Rozdział 7

2.5K 193 9
                                    

Następnego dnia obudziłam się przed świtem. Śniadanie było dopoero o 9 więc musiała jakoś spożytkować ten czas. Wstałam i podeszłam do okna. Przez dobre pół godziny wpatryaałam się we wshodzące słońce. Widok był piękny, rzadko zachwycam się przyrodą, ale to mnie poprostu użekło. Ubrałam się w czarne jeansy i białą bluzkę. Uczesałam się w luźnego koka i usiadłam do biurka. Emocje wzieły górę i zaczełam pisać.

Odejdziesz gdzieś
Daleko stąd,
By nigdy nie wrócić już
By nigdy nie wrócić już
Lecz mimo to,
Będe czekać ciągle już,
Aż oboje znikniemy pośród gwiazd.
I wtedy tam pośród chmur,
Znajdziamy się by nigdy nie wrócić już.

Wrzóciłam kartki do przepełnionej szuflady. Zegarek wybił godzine 9 i zeszłam na śniadanie. Po drodze mijałam, wielu różnych ludzi, większości nawet nie znałam. W jadalni siedziało już kilka osób, ale ich nie kojażyłam. Podeszłam do bufetu i nałożyłam sobię jajecznicę na tależ. Wziełam też zwyczajowo filżanke czarnej kawy. Usiadłam przy pierwszym lepszym stoliku i zaczełam jeść. Gdy zaczełam pić kawe do jadalni wszedł nie kto inny jak Maxwell. Skrzywiłam się na jego widok. Odwróciłam się do okna i powtażałam w myślach: Żeby się nie dosiadł. Żeby się nie dosiadł. Ale jak zwykle Bóg mnie nie wysłuchał. Mój partner usiadł naprzeciwko mnie i zpojżał mi głęboko w oczy. Moje były ciemne prawie czarne, a jego jasno szare.
- Nadal jesteś zła?- zapytał.
- Nie, kurwa wcale.- zakpiłam.- Po nie udanej próbie zabicia mnie, nie byłabym zła.- powiedzałam nadal patrząc mu w oczy.
- Tak w sumie nie wiem czemu to zrobiłem.- mrukną odwracając wzrok.- Przepraszam.
- Gówno mnie obchodzi twoje przepraszam.- warknełam.- O 11 masz się stawić w gabinecie Lauren.
Odniosłam swój tależ i wyszłam z jadalni.

****************************
To tyle, mam nadzieję, że się podobało. Komętaże mile widziane.
Pozdrwiam Julia.

Dziewczyna o wielu imionachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz