Rozdział 4

467 22 2
                                    

Koszmarne wspomnienia i co dalej... 

W niewielkim mieszkaniu w Nowym Jorku ściśnięta była czwórka ludzi - dwoje śmiertelników, jeden półbóg i  czarodziej. Małżeństwo, Sally i Paul spali razem w swojej sypialni. Rudowłosy przyjezdny zajmował nico zmodyfikowaną kanapę w salonie. Tą trójkę Morfeusz obdarzył spokojnym snem. Niestety siedemnastoletni Percy Jackson nie miał tyle szczęścia. 

Herosowi po raz kolejny już tej nocy śnił się koszmar, albo bardziej wspomnienie.

Był TAM, w Tartarze, w piekle. Razem z Annabeth, jego ukochaną. Ledwo co szli wzdłuż ognistej rzeki. Ich mięśnie, płuca, a zdawało się, że nawet kości piekły niemiłosiernym bólem. To miejsce  powoli ich zabijało. Jedyne co trzymało ich przy życiu to Ognista Woda. Sprawiała ona niewyobrażalny ból i nie oddawało całkowicie sił, ale pozwalała im iść do przodu. Nie poddawać się. Przynajmniej nie odczuwali już przejmującego zimna po wpadnięciu do rzeki rozpaczy, choć Percy nie był pewien czy nie wolał tego od gorąca Flegetonu. 

Herosi wlekli się za grupą empuz z nadzieją, że te zaprowadzą ich do wyjścia z tego piekła. Nagle potwory zniknęły z zasięgu ich wzroku i słuchu. Wycieńczeni półbogowie zatrzymali się, ale gdy zorientowali się w sytuacji było już za późno. Byli otoczeni przez głodne potwory.

Scena zmieniła się, a realny Percy rzucał się niespokojnie po swoim łóżku niczym ryba wyjęta z wody. Z jego gardła wydawały się zduszone jęki i krzyki. 

Byli już w windzie. Annabeth i on, Percy. Ale kogoś brakowało. A mianowicie trzech osób, osób, które właśnie walczyły o życie, aby herosi mogli się stamtąd wydostać. Tytan Bob, Mały Bob i Damasen. Cała trójka poświęciła się, żeby oni mogli się uratować. Syna Posejdona ścisnęło poczucie winy, gdy razem z miłością swojego życia przytrzymywali drzwi windy. Od tego zależało ich przetrwanie, ich los wisiał na włosku. Percy miał wrażenie, że ten ból i poczucie winy będą go nawiedzać w nieskończoność. 

W tym momencie półbóg obudził się z głośnym krzykiem, który obudziłby pół bloku, gdyby nie zaklęcie ciszy. To była trzecia już pobudka tej nocy. Młody mężczyzna był cały spocony. Wstał gwałtownie z łóżka. Trzęsły mu się dłonie. Gdy zamykał oczy wciąż widział piekielną windę, poświęcenie przyjaciół i Annabeth na skraju śmierci. Echo bólu z tamtych chwil odbijało się w jego ciele. 

W jego pokoju byłoby niemal zupełnie ciemno, gdyby nie Księżycowa Roślina na parapecie i światło Nowego Jorku wpadające nachalnie przez zamknięte, ale nie zasłonięte okno. Było więc na tyle jasno, że chłopak widział kontury wszystkiego co znajdowało się w pomieszczeniu. Dopiero gdy rozejrzał się trzeci raz po pomieszczeniu utwierdził się w przekonaniu, że już nie ma zagrożenia. Sięgnął do kieszeni - ewenementu w spodniach do piżamy i wymacał znajomy Orkan. Minimalnie go to uspokoiło, ale mimo to dalej był roztrzęsiony.

Chłopak wymknął się na korytarz i przemknął do łazienki nie wydając nawet najmniejszego dźwięku. Przydatna umiejętność nabyta przez lata życia herosa. Skradanie się. Wemknął się do pomieszczenia, które Rzymianin nazwałby łaźnią. Musiał się uspokoić. Woda z kranu to nie to samo co morze, ale lepsze to niż nic.

Nabrał wody w ręce i ochlapał gwałtownie twarz. Stał chwilę pochylony nad umywalką. Podniósł wzrok na lustro. Zobaczył swoją twarz. Zobaczył młodego, przystojnego mężczyznę, który przeszedł w życiu za dużo. Nie był aż tak beztroski jak dawniej, a w jego oczach czaił się cień mroku, któremu jednak się nie poddał. Nie miał na szczęście żadnych blizn na twarzy, choć worki pod oczami miał pokaźne. Siwe pasmo włosów, które pojawiło się po dźwiganiu ciężaru nieba, a następnie zniknęło po bitwie o Manhattan powróciło. U Annabeth także. Po Tartarze i drugiej już wojnie.

Turniej - Harry Potter i Percy Jackson crossoverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz