Rozdział 8
Siedziałam w gabinecie Lauren. Zirytowana bębniłam paznokciami w blat biurka mojej szefowej. Maxwell spóźniał się już 5 minut. Nie znoszę jak ktoś się spóźnia. Z resztą chciałam dowiedzieć się co ma nam do przekazania Lauren. Mam nadzieję, że gdzieś wyjedziemy. Mam dosyć siedzenia tutaj. To po prostu nudne. Chce znów poczuć ten dreszczyk emocji. A Maxwell? Niech się wali na ryj! Musi ze mną jechać, bo Lauren mu karze, ale to ja rozdam karty. Będzie mi pomagał, niczym rezerwowy głównemu składowi czyli bardzo rzadko i w sytuacjach wymagających (niestety) jego udziału. Miejmy nadzieję, że nie będzie ich dużo. Tylko jednego nie rozumiem. Czemu akurat ja? Przecież jest wiele innym agentów, którzy pracują samodzielnie. Lauren mogła dać go komuś innemu. Doskonale wie, że nie lubię współpracować z kimś kogo nie znam. Może ma swoje powody? Albo po prostu jest sadystą. Raczej to drugie. Przeklinanie własnego losu przerwał mi sam w to zamieszany wpadając do gabinetu. Zziajany był jakby przebiegł maraton (lub jakby go gonił wściekły pies). Przywitał się z Lauren i opadł na fotel obok mnie. Wyglądał dość komicznie. Próbując złapać oddech, pochylił się a włosy żyły własnym życiem. Całe jego ubranie również. Podczas gdy kupiłam z niego w myślach, Lauren lustrowana go wzrokiem godnym... Mnie. On na szczęście (lub nie) nie widział tego. Gdy łaskawie przestał się ,,dusić", zaczęła mówić przerzucając wzrok z niego na mnie i z powrotem.
- Wezwałam was tutaj by ogłosić, że wyruszacie na misję do Kanady.- Super znów będzie zimno, pomyślałam- Macie tam współpracować. A nie, że tak jak ostatnio, wszystko zrobisz sama Mary-Kate.- spojrzała na mnie tak jakby chciała abym spłonęła na miejscu.- A ty Maxwell, nie rób tylko tego co ona ci każe. Masz własny rozsądek. To ma być partnerstwo a nie dyktatura. Wszystkie papiery macie już w apartamentach. Co jeszcze? - zamyśliła się bębniącego palcem w biurko.- A tak! Macie iść do magazynu. Margaret ma coś dla was. Macie się nie pozabijać.- zakończyła
tym jakże pozytywnym akcentem zakończyła. Gestem kazała mi zostać. Gdy Maxwell sobie poszedł, przytuliła mnie. Tak jak kiedyś. Odwzajemniłam uścisk. Powiedziała tylko: nie daj się zabić. Wyszłam z gabinetu przytłoczona wspomnieniami, które napłynęły podczas tego krótkiego gestu.
Mamo, pilnuj mnie- pomyślałam.
*********
Nie było mnie długo. Ale teraz postaram się pisać reguralnie.
Pozdrawiam Julia
CZYTASZ
Dziewczyna o wielu imionach
ActionJestem Mary-Kate czy Anabeth a może Selen? Nosiłam wiele imion, i nikt nie zna mojego prawdziwego miana. Moge zginąć na każdej misji. Zero litości. Najważniejsze to wykończyć winnych.