Rozdział 5

825 63 6
                                    

Patrzyłam przez okno, próbując ignorować obecność kierującego mężczyzny. Nie miałam pojęcia, jakim cudem zdołał mnie przekonać, abym się zgodziła na podwózkę do mojego mieszkania.

Musiałam być chwilowo niepoczytalna, bo innego wyjaśnienia nie umiałam znaleźć.

— Kolacja. Tylko o to cię proszę. — Przewróciłam oczami, nie mogą uwierzyć, że po raz kolejny zaczął ten temat. — Nie rób tego.

— Czego, panie Sherman? — zapytałam złośliwie, kładąc nacisk na jego nazwisko. Miałam ochotę zachować się jak niewychowana, obrażona gówniara, ale po namyśle uznałam, że jednak tego nie zrobię. Nawet jemu się należał szacunek, chociaż tylko w minimalnym stopniu. — Przepraszam.

Nie odpowiedział, tylko skinął głową, podjeżdżając pod moją kamienicę. Nie chciałam pytać skąd miał adres, bo byłam praktycznie pewna, że nie spodobałaby mi się odpowiedź.

— Odprowadzę cię. — Zmrużyłam oczy, ale nie odezwałam się ani słowem. Wysiadłam z samochodu, zamykając za sobą drzwi i położyłam dłonie na biodrach, patrząc na niego uważnie. Westchnął cicho, przystając. — Słucham cię, Catie.

— Nie mów tak do mnie — syknęłam, robiąc krok do przodu. Uniósł brwi, uśmiechając się z politowaniem, co jeszcze bardziej mnie rozjuszyło. — Nie życzę sobie tego, abyś na mnie polował.

Parsknął śmiechem.

Nie wierzyłam, że ten człowiek, zmienny, zgubił gdzieś całą powagę, śmiejąc się ze mnie.

— Skarbie, jak zacznę na ciebie polować, to będziesz doskonale o tym wiedzieć — oznajmił z zawadiacką nutą, robiąc parę kroków w moim kierunku. Szare oczy błyszczały z powodu rozbawienia.

— Do tego się nadajecie, prawda? Nikt nie jest w stanie się przed wami ukryć, przed takim wynaturzeniem — palnęłam bez zastanowienia, jeszcze bardziej wściekła.

Z moich ust wyrwał się cichy pisk, gdy zostałam przyszpilona do boku samochodu, patrząc już we wściekłe, srebrzyste oczy. Sherman trzymał mnie za ramiona, a z jego gardła wydobył się cichy, ostrzegawczy warkot.

— Jestem taki jak ty. Nie jestem żadnym wynaturzeniem, panno Turner — warknął, jeszcze bardziej na mnie napierając. Zaniemówiłam, ledwo oddychając. — Nie radziłbym ci mówić takich rzeczy, gdy nie wiesz, kto może cię usłyszeć.

Patrzyłam się na niego uważnie. Chyba byłam dzisiaj po prostu nieznośna.

Kto normalny by coś takiego powiedział drugiej osobie?!

— Wybacz — szepnęłam, a w jego oczach zobaczyłam coś, co mi się nie spodobało.

Wściekłość została bardzo szybko zastąpiona przez łagodność, której nie chciałam u niego widzieć! Łatwiej byłby mi poradzić sobie z jego negatywnymi uczuciami!

— Gabrielle? — Uniósł brew, nie odsuwając się ode mnie nawet o centymetr. — Ona zasugerowała polowanie, prawda?

— Powiedziała parę rzeczy. — Pokiwał powoli głową, jedną dłoń zsuwając do mojego biodra. Sapnęłam cicho, a błysk w jego oczach sugerował, że to usłyszał. — Puścisz mnie?

— Na razie. — Odsunął się powoli, nie spuszczając ze mnie uważnego wzroku. — Chodź. Odprowadzę cię.

Ten człowiek powinien się nauczyć, że mnie się do niczego nie zmusza. Stanęłam jak osioł, gdy on poszedł parę kroków, po czym odwrócił się. Zmrużył oczy, najwidoczniej rozdrażniony.

— Mam cię zanieść? — zapytał spokojnie, nie ruszając w moim kierunku, czego się spodziewałam. Zaplotłam dłonie na piersi, unosząc buntowniczo brodę. — Uprzedzam, że wtedy nie wylądujesz w swoim mieszkaniu, tylko u mnie. A stamtąd cię już nie wypuszczę tak łatwo.

CatieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz