Rozdział osiemnasty (A)

1.1K 43 0
                                    

Przez rok może wydarzyć się bardzo wiele — mało kto mógłby potwierdzić ów fakt z równym przekonaniem co Draco. Dobry boże, na samą myśl, ile zmieniło się w jego życiu od ostatniego września, dostawał zawrotu głowy.
Rok.
Rok! Draco Malfoy od roku pozostawał w stałym związku, i to bez najmniejszych oznak znużenia. Coś absolutnie niesłychanego! Wybuchnął śmiechem, gdy Zabini przypomniał mu rzeczowym tonem, że to o całe trzysta czterdzieści dwa dni dłużej niż najtrwalsza relacja Dracona sprzed ery Harry'ego. A i ta utrzymała się tyle czasu jedynie dlatego, że Draco wyjechał w jej trakcie na dwutygodniowy urlop.
Prawdę mówiąc, poczuł się lekko urażony, że Blaise prowadzi aktywną ewidencję jego afer miłosnych, zwłaszcza iż sam podejmował pod tym względem dosyć marne wysiłki. Nieciekawego obrazu sytuacji dopełniał ujawniony niedawno fakt, że całe grono ich przyjaciół stawiało zakłady co do długości „tej sprawy" między Draconem a Harrym. Zabini przyznał, iż początkowo był pewien, że wszystko zakończy się jednonocną przygodą, dopóki następnego dnia nie ujrzał wyrazu twarzy przyjaciela, rozświetlonej skąpym, ale permanentnym uśmiechem. Utrzymywał, że od tamtej właśnie sekundy wiedział, że z Potterem będzie inaczej. Prorocze słowa — wyglądało na to, że Blaise zna Dracona na wylot. Draco nie potrafił ocenić, czy łatwość, z jaką przejrzało go własne towarzystwo, jest czymś dobrym czy złym. Oczywiście wolałby zachować coś ze swojej dawnej, nieprzeniknionej, chłodnej rezerwy. W przeszłości nieźle mu służyła, ale z drugiej strony w przeszłości nigdy nie był aż tak szczęśliwy. Układ z Harrym dawał mu tyle satysfakcji, że warto było zrezygnować z pewnych, jak się relatywnie okazywało, drobiazgów.
Oczywiście należało zorganizować przyjęcie dla uczczenia ich rocznicy. I to wcale nie dla wąskiego grona bliskich przyjaciół i rodziny. Nie. Powinna to być wielka, zaplanowana z precyzją operacji wojskowej zabawa, która odbije się głośnym echem w czarodziejskich mediach. Blaise i Griffin upierali się, że wezmą to zadanie na siebie. Zabini i jego kariera zawodowa w public relations plus Griffin ze swoim doświadczeniem w kształtowaniu prasowego wizerunku Armat z Chudley byli wymarzonym duetem do tego zadania, czyż nie?
Ale przed tą imprezą czekała ich jeszcze inna, o zupełnie odmiennym charakterze — upamiętniająca minione smutne wydarzenia. W rocznicę zwycięstwa nad Voldemortem czarodziejski świat pamiętał, chociaż dnia tego nie ustanowiono świętem publicznym, wolnym od pracy i zajęć szkolnych, gdyż to oznaczałoby, że Tom Riddle otrzymał swoje trwałe miejsce w magicznej kulturze. O ile ludzie chcieli upamiętniać sam upadek zła i przemocy, to woleli jednak zapomnieć o ich sprawcy.
Harry pokonał Voldemorta ciepłego sierpniowego wieczoru, więc właśnie ten miesiąc stał się dla wszystkich czasem pamięci o wojnie oraz odnawiania przysiąg, że już nigdy nie dopuszczą do powtórzenia się podobnych wydarzeń.
Ogrody Pokoju rozciągały się na doskonale strzeżonych, wydzielonych terenach Little Hangleton. Na tych polach przelano morze krwi, zarówno tej czystej, jak i mieszanej. Obie miały tę samą czerwoną barwę, obie tak samo wsiąkały w ziemię miejsca pamięci, niezależnie od pochodzenia.
Tam, gdzie ręka Harry'ego rozbiła ciało Voldemorta na atomy, znajdowała się wiecznie czynna fontanna, tryskająca wesoło strumieniami wody, ożywiająca zmysły swoim pluskiem, chlupotem i nieustannym ruchem. Draco dobrze wiedział, że Potter unikał tego miejsca jak zarazy, ale nie z powodu przerażających i uzasadnionych skojarzeń, jakie wzbudzał ten odizolowany fragment przestrzeni. Harry był człowiekiem, który żył radością. Zawsze. Cieszył się chwilą teraźniejszą i ich wspólnymi planami na przyszłość. Jeśli chodziło o Dracona, było to absolutnie w porządku. Podobnie jak Potter wolał zwrócić się ku temu, co nadchodzi, zamiast grzebać w starych ranach. Wojna należała do ich przeszłości. Rozpamiętywanie jej nie mogło nauczyć ich więcej niż to, co już wiedzieli.
Fontanna stała na niewielkim wzniesieniu, zbyt niskim, by nazwać je wzgórzem, ale wystarczająco wysokim, żeby oferować zwiedzającym pełną panoramę reszty ogrodów rozciągających się wokół łagodnych zboczy. Stojąc plecami do fontanny z twarzą zwróconą na wschód, patrzyło się prosto na fragment pól, gdzie stoczono najkrwawszy bój. Zginęli tam aurorzy, śmierciożercy i członkowie Zakonu Feniksa, podobnie jak ci, którzy znaleźli się tam przypadkowo, ciekawscy i gapie, złapani w pułapkę okrutnej walki.
Draco kroczył przez pole bitwy, czując pod stopami długie źdźbła nieskoszonej trawy i pierwsze twarde łodyżki kwiatów, i przypominał sobie miejsce, w którym stał, gdy Harry zrobił to, co zrobił. Zboczył z trasy, żeby dotrzeć do tego punktu i pozostać tu przez parę chwil. Potter, trzymający go za rękę (co ostatnio często zdarzało mu się publicznie), nie próbował tego komentować ani zawrócić na ścieżkę. Zatrzymał się za to u jego boku i tak jak Draco skierował wzrok ku fontannie.
Draco zatracił się we wspomnieniach. Oczami wyobraźni ostro widział, jak nocna bryza rozwiewa poszarpane szaty Harry'ego, jak jego szczęka układa się w zdecydowaną linię, kiedy wpatruje się w swojego wroga. Co za straszny obraz. Draco kolejny raz poczuł strach, że gdy ponownie wróci myślami do tamtych wydarzeń, Potter okaże się tym, który przegra. Idiotyczny pomysł, ale podyktowany przez lęk — życie bez Harry'ego stało się niemożliwe, a Draco zaczął wykazywać skłonności do irracjonalnej paniki, że ukochanemu coś się nagle przytrafi, a on zostanie sam, osierocony i porzucony niczym pusta skorupa.
— Chodźmy — mruknął Harry. — Zatrzymujemy innych.
Draco spojrzał na niego i skinął głową. Zawrócili na omszałą ścieżkę, podążając w stronę dużego, ale pogrążonego w niemal zupełnej ciszy zgromadzenia dygnitarzy, weteranów oraz członków ich rodzin.
Wbrew oporom Harry'ego zajęli miejsca na samym przedzie i w ponurym nastroju przebrnęli przez kolejne punkty uroczystości. Pomnik, przed którym się zebrali, był nowym obiektem w Ogrodach Pokoju. Wysoki na dobre dziesięć metrów, iskrzył się czarnym granitem w promieniach słońca, a okruchy miki i kwarcu słały refleksy tak oślepiające, że Draco musiał przymrużyć oczy. Trzynaście flag na długich masztach zdobiło schodkowy wierzchołek monolitu, a każda z nich reprezentowała kraj, którego obywatele znaleźli się wśród ofiar wojny.
Imponujący pomnik miał upamiętniać wszystkich poległych w ostatecznej walce oraz w poprzedzających ją potyczkach, zarówno czarodziejów, jak i niewinnych, wciągniętych w nie, mugoli. Na gładkiej powierzchni monumentu wyryto nazwiska zabitych, bez rozdzielania na wygranych i przegranych. Draco często rozważał, jaka euforia ogarnęła czarodziejski świat po zwycięstwie i jak łatwo zapominano. Harry zawsze utrzymywał, że ludzie nie chcą pamiętać o złych czasach. Nikt nie chciał przywoływać na myśl faktu, że istnieli śmierciożercy, nie mówiąc już o tym, co robili. Ogrody Pokoju spełniały rolę symbolicznego rozjemcy. Tutaj powinno się wspominać poszczególne osoby, a nie ich powiązania. Kiedy po raz pierwszy ogłoszono ów koncept, Draco potraktował go cynicznie, jednak teraz, gdy przekonał się o niesłuszności swojego podejścia, czuł miłe zaskoczenie. W końcu sam wraz z matką jak najbardziej skorzystał z dobroci publicznego przebaczenia.
Ta myśl kazała mu rozejrzeć się w tłumie w poszukiwaniu Severusa. Jego były profesor, podobnie jak Harry, niezbyt palił się do udziału w uroczystości, ale uległ namowom Minerwy. Draco zdusił chichocik, który próbował wydostać się z jego ust na myśl o parze swoich dawnych pedagogów, kłócących się nad śniadaniem przy stole nauczycielskim niczym stare małżeństwo. Żadne z nich, o czym Draco wiedział, nie znalazło miłości w swym życiu, oboje jednak wysoko cenili swoje towarzystwo, choć bez cienia fascynacji fizycznej. Niemniej dla Dracona i Harry'ego Severus i Minerwa byli parą, którą wypowiada się niczym jedno słowo, tak jak Ron-i-Hermiona albo Pansy-i-Vince. Albo Harry-i-Draco.
Draco powrócił do rzeczywistości jedynie dzięki ukradkowemu, ale ostremu dźgnięciu łokcia Pottera. Przez moment zbierał się w sobie, wpatrzony we własne buty, po czym ruszył do mównicy, gdzie zwrócił się do zgromadzonych słuchaczy. Początkowo wzbraniał się przed wygłoszeniem paru słów, ale ustąpił nie tylko pod namową Harry'ego, ale i przed bardziej wyrachowanymi argumentami Blaise'a i Griffina. Fakt, że synowi najbardziej znanego poplecznika Voldemorta pozwolono na przemówienie podczas pierwszej uroczystości w Little Hangleton miał wielkie znaczenie, ale dużo ważniejsza była okazja do publicznego okazania, że wraz z Potterem pragną możliwości zawarcia ślubu. Potrzebowali dobrej prasy i jeśli Draco czegoś chciał, to uznania ich związku przez prawo.
Nie mówił długo, najwyżej dziesięć minut. Opowiedział historię odnalezionych różdżek, pamiętny prezent bożonarodzeniowy dla Harry'ego, i opisał fantastyczne osiągnięcia Gabrielle Lillevander w przyporządkowaniu pozostałych różdżek ich pierwotnym właścicielom. W trakcie przemówienia zorientował się, że nie jest w stanie patrzeć na Pottera. Ogarnęły go niewytłumaczalne, zupełnie niepodobne do niego emocje. Gdy próbował zerkać na ukochanego, opowiadając o swoich doznaniach, kiedy trzymał w dłoni różdżki Lily i Jamesa, z wrażenia zatykało go w gardle i zaczynał drżeć mu głos. Przecież nie mógł się rozpłakać przed całym tym tłumem. To byłoby bardzo, ale to bardzo nie w Malfoyowskim stylu.
Zakończenie historii było proste. Po miesiącach wytężonych badań Gabrielle Lillevander z przykrością musiała przyznać się do porażki przy ustalaniu tożsamości właściciela ostatniej bezpańskiej różdżki. Z pewnością mogła powiedzieć jedynie tyle, że ostatnim rzuconym z jej pomocą czarem było zaklęcie osłaniające. Draco, dowiedziawszy się o tym odkryciu, odczuł olbrzymią ulgę. Nie chciałby ponownie dotykać różdżki z wiedzą, że ostatnią klątwą, jaka się z niej wydostała przed śmiercią właściciela, była Avada Kedavra. Ani on, ani Harry nie mogli pogodzić się z myślą, że różdżka znów mogłaby wylądować na dnie jakiejś zakurzonej szuflady i tak oto narodził się pomysł monumentu. Ministerstwo wyraziło zgodę na stworzenie pomnika. W pośpiechu rozpoczęto prace, by zdążyć z odsłonięciem na rocznicę zakończenia wojny.
Zebrani nagrodzili przemowę Dracona oklaskami, a on ponownie poczuł napływające do oczu łzy, tym razem nie tylko na myśl o Potterze, ale również o swoim ojcu i o tym, jak strasznie zmarnował on sobie życie, o tym, co skierowało go na tę zgubną ścieżkę. Draco odwrócił się plecami do publiczności i zapatrzył na taflę szkła wiszącą na gładkiej, czarnej ścianie pomnika. Osłonięta szybą nieznana różdżka wisiała pośrodku półmetrowego, wykutego w granicie wgłębienia. W nieregularnym tempie obracała się powoli wokół swojej osi, jakby kierowana własną wolą. Nigdy nie ustając w ruchu, zataczała czubkiem niewidzialne kręgi w powietrzu. Obserwacja kreślonych przez nią wzorów była niczym hipnoza. Za każdym razem, kiedy Draconowi wydawało się, że odkrył powtórzenie cyklu, różdżka nagle celowała gdzie indziej i powolutku zaczynała kręcić się w inną stronę. Patrząc na nią, zastanawiał się, czy wciąż będzie się obracać, gdy nadejdzie koniec świata.
Czyjaś dłoń delikatnie spoczęła na jego plecach. Bez trudu rozpoznał jej dotyk przez cienkie letnie szaty. Poczuł, jak przenika go spokój bijący od Harry'ego i odprężył się, dziwiąc, jak zwykły dotyk pozwolił mu odzyskać władzę nad emocjami.
— Zaprosiłem Minerwę i Severusa na popołudniową herbatę — szepnął Harry cicho, ale na tyle wyraźnie, żeby łopot flag nie zagłuszył jego słów. Draco skinął głową, nie potrafił jednak oderwać oczu od różdżki. — Dzięki za to, co powiedziałeś — dodał Potter, przywierając policzkiem do jego łopatki. — O mało się nie rozpłakałem — dokończył i sapnął nad własną słabością.
Draco przełknął ślinę.
— Ja też.
— Czy postąpiliśmy dobrze? — spytał Potter z widocznym niepokojem. — To znaczy, zostawiając ją tutaj. — Draco wiedział, że ma na myśli różdżkę.
— Uważam, że tak — odparł po chwili. — W końcu nie była naszą własnością.
— Nie. Nie była.
Draco odwrócił się i spojrzał na Hary'ego. Z uśmiechem ujął go za ręce.
— Możemy iść — powiedział wreszcie.
Harry oddał uśmiech.
— W porządku.
Ponad ramieniem Pottera Draco dostrzegł obserwujących ich z pewnej odległości Minerwę i Severusa. Tak. Herbata to świetny pomysł. Nie, upomniał się w duchu niemal natychmiast. Herbata z PRZYJACIÓŁMI to świetny pomysł.
Na szczęście nikt nie zaczepił ich na krótką rozmowę, gdy podążali w stronę swoich dawnych opiekunów domów. Z należnym respektem, ale bez słów, uścisnęli sobie dłonie, po czym Harry i Draco aportowali się do domu.

BIG DICK, COME QUICKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz