Rozdział szósty

2.9K 94 20
                                    

Mimo kiepskiego samopoczucia i bardzo stresującego dnia Draco postanowił spędzić piątkowy wieczór z Blaise'em, by nabrać dystansu do pewnych rzeczy. Po wielu godzinach samoudręki nareszcie poczuł, że zaczyna myśleć optymistycznie o czekających w najbliższej przyszłości sprawach związanych z Harrym. Doszło nawet do tego, że zareagował w nietypowo pozytywny sposób na dwie rozchichotane młode czarownice, które w jednym z mugolskich klubów, jakie odwiedzili tej nocy, podeszły, by złożyć mu gratulacje. Chociaż z drugiej strony być może sprawił to alkohol.
Nieważne zresztą, co było powodem: w każdym razie szczęśliwy Draco położył się do łóżka wczesnym sobotnim rankiem, z błogością wtulając się w świeżo zakupioną koszulę od Paula Smitha. Spał jak niemowlę i obudził się z uśmiechem na twarzy. O, Boże, pomyślał. Staję się miękki na stare lata. Ale wystarczyło jedno spojrzenie pod kołdrę, by się przekonać, że sprawy miały się zupełnie inaczej.
Rozpinając koszulę, którą mógł po prostu podkraść Harry'emu, dał się porwać fantazjom o tym, jak go rozbiera i gorliwymi dłońmi podąża ku jego piersi, a następnie niżej, tracąc jakiekolwiek opanowanie w kontakcie z każdym pojedynczym centymetrem tak żarliwie pożądanego fragmentu jego ciała.
Czas, którego potrzebował, by wystrzelić śmietankową strugą, okazał się żałośnie i niepokojąco krótki. Wlokąc się po wszystkim pod prysznic, zastanawiał się po drodze, czy nie jest przypadkiem tak, że to mniejsze penisy szybciej docierają do celu. Na razie wolał zinterpretować tę przypadłość jako jednorazowy wypadek lub efekt wzmożonego, hmm, wysiłku kontrolowania libido, gdy miał głowę pełną Harry'ego. Rozważając ten dylemat, Draco śmiał się sam do siebie, dochodząc do wniosku, że ostatnie wytłumaczenie jest zdecydowanie łatwiejsze do przełknięcia.
Sobotnie poranki z regularnością zegarka zawsze spędzał w siłowni. Wolałby co prawda zjawiać się tam częściej niż dwa razy w tygodniu, ale życie rządzi się własnymi prawami, nieprzewidującymi podobnych luksusów. W końcu musiał kiedyś jeść i spać, czyż nie? No i, oczywiście, musiał zaplanować w swoim rozkładzie dnia miejsce na dodatkową masturbację, jeśli nie chciał, żeby mu bez przerwy stawał. Może ekstra ostry trening wymęczy go na tyle, by ograniczyć ilość przypadków wzmożonej cyrkulacji krwi tu i ówdzie w najmniej odpowiednich momentach? To było warte wypróbowania.
Trzy godziny fizycznej i duchowej tortury, jedną wykańczającą rundę na maszynie wioślarskiej i jeden złamany przy zakładaniu ciężarków na sztangę paznokieć później Draco znalazł się w szatni pod prysznicem, z erekcją w ręku, zadając sobie pytanie, co, do diabła, ma z nią począć. Cóż, może nie do końca oddawało to istotę rzeczy. Wiedział, co mógłby z nią począć, niemniej przez dobrą minutę zastanawiał się, czy nie lepiej byłoby powrócić na kolejną męczącą godzinę do siłowni. W końcu jednak postanowił pójść na zakupy. To wydało mu się znacznie lepszą terapią.
- Może ci z tym pomóc?
Draco wykonał półobrót w kierunku głosu, znudzonym prychnięciem kwitując niemiły widok Dave'a, „dyżurnego" geja siłowni, często kręcącego się pod prysznicami.
- Nie. - Draco był przekonany, że odmowa wypadła aż nazbyt jasno, zwłaszcza iż podkreślił ją ostrą, pogardliwą miną.
- Bo wyglądasz, jakbyś potrzebował dodatkowej ręki - przymilał się Dave.
A niech to szlag trafi. Draco wypuścił penisa z dłoni i odwrócił się całkowicie, na tyle powoli, żeby jego rozmówca miał dość czasu na odczytanie mowy jego ciała i zrozumiał, że tylko (łonowy) włos dzieli go od oberwania czymś naprawdę twardym. Przy czym z całą pewnością nie będzie to członek Dracona, co do tego nie istniały żadne wątpliwości.
- Powiedziałem „nie" - wycedził Draco. - A teraz zdejmij swoje pieprzone łapy z zasłony tego prysznica i oddal się szybkim krokiem.
Napakowany Dave, lekko licząc jakieś trzydzieści kilo cięższy od Dracona, wykrzywił się tylko w odpowiedzi i umieścił stopę we wnętrzu kabiny, obierając sobie za kompas swojego skurczonego od sterydów kutasika.
Włoski na karku Dracona uniosły się, za to erekcja opadła. Dave nie zamierzał jednak ustąpić.
- Widziałem, że mnie obserwujesz - wyznał swym najlepszym uwodzicielskim tonem, od którego Dracona aż skręciło ze współczucia dla tego biedaczyny. Och, doprawdy. W innym miejscu i innym czasie być może nawet zaproponowałby Dave'owi szybki kurs podrywania, ale z jakiegoś powodu cała ta wielkoduszność nagle wyparowała, zastąpiona mieszanką gniewu oraz niechęci.
- W takim razie się pomyliłeś - wyjaśnił dobitnie, robiąc krok w jego stronę, zamiast cofnąć się niczym ofiara. W końcu Dave był mugolem, a tym samym nie mógł się z nim równać. - Gdybym cię obserwował, w co szczerze wątpię, to wyłącznie po to, by studiować skutki uboczne działania dopalaczy, którymi raczą się między sobą kulturyści. - Pozwolił, by jego twarz na powrót przybrała wyraz pogardy.
Dave, oczywiście, spojrzał w dół na znikającą erekcję i zmarszczył czoło.
- Co jest z nim nie tak? - zapytał głosem zabarwionym troską.
Draco westchnął. Najpierw ten facet próbował mu się narzucać (co było absolutnie zrozumiałe, był przecież boski), a teraz jeszcze martwił się brakiem potwierdzenia swojej atrakcyjności? To zakrawało na śmieszność.
- Posłuchaj, Dave - powiedział Draco mniej agresywnie, niż się czuł. - Nie jesteś w moim typie. A nawet gdybyś był, to mam chłopaka.
Hmm. To było odrobinę niepokojące. Draco, mówiąc te słowa, naprawdę pomyślał o Harrym.
- Nie rób mnie w jajo, Drake - odparł Dave, coraz bardziej zirytowany własną erekcją, kurczącą się do mikroskopijnych rozmiarów. - Za bardzo kochasz sam siebie, żeby móc pokochać kogoś innego.
Auć. Zabolało. Punkt dla Dave'a. A co najdziwniejsze, jeszcze miesiąc temu Draco w najmniejszym stopniu nie przejąłby się podobnym komentarzem.
Przetarł oczy rękami i oparł się plecami o ścianę kabiny, tak że szumiąca woda znalazła się między nimi niczym roziskrzona kroplami kurtyna.
- Po pierwsze - zaczął Draco - to naprawdę nieprzyjemne, co właśnie powiedziałeś. - Merlinie! Czyś słyszał, co wyszło z moich ust? Muszę być chory. Jest bardzo źle z moim zdrowiem albo to jakiś dziwny skutek uboczny tyłka zalanego po brzegi gryfońską spermą. Cholera! Może to rzeczywiście jakaś choroba... W dodatku zaraźliwa, pomyślał. Dave uniósł brwi i cofnął się na skraj kabiny. - A po drugie - kontynuował Draco cichym, lekko zażenowanym głosem - naprawdę kogoś spotkałem. Więc nie jestem zainteresowany. - Czuł niewielki rumieniec wypełzający mu na twarz, prawdopodobnie w reakcji na fakt, że zwierza się mugolowi ze swojego związku, choć ten istniał na razie jedynie w jego głowie.
Nastąpiło parę sekund ciszy, w której obaj zdawali się obserwować wyłącznie strumień lecącej wody.
- Po prostu nie wierzę, Drake - odezwał się Dave zdziwionym tonem. - Dwa lata patrzę, jak paradujesz po tej siłowni, jakby była twoją własnością i zabawiasz się z każdym gejem, który wchodzi do środka, a raptem okazuje się, że jesteś stracony dla rynku? - Draco poczuł się zbity z tropu rozbawieniem pobrzmiewającym w głosie Dave'a i jego rozciągniętymi w uśmiechu ustami. - Nie mam pojęcia, który z was dwóch jest szczęściarzem! - Dave skrzywił się ironicznie, po czym skorygował pospiesznie: - Nie, jednak mam. To ty musisz być w tym układzie szczęściarzem. Zakład, że twój nowy ma cierpliwość pieprzonego świętego, skoro zamierza z tobą wytrzymać?!
Draco poczuł, jak szczęka opada mu w kompletnym szoku. Mocno zacisnął dłonie oparte na biodrach.
- Nie nazywaj mnie „Drake" - warknął. - Nie znoszę tego. I wcale nie tak trudno ze mną wytrzymać! - Uśmiech Dave'a przeszedł w chichot i Draco poczuł w brzuchu pierwsze ukłucie niepewności. W oczach jego rozmówcy było coś, co zdecydowanie twierdziło: Ależ jak najbardziej trudno! - A tak w ogóle - dodał opryskliwie - co takiego w ciągu ostatniej minuty sprawiło, że z wybranej przez ciebie na dzisiaj ofiary, przekształciłem się w najwredniejszego partnera pod słońcem? - Błagam, niech się okaże, że wcale nie jestem aż taką wredotą, jęknął w duchu w przypływie łagodnej paniki.
Dave spojrzał na niego krzepiąco. Krzepiąco! Jakby za chwilę miał mu przekazać coś w rodzaju złych wieści. Wyciągnął nawet rękę i położył mu ją na ramieniu w geście pocieszenia.
- Bez obrazy, Draco - powiedział wyraźnie i ostrożnie. - Wyglądasz świetnie i gdyby przyszło co do czego, to nie odrzuciłbym obciąganka... - Dave zastanawiał się przez chwilę z przechyloną na bok głową - ...ani ręcznej robótki. Ale żeby od razu się z tobą związywać? Nie ma mowy! - Och, Merlinie, skomlał Draco w duchu. Cholerny mugol o mózgu wielkości ziarnka fasoli uważa, że jestem zbyt trudny we współżyciu. Co, do diabła, musi w takim razie myśleć o mnie Potter? - Co ten twój facet robi? - zapytał Dave. - Żyje z łowienia smoków?
Draco prychnął na to ironiczne nawiązanie do swojego imienia.
- Coś w tym stylu. - Cała ta scena wyglądała w jego oczach zbyt surrealistycznie.
- Przyprowadź tu kiedyś tego cudotwórcę - powiedział Dave, wychodząc z kabiny i zasuwając za sobą zasłonę. - Chętnie go poznam. - Ani mi się, kurwa, śni, pomyślał Draco zazdrośnie.
Zaraz potem Dave zostawił go w spokoju. A raczej w towarzystwie jego własnych myśli. Które to, niestety, nie były synonimem spokoju w szeroko rozumianym sensie tego słowa. Jedyny ich pozytyw stanowił fakt, że Draco nie musiał się już obawiać kolejnej erekcji. Proszę bardzo - i Dave miał swoje zalety...
Przez resztę czasu spędzonego pod prysznicem Draco rozmyślał intensywnie nad specyfiką swojego charakteru. Zawsze postrzegał siebie jako perfekcjonistę, stawiającego zarówno sobie, jak i otoczeniu bardzo wysokie wymagania. Czy w ten sposób niechcący mógł zrazić Harry'ego? Co za bzdury! Nie zdążył go jeszcze nawet zdobyć, a już się martwi, że coś może potoczyć się źle.
Ubrawszy się, Draco wybrał się do bezpiecznej przystani, czyli na Aleję Pokątną, decydując, że nadszedł czas, by wykonać ruch w kierunku Pottera. Nie miał jednak do końca pojęcia, co powinien zrobić. Zaliczył rundę po kilku sklepach, łamiąc sobie głowę nad potencjalnymi zakupami, które jednocześnie sprawiłyby im obu przyjemność i posłużyły za nośnik szczególnych, ukrytych znaczeń. Nie miał absolutnie żadnego pomysłu, a to było aż nazbyt niepokojące u takiego prawie-zakupoholika jak on.
Dwukrotnie przeszedł obok Fantastycznej Flory, największej kwiaciarni na Pokątnej, nie biorąc jej początkowo pod uwagę, ponieważ wysyłanie kwiatów kwalifikował jako nieznośnie nudne i oklepane. Z całą pewnością sam nigdy tego nie zrobił, może właśnie dlatego, że tak mu się wydawało. Ta myśl podziałała niczym impuls, nakazujący mu wejść do środka i rozejrzeć się dokoła. Jeśli kiedykolwiek w życiu miałby zdobyć się na kupienie dla kogoś kwiatów, to tym kimś spokojnie może być osoba, której w przeciągu tygodnia udało się wywrócić jego życie do góry nogami, wpływając w dodatku na jego sposób patrzenia na samego siebie.
Zbliżył się do przypominającej puchatą maskotkę właścicielki sklepu, pytając o największy i najdroższy bukiet, jaki mogła mu zaoferować. Żwawo machnęła różdżką, inicjując szaleńczy taniec delikatnego kwiecia i liści układających się w wielką wiązankę, trzymaną w ryzach przez całą masę falbaniastej, fiołkowej wstążki.
Sprzedawczyni wyciągnęła rękę, łapiąc szybujący w powietrzu bukiet i ułożyła go na ladzie, poddając bliższej inspekcji. Rozsadzała ją duma ze stworzenia tak gustownej, mimo jawnego przeładowania, kreacji. Draco był pod wrażeniem widoku kwiatów, ale czegoś mu w nich brakowało - zwłaszcza wtedy, gdy pochylił się, by wciągnąć w nozdrza ich zapach.
Woń była prawie niewyczuwalna, a jeśli już, to niewiele przyjemniejsza od zwykłego ziela. Skrzywił lekko twarz z dezaprobatą i potrząsnął głową. Bukiet był zbyt... szpanerski. Za mało indywidualny. Jedyna informacja, jaką przekazywał, brzmiała: Jestem drogi. A Draco z całą pewnością wiedział, że w ten sposób nie przemówi do Harry'ego.
Kwiaciarka straciła sporo ze swojego samozadowolenia, niechętnym machnięciem ręki rozpuszczając wiązankę i nakazując kwiatom wrócić na poprzednie miejsce.
- Potrzebuję czegoś bardziej... och, no nie wiem, jakoś bardziej wymownego - westchnął Draco, gestykulacją próbując wyrazić to, co niewyrażalne.
Sprzedawczyni uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
- Może coś pobudzającego zmysły? - Skinął głową. - Aaa, dobrze. Mam tu coś.
Draco obserwował, jak się odwraca, by wybrać naręcze okazałych, bladoróżowych róż. Z pewnością wyglądały ładnie, daleko im jednak było do innych - bardziej oryginalnych i piękniejszych - zebranych tu kwiatów. Sprzedawczyni podeszła do niego, powoli przesuwając różami w powietrzu, jakby chciała rzucić jakieś zaklęcie przy pomocy ich łodyg. Ciężki, oszałamiający, podobny do perfum zapach zalał Dracona słodką falą. Wciągnął cudowną woń głęboko do płuc, pławiąc się w rozkoszy.
- Czyż nie pachną przepięknie? - zapytała kwiaciarka.
Uśmiechnął się szczęśliwie i potwierdził ruchem głowy. Zapach przywodził na myśl ciche, spokojne, letnie popołudnie, spędzone w cieniu drzewa z książką w ręku i głową ułożoną wygodnie na kolanach kogoś bardzo specjalnego.
Sprzedawczyni zbliżyła kwiaty do jego twarzy, muskając płatkami policzek. Ależ miękkie, westchnął w duchu. Zamknął oczy i pozwolił sobie porównać aksamitny, pieszczący mu skórę dotyk do pewnych części ciała Harry'ego, równie wrażliwych i delikatnych.
- Chcę te - powiedział cicho.
Kwiaciarka spojrzała na niego roześmianymi oczami.
- Tak, kochany. Oczywiście, że chcesz.
Patrzył, jak wybiera parę mniejszych kwiatów, przeznaczonych na tło dla róż, podziwiając łatwość, z jaką układa wszystko w uroczy, niewielki bukiet. Między jednym a drugim ruchem podsunęła mu przez ladę kartę. Draco wyjął pióro, by skreślić na niej kilka słów. Znalezienie tych właściwych okazało się bardzo trudnym zadaniem. Chciał napisać coś niewyszukanego, a zarazem elokwentnego, w przemyślany, szczery sposób oferując coś, co powinno rozgrzać serce Harry'ego. Wreszcie pozostał przy jednym prostym słowie:

BIG DICK, COME QUICKOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz