Rozdział 12

2.1K 162 35
                                    

Nie wiem co mną kierowało gdy powiedziałam mu żeby nie zabierał ręki. Podobało mi się to, że siedzi obok. Chociaż jeszcze godzinę temu chciałam wydrapać mu oczy. A teraz siedzimy trzymając się za ręce. Poczułam jakby przepłyną przeze mnie prąd. Dziwne, ale przyjemne uczucie. Spojrzałam na Maxwella, patrzył w okno i uśmiechał się delikatnie. Jaki on ma śliczny uśmiech. Pomyślałam i od razu się zganiłam w myślach. To, że mu się wyżaliłam nie znaczy od razu Bóg wie czego. Dziwnie się czułam trzymając go za rękę. Nagle mnie olśniło. To jest pierwsza osoba od śmierci rodziców, która okazała mi uczucia. Poczułam się jeszcze bardziej zmieszana, gdy jego kciuk zaczął delikatnie głaskać moją dłoń. Spojrzałam na jego twarz, wręcz idealną, żadnych skaz, blizn, pieprzyków, czy znamion. Jakby był odlany z marmuru. Skupiałam wzrok na jego oczach. Miał zimne, intensywne spojrzenie. Zupełnie inne od moich czarnych. Widać było, że jest zamyślony. Delikatnie przygryzał policzek od wewnętrznej strony. Ej!? Od kiedy ja wyłapuje takie szczegóły? Potrząsnęłam delikatnie głową i przeniosłam swoje myśli z Maxwella na naszą dzisiejszą misję. Może powinnam mu powiedzieć, że ten którego mamy dzisiaj zlikwidować to ten sam koleś co mnie gnębił?

***

Czułem jej wzrok na sobie, lecz nie zrobiłem z tym nic. Wiedziałem, że zlustrowała moją twarz centymetr po centymetrze. Uśmiechnąłem się delikatnie, a kątem oka zobaczyłem jak bezwiednie przygryza wargę. Urocze. Zacząłem delikatnie gładzić kciukiem jej dłoń. Spojrzała na nią ale nic nie powiedziałem. Kąciki jej ust podniosły się do góry. Widząc to także się uśmiechnąłem. Z powrotem zająłem się patrzeniem w okno. Myślami wróciłem do czasów licealnych. W porównaniu do Mary ja żyłem jak w bajce. Wychowywałem się bez stresowo. Mogłem wręcz wszystko. Gdy czegoś chciałem to od razu było moje. Pokaźny portfel rodziców przyciągał wiele adoratorek, ale jednak większość lasek leciała na mój wygląd. Teraz też tak było. Zanim zastałem przeniesiony na oddział Lauren, pracowałem w Los Angeles. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć sekretarka z sylikonowym biustem już się do mnie łasiła. I tak było od liceum. Męczyło mnie to, przecież nie jestem jakimś niewyżytym gościem który rucha wszystko co się rusza. Ale niektóre laski chyba z mózgu zrobiły sobie cycki. Do czego ten świat zmierza... Przez głośniczki usłyszeliśmy głos Erica ogłaszający, że zaraz lądujemy. Dzisiaj obejdzie się bez wariacji, bo mamy do dyspozycji tylko państwowe lotnisko. Patrząc przez okno ujrzałem zbliżające się ulice Ottawy. Nie było to jakieś super urodziwe miasto, ale zawsze stolica. Pas startowy zbliżał się w dość szybkim tempie, lecz (na szczęście) o wiele wolniej niż ostatnio. Przez okno zobaczyłem duży budynek lotniska i samoloty pasażerskie. W porównaniu do naszego były one wręcz ogromne. Poczułem szarpnięcie, co oznaczało zaczęcie kołowania. Usłyszałem ciche westchnienie Mary, na co się cicho zaśmiałem.

- No co?- oburzyła się.- Tylko nie próbuj mi wmawiać, że wariacje Erica są dla ciebie wielką przyjemnością. Rzeczywiście nie są tym o czym maże ale przecież nie wypada się przyznawać do słabości. W odpowiedzi tylko pokręciłem głową. Przez głośniczek pilot ogłosił, iż można wysiadać ponieważ kołowanie zakończone. Mary puściła delikatnie moją dłoń, posyłając mi bliżej nieokreślone spojrzenie. Ale chyba była trochę zmieszana. Nie wiedziałem dlaczego ale wolałem się nie pytać. Przygładziła swoją białą sukienkę która kontrastowała z jej kruczoczarnymi włosami. Poszła przodem do wyjścia a ja zaraz za nią. Byłem ciekawy jak potoczy się ta misja. W końcu to pierwsza misja razem z Mary-Kate.

***

Weszliśmy do budynku, oczywiście w towarzystwie dwóch ochroniarzy. Sama nie wiem, po co Lauren karze im chodzić razem z nami, skoro nie biorą udziału w wykonywaniu misji. Ja w torebce miałam glock'a, a Maxwell gdzieś schował P-250. Wystrój lotniska był w miarę nowoczesny a na samym środku umiejscowiona była zabytkowa łódź lub kajak. Co jakiś czas na ścianach wisiały flagi Kanady. Jednak najbardziej rzucała się w oczy czystość i sterylność tego miejsca. Żadnych papierków, smug na szybach czy śladów na podłodze. Jakby co chwila ktoś tam sprzątał. Lecz w pobliżu nie było żadnych sprzątaczek. Ludzie w pobliżu patrzyli na nas, ale nie odzywali się. Widziałam jak Maxwell rzuca niektórym dziewczynom znaczące spojrzenia, a one chichoczą i odwracają wzrok. Za co dostał ode mnie łokciem w bok.

- Za co?- zapytał z wyrzutem.

- Za nieodpowiednie zachowanie w miejscu publicznym.- warknęłam.

- Czyżbyś była zazdrosna?

- Wmawiaj sobie.

- Czyli jesteś.-zaśmiał się.

- Jasne.- przewróciłam oczami.

Wyszliśmy z budynku i skierowaliśmy się do samochodu. Maxwell miał uśmiech na twarzy, zapewne spowodowany naszą dziwną wymianą zdań. Ehhh, jak dziecko. Zapowiada się ciekawie.

******
Dziś trochę więcej. 733 słowa xD
Pozdrawiam Julia

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 04, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Dziewczyna o wielu imionachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz