Panna Evans #10

212 6 6
                                    

Po skończonym posiłku zaczęłyśmy kierować się w stronę naszego pokoju wspólnego. Tym razem jednak było to o wiele łatwiejsze, bo uczniowie zaczynali już zbierać się do Wielkiej Sali. Patrzyłam na nich z zaciekawieniem. To szokujące jak bardzo Ci ludzie byli do siebie podobni i jednocześnie różni. Z łatwością potrafiłam rozpoznać uczniów poszczególnych domów, nie patrząc na ich szaty. Na przykład krukoni, czyli uczniowie Ravenclawu, trzymali w rękach mnóstwo książkek, pergaminów lub innych podobnych rzeczy. Oczywiście, co do tego zdarzały się wyjątki. W tedy można ich było rozpoznać po spojrzeniu i po tym jak się zachowywali. Byli wyjątkowo spokojni i opanowani, a ich wzrok ukazywał ogromną inteligencję i mądrość. Trochę inaczej zachowywali się ślizgoni - uczniowie należący do Slytherinu. Tak jak krukoni, byli opanowani i spokojni, ale wyglądali na osoby bardziej pewne siebie i zawsze dążące do swoich celów. Niektórzy byli nawet trochę przerażający, ale może tylko odebrałam takie wrażenie.  Puchoni byli natomiast całkowicie inni. Można powiedzieć że przeciwieństwo uczniów Slytherinu. Wyglądali na miłe osoby, o szczerym uśmiechu. Paru z nich było dość nieśmiałych, ale nie przypisywała bym tego jako cechę Hufflepuffu. Z pewnością jednak byli osobami pomocnymi o złotym sercu, bo tego przykłady ujrzałam parę razy. Wiem, że gdybym nie została przydzielona do Gryffindoru to chciałabym być właśnie puchonką. Został jeszcze ten ostatni typ uczniów, do którego z pewnością należałam i ja. Gryfoni byli hałaśliwą grupą osób, poruszających się zazwyczaj w większych grupkach. Byli odważni, czasami aż za bardzo, oraz dużo z nich miało ogromne poczucie humoru, przez co to na pewno nasz stół był zawsze najgłośniejszy.

Jedyne co mnie zmartwiło, to fakt, że nie zauważyłam zbyt wielu osób, które rozmawiały by z osobą z innego domu. Czy to oznaczało, że ja i Sev też nie będziemy mogli się spotykać i nasza przyjaźń definitywnie się zakończy? Przecież powinno być na odwrót. Mieszkamy teraz w tym samym budynku i możemy spędzać swój cały wolny czas razem. 

- Emi, ścigamy się do pokoju wspólnego? - głos Dorcas wybudził mnie z rozmyślań. Rozejrzałam się po otoczeniu, by sprawdzić czy nie zgubię się podczas tego wyścigu. 

- Jasne, że tak! - oznajmiłam entuzjastycznie.

- Zacznijcie odtąd, tak by było sprawiedliwie - odezwała się Marlena wskazując jedną charakterystyczną kolumnę. Kiwnęłam głową na znak zgody i ustawiłam się w odpowiednim miejscu. Muszę nie skromnie przyznać, że bardzo lubię biegać, a na podobnych zajęciach w szkole zawsze szło mi świetnie. Miałam więc nadzieję, że tym razem wygram, choć było pewne utrudnienie. No dobra, właściwie to dwa utrudnienia. Jednym z nich był fakt, że w każdej chwili mogłam pomylić drogę, a drugim byli uczniowie spacerujący spokojnie korytarzem.

- Jak powiem start, ruszacie - powiedziała Lily. Nie mogłam wyjść ze zdumienia. Nie spodziewałam się że Lilka będzie popierać bieganie po szkole. Najwyraźniej to miejsce działa dziwnie również na nią.

- Trzy - wyszeptała Marlena. Napięłam mięśnie w oczekiwaniu.

- Dwa - tym razem odezwała się Lily, a ja na jej słowa przygotowałam się do wystartowania.

- Jeden

- i....START

Na ten sygnał ruszyłam pędem, starając się wpaść na jak najmniejszą ilość ludzi. I nawet mi się to udawało, choć jedna dziewczyna prawie wypadła przeze mnie przez poręcz, a dwójka chłopaków potknęła się o schody i runęła na ziemię. No, ale cóż, ważne że nic im się nie stało. Jak na razie biegłam z Dorcas równo, gdy tylko jedna wyprzedziła drugą o choćby parę centymetrów, druga przyspieszała by zniwelować tą odległość. Zbliżałyśmy się już do wejścia do pokoju wspólnego. Lily i Marlena biegły parę metrów za nami, ciężko oddychając. Razem z brunetką w ciągu chwili pojawiłyśmy się przed obrazem, przygotowane na wypowiedzenie hasła i szybkie wbiegnięcie do środka. Nie przewidziałyśmy jednak pewnej malutkiej sprawy. Gdy gruba dama otworzyła nam wejście zerwałyśmy się do biegu, wiedząc, że teraz liczy się tylko te parę sekund. Jednak obie na kogoś wpadłyśmy, w skutek czego leżałyśmy obolałe na ziemi. 

- Widzisz James? Mówiłem Ci, że dziewczyny na mnie lecą - odezwał się brunet na którego wpadłyśmy. Jęknełam niezadowolona i podniosłam się z podłogi, by chwilę później pomóc w tym Dorcas. 

- Przepraszamy. To było niechcący - odpowiedziałam ze skruchą.

- To co, remis? - zapytała brunetka z wesołym uśmiechem.

- Tak, remis jest w porządku - odpowiedziałam rozbawiona. W tedy pojawiły się obok nas dziewczyny.

- Co się stało? - zadała pytanie Lily, lekko przekrzywiając głowę na bok.

- Nic. Jest remis - odparłam i ruszyłam w głąb pokoju wspólnego, by nie zajmować przejścia. Razem z dziewczynami wyszłam po schodach i szybko odnalazłam nasze dormitorium.

- Teraz trzeba się spakować - powiedziała Lena, wyciągając stertę podręczników. Kiwnęłam głową na znak zgody i również sięgnęłam po książki. Lily podała mi rozkład zajęć, który zabrała na czas wyścigu, więc uważnie go obejrzałam.

- Najpierw transmutacja, potem eliksiry, później zaklęcia, po nich będzie przerwa na obiad, a tuż po niej zielarstwo. - mówiłam, jednocześnie wkładając odpowiednie podręczniki do torby.

- Nie jest źle - uznała Marlena, a wszystkie jej przytaknęłyśmy. Do pakowałam jeszcze pergaminy, pióro i oczywiście różdżkę, o której prawie zapomniałam.

- Ej, dziewczyny! Jest pewien problem... - wykrzyknęła nagle Dorcas, a po jej głosie łatwo dało się rozpoznać zdenerwowanie.

- Jaki problem? - zmarszczyłam brwi z niezrozumieniem.

- Nie wiem gdzie jest mój podręcznik do transmutacji - wyjaśniła. - Chyba go gdzieś zgubiłam! 

Brunetka była przerażona. Zresztą nie dziwiłam jej się. Pierwszy dzień w szkole był czasem w którym nauczyciele dokonywali krótkiej oceny swoich podopiecznych. Do tego transmutacja była wyjątkowym przypadkiem, bo - jak dowiedziałam się wczoraj od Lily - jest to opiekunka naszego domu. Nikt nie chciał więc, by wyrobiła sobie o nim złe zdanie.

- Spokojnie Dora - odezwała się Marlena. 

- Najpierw zastanówmy się, czy spakowałaś go do walizki. - zasugerowała moja siostra. -  Jeżeli nie, napiszesz list do rodziców, a oni doślą Ci go pocztą, natomiast jeśli na pewno go ze sobą zabrałaś to znaczy że jest w tym dormitorium, musimy tylko poszukać.

- Na pewno go wzięłam! - wykrzyknęła zdenerwowana.

- W takim razie poszukajmy w walizce - oznajmiłam spokojnie i razem z dziewczynami zabrałam się do pracy. Szybko okazało się, że nie ma tam zguby, albowiem była ona prawie całkowicie opróżniona. 

- Może szafki? - Lena zaproponowała kolejne miejsce poszukiwań. Przeszukałyśmy więc ogromną szafę, szafeczkę nocną, a nawet niewielką komudkę, ale nic nie znalazłyśmy. Zaczęłam już nawet wątpić że ów książka jest w tym dormitorium. Wtedy przyszło mi do głowy coś jeszcze. Coś tak banalnego, że nikt nawet o tym nie wspomniał. Przykucnęłam na ziemi i schyliłam głowę, zaglądając pod łóżko. Nie myliłam się. Podręcznik leżał ledwie parę centymetrów od krańca koca narzuconego na pościel, zapewne któraś z nas przechodząc go tam wepchnęła. Chwyciłam książkę i wyciągnęłam ją spod łóżka. Teraz przyjrzałam jej się bliżej by upewnić się, że to właśnie to czego szukamy. Tak, to zdecydowanie był podręcznik do transmutacji.

- Chyba znalazłam - oznajmiłam dziewczynom, choć wcale nie musiałam tego robić, w końcu stały tuż obok, a z tego co wiem to nie są ślepe.

- Dziękuję Emily - powiedziała Dorcas chwytając swoją własność.

- Nie masz za co - odpowiedziałam z uśmiechem.

- A teraz może już chodźmy, bo zaraz faktycznie spóźnimy się na transmutację - odezwała się Lily, zakładając średniej wielkości skórzaną torbę na ramię. Po chwili wszystkie uczyniłyśmy to samo i raźnym krokiem wyszłyśmy z dormitorium. Westchnęłam ciężko. 

Czas zacząć naukę. 

*****
Kochani, skończył mi się zapas części więc teraz Panna Evans może nie pojawiać się tak często jak ostatnio...
A co sądzicie o tej części? Ja tam uważam, że jest taka o niczym, ale obiecuję że następna część będzie lepsza :)
~ Lily_Rose_Black

Panna Evans Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz