Rozdział 3

4K 286 36
                                    

Siedziałam na parapecie przy otwartym oknie. Wiatr owiewał mi twarz. Niedługo zacznie padać.

-Mery!- usłyszałam za sobą głos Laury i od razu zeskoczyłam na podłogę.- Co ty wyprawiasz!?

- Patrzę w niebo.- odparłam.

- Mogłaś spaść!- wykrzyknęła zmartwiona.

- Przepraszam.- mruknęłam i przytuliłam moją opiekunkę.

-Mamo.- szepnęłam w ciemność.- Mamo, wróć.

Wszędzie ogień. Płomienie trawiące wszystko wokoło. Widzę moją mamę. Leży bez życia obok mnie. Całuje ją w policzek. Łzy potokami leją się mi z oczu.- Kocham cię, mamusiu.- szepcze. Głaszczę jej zimny policzek dopóki jakiś strażak nie bierze mnie na ręce. Kaszle zatruwana dymem i pyłem. Mężczyzna mówi, że ją z tąd zabierze jak mnie wyniesie z płonącego budynku. Gdy wychodzimy na świeże powietrze głośno je wciągam. Podbiega Lauren i bierze mnie na ręce. Mocze jej koszulkę łzami. Strażak przynosi moją mamę. Moją kochaną mamusie. Kładzie ją na zimnym asfalcie, a ja od razu wyrywam się Lauren i podbiegam do mojej mamy.

-Dlaczego?- pytam się wznosząc dłonie do nieba w błagalnym geście.- Boże, jeśli tam jesteś, to powiedz, dlaczego?!Jest tyle ludzi na świecie, to dlaczego ona?! Mogłeś wziąć mnie! Dlaczego?

Zaczęłam szlochać przytulając głowę mamy do piersi. Całuje ją w czoło i delikatnie kładę na ziemi. -Kocham cię, mamusiu i wiem, że zawsze będziesz przy mnie.- szepcze połykając własne łzy.

Obudziłam się z krzykiem. Znowu to samo. Ogień. Tego się boje najbardziej. Nie śmierci, bo wiem że po drugiej stronie spotkam moją mamę. Nadal ją pamiętam. Dotyk jej dłoni, jej dźwięczny śmiech, jej piękny uśmiech. Najpierw tatę mi odebrano, a później mamę. Wstałam z łóżka i stanęłam przed lustrem. Wyobraziłam sobie rodziców, jak stoją za mną i uśmiechają się do mnie. Powolnym krokiem podeszłam do biurka i usiadłam na krześle. Wyciągnęłam kartkę i pióro i zaczęłam pisać.


 

Jestem tam gdzie wierzby płaczą,

Nad spokojną rzeką życia,

Płacze razem z drzewami,

Razem z tatarakiem,

Lecz bul nie ustaje.

Łzy z nurtem wody płyną,

Wgłąb lądu,

Tyle zła i cierpienia już czułam,

Że teraz nie czuje już nic.

Odłożyłam kartkę na bok i zamknęłam oczy. -Nie rozpłczę się.

Nie rozpłaczę się. Nie rozpłacze się!- powtarzałam w myślach. Jedna maleńka łza spłynęła mi po policzku, zestawiając przezroczysty ślad. Starłam ją wierzchem dłoni. Rozległo się pukanie do drzwi (przed chwilą na nowo wstawionych).

- Proszę.- powiedziałam cicho. Podeszła do mnie Lauren. W jej oczach malowała się troska. Spojrzała na mój wiersz a potem w moje czarne oczy.

- Znowu o tym myślisz?- zapytała, w odpowiedzi skinęłam głową.- Pamiętaj, że masz mnie.

- Wiem, Lauren, wiem.-powiedziałam.- A co do Maxwella to mi przeszło. Jestem świadoma, że nie robisz tego bez przyczyny i przepraszam za rozwalone drzwi. -dokończyłam z lekkim uśmiechem.

- Dobrze wiemy, że gdybyś się nie opanowała to skończyło by się o wiele gorzej.

Zaśmiałam się i przytuliłam rudowłosą.


********************************

********************************

Pod ostatnim rozdziałem nie było komentarzy, więc o nie prosze.

Mam ciężki czas więc prosze oceńcie moje wypociny.

A i 4 komentarze=nowy rozdział


 

Dziewczyna o wielu imionachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz