Panna Evans #1

591 10 2
                                    

Leżałam na kanapie w salonie, grając w jakąś mega nudną planszówkę z moimi dwoma siostrami. Myślałam, że umrę. Starałam się nie okazywać mojego nie zadowolenia, bo Lily strasznie zależało byśmy spędziły trochę czasu we trójkę. Petunia cieszyła się jak małe dziecko, czego postanowiłam nie skomentować, a Lily uśmiechała się wesoło i mówiła o całkiem nie istotnych rzeczach. Kocham je z całego serca, no ale ile można grać w grę o kwiatuszkach i grzybkach. Nie mamy przecież pięciu lat. Postanowiłam jak najszybciej to zakończyć.

- Chcecie iść do lasu? - zapytałam, przerywając Lily jej niezwykle interesujący wykład.

- Ja nie chcę. Poczytam przez chwilę książkę - stwierdziła Petunia, choć dobrze wiedziałam, że nie chce po prostu spotkać Severusa. Z jakiegoś powodu się nie znosili. Nie naciskałam, to była jej decyzja.

- Ja, chętnie - rzuciła Lily. W przeciwieństwie do mojej drugiej siostry, ona uwielbiała spędzać czas w towarzystwie Snape'a. Ja byłam pomiędzy nimi. Lubiłam go, ale nie z takim uwielbieniem jak Lily. Byliśmy przyjaciółmi i mogłabym wskoczyć za nim w ogień, ale czasami wolałam spędzić czas w bardziej wesołym towarzystwie. Nie było tajemnicą, że Sev rzadko się uśmiechał.

Kiwnęłam głową do Lilki i obie podniosłyśmy się z podłogi.

- Spotkamy się później - powiedziałam jeszcze na odchodne do Petunii. Założyłyśmy kurtki, bo o tej porze roku głupotą byłoby wyjść na dwór bez odpowiedniego ubioru. Była przecież połowa zimy, a śnieg sięgał do kolan. Zamknęłyśmy za sobą starannie drzwi i od razu poczułam przyjemny chłód na policzkach. Rozglądałam się w okół z uśmiechem. Sceneria była jak z bajki. Małe domki były obsypane białym puchem. U większości dało się jeszcze zauważyć lampki świąteczne mimo, że było już trzy tygodnie po świętach. Niewiele ludzi znajdowało się na brukowanej ulicy, dzięki czemu i na niej zgromadziła się lekka warstwa śniegu. Pogoda była idealna, nie sypało, ale też nie wiał wiatr. Och, jak ja kocham zimę! To zdecydowanie najlepsza pora roku. Kątem oka zauważyłam jak moja siostra się trzęsie. Zaśmiałam się cicho. Ta zgromiła mnie tylko spojrzeniem.

- Chodźmy już - rzuciła zirytowana i szybko ruszyła przed siebie. Pobiegłam za nią. Lasek był niedaleko, więc byłyśmy tam w ciągu paru minut. Na miejscu już czekał Severus, co w ogóle mnie nie zdziwiło. Spędzał tutaj bardzo dużo swojego czasu.

- Hejka - przywitał się.

- Hej. Wybacz, że tak późno. Były byśmy wcześniej, ale pewna osoba stwierdziła, że zabawne jest wrzucenie mnie do śniegu i zamiast mi pomóc to tylko patrzyła na mnie ze śmiechem - odezwała się Lily. Dwie pary oczu spoczęły na mnie, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

- Gdybyś widziała swoją minę - zaśmiałam się. Moja siostra nie podzielała mojego rozbawienia. Prychnęła. Postanowiłam dla bezpieczeństwa zmienić temat.

- Chodźmy pod nasze drzewo - rzuciłam i pociągnęłam ich za sobą. Nasze drzewo nie wyróżniało się niczym od pozostałych. Był to stary buk z mnóstwem gałęzi. To przy nim po raz pierwszy spotkaliśmy Snape'a. Siedział pod nim skulony i czytał jakąś książkę. Nawet nie zauważył, że się zbliżyłyśmy, dopóki nie usiadłyśmy po jego obu stronach. Byłyśmy wtedy na krótkim badaniu terenu. Oczywiście nikt o tym nie wiedział, a mi z cudem udało się przekonać Lily do tej wycieczki. Później przychodziła tu już znacznie chętniej. Rodzice w końcu się dowiedzieli. Byli źli, że ich okłamywałyśmy, z czym całkowicie się nie zgadzałam. Nigdy nie pytali gdzie idziemy, więc nie miałyśmy okazji ich okłamać. Wytłumaczyłam im, że spotykamy się tam z przyjacielem. Po upewnieniu się, że jest to całkowicie bezpieczne, nie będziemy wspinać się na drzewa i chodzić zbyt daleko (obiecałyśmy im to dwanaście razy), zgodzili się. Muszę przyznać, że średnia ze mnie córka, bo złamałam tą obietnicę. Na drzewa uwielbiałam wychodzić i podziwiać okolicę z wysoka oraz byłam ciekawa gdzie kończy się ten las, więc często podejmowałam dalekie wędrówki. Niestety zazwyczaj sama, bo Lily bała się przekroczyć bezpieczną granicę.

Wspięłam się na jedną z niższych gałęzi, a pozostała dwójka usiadła na mokrym śniegu. Standardowo. Najpierw rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, później jednak Sev i moja siostra zaczęli dyskutować o książce, którą oboje ostatnio przeczytali, a ja nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam wdrapywać się na szczyt drzewa. Na niektóre gałęzie łatwo się wchodziło, a inne były wyjątkowo cienkie, momentami bałam się że spadnę. Zauważyłam nikłe światło przebijające się przez liście. Odsunęłam je od siebie i wysunełam głowę. Poczułam na twarzy promyki słońca. Westchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się z rozkoszą. Wtedy zauważyłam coś co zmroziło mi krew w żyłach. Z daleka widziałam Petunię rozmawiającą z dwójką starszych chłopców i dziewczyną. Nie była to z pewnością przyjemna rozmowa. W pewnym momencie moja siostra została popchnięta w skutek czego upadła na ziemię. To przelało czarę goryczy. W szybkim tempie zeszłam z drzewa prawie ześlizgując się z jednej gałęzi. Zostawiłam Lily i Sev'a a sama pobiegłam na ratunek.

- Idę do domu - rzuciłam tylko. Bieg przez śnieg nie jest taki prosty, bo wywróciłam się dwa razy nim dotarłam na miejsce zdarzenia. Okazało się że przyszłam za późno, ponieważ nikogo nigdzie nie było. Z hukiem wpadłam do domu, gotowa zabić każdego kto dokuczał Petunii. Otworzyłam drzwi do jej pokoju i dokładnie je zamknęłam. Pierwsza rzecz którą zauważyłam, to moja siostra siedząca na łóżku z podkulonymi nogami. Usłyszałam cichy szloch.

- Petunia? - zapytałam. Nie doczekałam się odpowiedzi, więc wolnym krokiem ruszyłam do niej. Usiadłam i po prostu ją przytuliłam. Trwałyśmy chwilę w uścisku, a ja czekałam aż wytłumaczy mi co się stało. Dopiero po chwili zrozumiałam, że nie zamierza tego zrobić.

- Tunia - zaczęłam - co się stało? - nie chciała nic powiedzieć a ja nie zamierzałam naciskać, gdy będzie chciała to sama mi powie. Niestety tylko mi, bo z Lily średnio się dogadywała. Niby to moja bliźniaczka jest taka miła, wspaniała i w ogóle, ale jeśli chodzi o relacje między naszą trójką to tylko dzięki mnie jeszcze istniały. Byłam połączeniem ich dwóch, pośrednikiem, jedyną linią zgody. Nie ukrywam, że czasami bywało to uciążliwe. Zwłaszcza, gdy każda chciała bym poparła właśnie ją. Raz już byłam w takiej sytuacji i nie chciałam powtórki. Było to zaledwie pół roku temu, w pewien letni poranek. Słońce zaczynało przygrzewać a ja wraz z siostrami zamierzałam spędzić ten czas na dworze. Tutaj pojawił się problem. Lily chciała iść nad jezioro, a Petunia do parku. Tak więc decyzję pozostawiły mi. Każda liczyła, że wybiorę jej opcję, a ja dobrze wiedziałam, że jak tego nie zrobię, to jedna z nich się obrazi. I co ja miałam zrobić? Wpadłam na najlepszy pomysł na świecie - chodźmy do lasu. Wtedy obie się na mnie obraziły. Od tego czasu, unikam jak ognia takich sytuacji.

Wyszłam z pokoju Tuni i udałam się do kuchni. Dopiero teraz zaczęły do mnie docierać bodźce z otoczenia. Najważniejszym z nich wszystkich był straszny chłód. Byłam cała w śniegu. Niektóre kawałki się rozpuściły, przeznaczając mnie jeszcze bardziej. Zaparzyłam sobie ciepłą herbatę i ruszyłam do swojego pokoju, by ściągnąć z siebie mokre ubrania. Założyłam beżowy golf i czarne getry, a do tego mięciutkie skarpetki i rzuciłam się do łóżka, wcześniej kładąc szklankę obok, na szafce nocnej. W zimie szybko robi się ciemno, więc o tej porze niebo było już prawie granatowe. Rodzice wracali za niedługo, pewnie tak jak Lily, ale nie miałam ochoty na nich czekać. Dzisiejszy dzień był wyjątkowo dziwny. Ziewnęłam i przytuliłam twarz do poduszki.

" - No cóż jutro będzie lepiej - pomyślałam - to przecież moje urodziny "

***********
Jak wam się podoba pierwsza część? Wiem, że nic wielkiego się w niej nie działo, ale jeszcze tylko parę wprowadzających rozdziałów i akcja zacznie się powoli rozkręcać :)

~ Lily_Rose_Black

Panna Evans Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz