeleścił czosnek niedźwiedzi, który tutaj kwiecił się na różowo. Jego ostry, ziołowy zapach łagodziła rześkość powietrza. Ze szybko schnących ubrań wiatr ściągał uparte drobinki popiołu - pozostałości po taplaniu się w podziemiach. Wyszliśmy na piaszczystą drogę. Roślinność wokół nas wygląda całkiem zwyczajnie - czosnek ma nietypowe kwiaty, ale trawa jest naprawdę zielona. Czas mi się nie zgadza, bo kilka dni temu zacinało śniegiem prosto w oczy...
Na drodze stała grupka ludzi z plecakami, skupiona wokół mężczyzny w jaskrawo niebieskiej kurtce przeciwdeszczowej. -Przepraszam, czy jest jakieś inne wejście do Grot Zatracenia? - zwrócił się do nas - Przyjechaliśmy z daleka i zastaliśmy wejście zabite deskami. Jair odpowiedział pytaniem : - Jaki dziś mamy dzień?
-Piątek, 21 kwietnia. - poinformował nas zaskoczony przewodnik. - To największa atrakcja tego miejsca i chcielibyśmy...
-Za dwie noce. - odpowiedziałam krótko. Zerwałam garść liści czosnku, roztarłam go w dłoniach i przymknęłam oczy. Zwyczajne zielsko. Nareszcie.. - pomyślałam, delektując się jego zapachem. Oczami Żanety widziałam dystans malujący się na twarzach turystów. - A co mnie to...- uśmiechnęłam się do nich radośnie. W końcu dotarliśmy do naszego miasteczka. Wyglądamy więcej niż obskurnie. Pachniemy pewnie tak samo jak wyglądamy. Chyba zwracamy na siebie uwagę, bo przechodnie są wyraźnie zdegustowani naszym widokiem i spojrzeniem uciekają w bok .
-Cześć Klara. - powiedziałam do mijanej koleżanki.
-No... cześć?- odpowiedziała i zobaczyłam, że mnie nie poznaje. Zabawne, wysłała chyba z milion wiadomości na mój telefon, o treści,, gdzie jesteś "? Nie miałam czasu, żeby się nad tym dłużej zastanowić - koleżanka zgrabnie mnie wyminęła i już mogłam oglądać tylko tył jej letniej sukienki w kwiaty. Poczłapałam do domu. Klucze, które przetrwały trzepanie kieszeni i plecaka przez strażników w podziemiach Grot, okazały się bezużyteczne.
Moje mieszkanie było już zajęte. Drzwi otworzyła nam ciemnoskóra kobieta w pasiastej, kolorowej spódnicy i pomarańczowym podkoszulku. Zza niej nieśmiało wyglądał mały chłopiec z czarną wełenką włosków na głowie i szerokim noskiem. Tak bardzo przypominali Adisę, że niechcący wymieniłam jego imię. Na twarzy kobiety odmalowało się zaskoczenie, a po chwili pisnęła: - Nie udzielam wywiadów! Może sobie mieć inną...
I zamknęła nam drzwi przed nosem.

Jesteś daremOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz