Rozdział piętnasty (A)

1.2K 50 9
                                    

W sobotę rano, jak zwykle, Draco wybrał się do klubu sportowego. Czasami Harry chodził tam z nim, tym razem jednak został w domu, żeby nadrobić papierkową robotę w sprawie szczególnie skomplikowanego przypadku wymazania pamięci mugolskim mieszkańcom miasteczka Godalming, położonego w małym, ale bogatym hrabstwie Surrey, w którym pracował Potter.
Prawdę mówiąc, Draco był zadowolony z samotności. Potrzebował czasu i miejsca, by spokojnie pomyśleć. Powoli ogarniał go lęk przed czekającą go wkrótce rozmową, w pełni świadomy, że nie obędzie się bez poruszenia pewnych palących kwestii i podjęcia decyzji dotyczących domu, tytułu, przyszłych zajęć oraz, co najgorsze ze wszystkiego, planowania rodziny. Najchętniej schowałby głowę w piasek i dalej żył sobie z Harrym w ciszy i beztrosce, był jednak realistą. Nie chciał tylko przedwcześnie wychodzić swojemu losowi naprzeciw.
Z drugiej strony pragnął, by oficjalnie zamieszkali razem, co wiązało się z kilkoma problemami. Rzecz była warta wysiłku, skoro co wieczór mógłby wrócić z pracy do Pottera i wciągnąć na grzbiet jakieś niekrępujące ubranie przed wspólnym zjedzeniem kolacji i wymoszczeniem sobie wygodnego gniazdka na kanapie, z książką w ręku. Najprostsze z przyjemności kryły w sobie największy urok: możliwość patrzenia, jak Harry się goli lub studiuje w skupieniu książkę kucharską w poszukiwaniu nowych przepisów. Draco chciał mieć to na co dzień. Być może więc uda mu się zmierzyć z nieuniknionymi zmianami.
Po siłowni, zamiast aportować się bezpośrednio do mieszkania, Draco wyruszył na Pokątną, zamierzając przed powrotem na obiad nabyć jeszcze jakiś bukiet. Harry lubił świeże kwiaty, a od chwili, kiedy Draco po raz pierwszy wysłał mu pamiętne różowe róże, kupowanie sobie na zmianę wiązanek stało się ich cotygodniowym rytuałem. Zamiast skierować kroki prosto do Fantastycznej Flory, Draco przez pewien czas spacerował od jednej sklepowej wystawy do drugiej. Z błyskiem pożądania w oku zapatrzył się w Huragan, wyścigową miotłę z najnowszej serii, obracającą się powoli za szybą sklepu. Ślina napłynęła mu do ust na myśl o tyłku Pottera ściskającym trzonek miotły i uśmiechnął się pod nosem do małej, brudnej fantazji, która zrodziła się w jego głowie.
Niedaleko kwiaciarni znajdował się duży salon jubilerski Timperley. To tutaj matka zamówiła ślubne obrączki. Oczywiście w jej przypadku nie było mowy o czymś z wystawy. Sklep należał do najbardziej prestiżowej sieci w całym czarodziejskim świecie i mógł poszczycić się filiami w każdym większym mieście. Jeśli wierzyć umieszczonemu nad wejściem szyldowi, był firmą rodzinną od pięciu stuleci. Timperley słynął z oprawiania diamentów i Draco spędził kilka ładnych minut na podziwianiu perfekcyjnych, lodowatych błysków wysyłanych na ulicę zza jednego z wielu okien wystawowych.
Poruszał się powoli wzdłuż szyby, przyglądając się wyłożonym za nią wyrobom bez konkretnych zamiarów, i dopiero po chwili uświadomił sobie, że przystanął na dłużej dokładnie przed propozycją walentynkową. Dzień ten miał nadejść za kilka tygodni i sporo sklepów udekorowało już swoje wystawy jaskrawym różem i czerwienią, by skusić klientów do wydawania ciężko zarobionych galeonów na prezenty dla ukochanych.
Okno jubilera wypełniały gustownie zaaranżowane paczuszki, zatopione w powodzi błyszczącego papieru, wstążek i iskier rozsypanych luzem drogich kamieni. Serca zdobiły prawie każdy naszyjnik lub kolczyki, ale ich prawdziwe stosy otaczały obrączki i pierścionki zaręczynowe. Draco obejrzał dokładnie każdy z nich, zastanawiając się, który z proponowanych modeli mógł się spodobać matce. Griffin również miał nosić obrączkę, w przeciwieństwie do Lucjusza, który tolerował na swoim szczupłym palcu wyłącznie stary i brzydki dziedziczny sygnet Malfoyów. Draco nie mógł się nadziwić, że tak prostą ozdobę jak obrączka można wykonać w tylu różnorodnych wersjach. Patrzył na krążki cennego kruszcu, ponacinane na krzyż lub ukośnie, szerokie, wąskie, grawerowane, wysadzane klejnotami, złote i platynowe, przy czym każdy z rodzajów miał całe mnóstwo wariantów. Draco zachodził w głowę, jak ludziom w ogóle udawało się dokonać ostatecznego wyboru.
Spojrzał z ukosa na wystawę, chłonąc ją wzrokiem. W końcu przyłożył lewą dłoń do zimnej szyby i zaczął sobie wyobrażać, jaki typ obrączki prezentowałby się najkorzystniej na jego własnym palcu. Zaraz jednak opamiętał się, prychnął markotnie, rugając samego siebie za niemądre zachowanie, i zastąpił rozpłaszczoną na szkle rękę czołem. Jego oddech zmącił cienką mgiełką powierzchnię szyby. Draco zapatrzył się w wyjątkowo elegancką obrączkę z platyny, zastanawiając się, co czułby, gdyby mógł nosić ją każdego dnia, a ludzie akceptowaliby jego związek z Harrym, tak jak akceptują każdą inną parę. Zamknął właśnie oczy, kiedy nagle z zadumy wyrwał go znajomy głos.
— Hej — powiedział Potter łagodnie. — Wszystko w porządku?
Draco poczuł, jak ramiona sztywnieją mu z przestrachu. Dlaczego Harry musiał natknąć się na niego akurat w tym miejscu? I po co właściwie wyszedł z domu? Oderwał się od wystawy i zmusił do przybrania obojętnej miny, po czym odwrócił się do Pottera z uśmiechem.
— Tak, w porządku. Zastanawiałem się tylko, jaki rodzaj obrączki zamówiła matka — odparł spokojnie, odnotował jednak przelotny wyraz powątpiewania w oczach Harry'ego. — Nigdy bym nie uwierzył, że można w nich aż tak przebierać! — roześmiał się i wziął go pod rękę, odciągając od sklepu i próbując pożegnać się ze swoimi jakże smutnymi fantazjami. — Jak mnie znalazłeś? I co tu robisz? Skończyłeś pracę? — paplał radośnie i z ożywieniem, nie zerkając nawet na Harry'ego, żeby ocenić jego reakcję.
— Tak — doszedł wreszcie do głosu Potter. — Zajęło mi to mniej czasu, niż myślałem. Postanowiłem więc wyskoczyć na chwilę i kupić ci parę kwiatów.
— Aaach, cudownie! — wykrzyknął Draco i ścisnął go za ramię, uśmiechając się zalotnie. — Właśnie miałem zamiar zrobić to samo dla ciebie.
Harry skinął głową, ale nie powiedział ani słowa. Razem przekroczyli próg Fantastycznej Flory, gdzie wybrali wielką wiązankę fioletowych, czerwonych i kremowobiałych róż o długich łodyżkach. Kiedy znaleźli się z powrotem na ulicy, Potter odwrócił się i zaproponował:
— Masz ochotę na obiad? Pomyślałem, że moglibyśmy przetestować tę nową restaurację przy Zaułku Pieprzowym.
Draco zatrzymał się jak wryty i spojrzał na niego z uniesionymi pytająco brwiami.
— Chcesz iść do Śmierciożerni? Nigdy nie przypuściłbym, że to coś w twoim stylu.
Harry wzruszył ramionami, a na jego twarzy zjawił się cień uśmiechu.
— Przyszło mi do głowy, że może chciałbyś zaznać trochę komfortu starych, dobrze znanych klimatów — powiedział z łobuzerskim błyskiem w oku.
— Mhm — odpowiedział Draco, wchodząc w rolę wyznaczoną przez żart Harry'ego. — Podobno ich steki z jednorożca w sosie ze szlam są wyśmienite.
— No to na co jeszcze czekamy? — zapytał Potter i lekkim szarpnięciem za ramię skłonił go do przyspieszenia kroku.
— Czekaj, ale tak na serio — zaczął znów Draco — to nie jestem pewien, czy spodoba ci się czarny humor, któremu tam hołdują. Słyszałem, że mają obrusy we wzorek z Mrocznym Znakiem, a obsługa nosi naciągnięte kaptury.
— No co, nie wierzysz, że dam sobie z tym radę? — naciskał Harry, zbliżywszy usta do jego ucha. — Pomyślałbym raczej, że jeśli już ktoś miałby się zbulwersować taką aranżacją, to właśnie ty. W końcu kiedyś, dawno temu, byłeś ich pokazowym przedstawicielem nowej generacji.
— I to jak cholernie pokazowym — wymruczał Draco sugestywnie, uśmiechając się znacząco. Doskonale wiedział, że Potter obserwuje go kątem oka.
— Jak ci się wydaje, czy obwiesili wszystkie ściany zdjęciami z rodzinnego albumu Malfoyów? — zachichotał Harry. — Wiesz, czymś w stylu „półtoraroczny Draco dostaje swoją pierwszą pluszową Nagini"?
— Cóż — westchnął Draco, udając zastanowienie. — Należałoby zapytać, jak konsekwentnie przyłożyli się do wystroju wnętrza. Chyba nie chcemy, żeby jakiś wyfruwający z muszli klozetowej dementor przyprawił cię o omdlenie? Nie chcę nawet myśleć o tym, że mógłbyś upaść i rozwalić sobie głowę. Jedna blizna zupełnie wystarczy, prawda?
— Teraz zaczynasz być wredny — obraził się Potter, ale niecałkiem na poważnie.
— Tak, ale jestem w tym tak dobry, że aż żal mi przestawać, kiedy się rozkręcę. — Draco rzucił mu zwycięski uśmiech, a Harry z rezygnacją potrząsnął głową.
Zgodnie z przewidywaniem nie musieli czekać na stolik.
Obsługa rzeczywiście nie tylko nosiła kaptury, ale miała również w ofercie danie dnia. Kiedy okazało się, że nosiło ono nazwę „obiad Lucjusza", Draco naprawdę zaczął się zastanawiać, czy przyjście tutaj było aż tak świetnym pomysłem. Nie pierwszy raz jego własne żarty obróciły się przeciwko niemu.

BIG DICK, COME QUICKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz