Dzień drugi - gdzie Polska się zaczyna

104 8 0
                                    

  Dochodziło południe. Staliśmy wraz z Jankiem przy ladzie punktu wypożyczania sprzętu windsurfingowego. Nudziłam się. Wynikało to głównie z tego, że nieważne jak bardzo bym nie chciała, ja nie mogłam wziąć udziału w tej atrakcji tylko dlatego, że miałam 17 zamiast 18 lat. Zawsze przez moją niepełnoletność omijały mnie okazje na spędzenie czasu na obozie w naprawdę niezwykły sposób; kiedyś musiałam zrezygnować z nurkowania, innym razem z przeprawy przez rzekę pontonem, a jeszcze kiedy indziej, wspinaczka na ściance. A teraz to. Zawsze chciałam spróbować kite- lub windsurfingu. Wiedziałam też, że już nigdy mi się nie trafi okazja, by na obozie tak spędzić czas. Głupie prawo Murphy'ego.
  Janek zapłacił pani za ladą, odebrał od niej sprzęt i poszedł się przebrać.
Gdy wyszedł z przebieralni, myślałam, że padnę ze śmiechu.
  Hiszpan był wysportowany i szczupły, jednak "wysmuklająca" pianka sprawiła, że wyglądał jak patyczak, który, gdy tylko stanie na desce, odleci wraz z pierwszym podmuchem wiatru. Do tego dochodziła jeszcze jego mina - mrużąc oczy, by cokolwiek widzieć spod opadających włosów i bez okularów, dodatkowo marszczył nos, nadając sobie tym samym wygląd zdegustowanego gnoma.
  -Może ci związać włosy, Gnomeo? - rzuciłam kąśliwie.
  -Proszę bardzo - odparł zły, po czym dorzucił:- Gargamelico.
  Paroma ruchami szybko związałam mu kudły w trzy kucyki, które przez to, że Hiszpan włosy miał, jakie miał, wyglądały jak trzy koczki. Na koniec wcisnęłam mu na głowę wcześniej upleciony wianek.
  -Pięknie wyglądasz - oznajmiłam z trudem tłumiąc śmiech.
  -Tak się czuję.
  Sarkastyczny uśmiech zawitał na jego twarzy.
  Po jakichś dziesięciu minutach chłopak był już w wodzie, balansując na desce, jednocześnie próbując zapozować do zdjęć. Zrobiłam ich chyba z pięćdziesiąt, a na każdym ów Thaliończyk wyszedł wprost przekomicznie. No może poza jednym, na którym z powagą spojrzał w dal, przybierając tym samym pozę i minę modela. Ale to tylko jedno zdjęcie.
  Po upływie następnych dwudziestu minut, przemoczony i zmarznięty Janek, wypełzł na suchy ląd.
  -Przeklinam dzień, w którym ktoś wpadł na pomysł, by kazać nam wchodzić do wody na tak długi czas, gdy temperatura wynosi niecałe 20 stopni - wycedził szczękając zębami w drodze do przebieralni.
  Gdy już założył ubranie, z wciąż mokrymi włosami, zaciągnął mnie do najbliższego miejsca z gorącą kawą, gdyż nie miał zamiaru się przeziębić.
Najlepsze było jednak to, że wciąż miał na głowie tę niecodzienną fryzurę mojego autorstwa. Postanowiłam mu jednak o tym nie przypominać.

  -Uśmiechnij się - rzucił Janek i zrobił zdjęcie.
-No i mamy - westchnęłam. - Początek Polski zaliczony.
  Odeszłam od kamienia wyznaczającego kraniec naszej ojczyzny i skierowałam się w drogę powrotną.
  -Ejże, gargamelico! - Zawołał za mną kompan, gdy oddaliłam się na jakieś parę metrów. - Dokąd leziesz?
  -Bateria Laskowskiego sama się nie zwiedzi - odpowiedziałam ciężko wzdychając.
  Z zadziwiającym entuzjazmem Janek podszedł w moją stronę, nucąc jakąś melodię, wyminął mnie robiąc piruet. Ledwie żywa podążyłam za nim. Mieliśmy już za sobą parę bunkrów na Helu, zadanie z windsurfingiem i kawał drogi, który musieliśmy przejść na piechotę.
  Zaproponowałam przejście tunelami między stanowiskami ogniowymi, więc teraz szliśmy pod ziemią, kierując się do baterii Laskowskiego.
  Dochodziła szósta. Oboje wiedzieliśmy, że nie będziemy mieli siły zrobić cokolwiek poza podróżą na Hel i znalezieniem noclegu.
  -Pokaż te moje zdjęcia z deski - rzucił nagle Hiszpan.
  Nie zatrzymując się, wyciągnęłam telefon, weszłam w galerię i mu podałam.
  Po chwili wybuchł śmiechem. Śmiał się tak bardzo, że aż zgiął się w pół.
  -Zocha, widziałaś to? - Zapytał wciąż się śmiejąc.
  Pokazał mi jedno ze zdjęć. O dziwo, nie zorientowałam się wcześniej, że zrobiłam takie zdjęcie. Wyglądał na nim (jak to zwykłam określać) jak tzw. "Orka z Majorki". Tej miny nie da się po prostu opisać słowami. Do tego poza - stał zgarbiony, jedną nogę miał uniesioną na poziomie klatki piersiowej, druga ześlizgiwała mu się z powrotem do wody, lewą rękę miał wyrzuconą w powietrze w geście próby złapania równowagi, a prawą trzymał się uchwytu przy żaglu.
  Również zaczęłam się śmiać.
  Staliśmy teraz w niskim tunelu, zwijając się ze śmiechu. Jednakże muszę przyznać, że chyba zmęczenie działało na nas tak bardzo, że po prostu wtedy tamto zdjęcie wydawało nam się śmieszniejsze niż w rzeczywistości było.
  Po jakichś pięciu minutach w końcu się uspokoiliśmy. Staliśmy teraz patrząc się na siebie, uśmiechając i z głupimi mimami.
  -Idziemy - zakomenderowałam.
  Znowu w milczeniu ruszyliśmy przed siebie, jednak ta cisza nie była już tak niezręczna jak wcześniej.
  -W ogóle - zaczął Janek - fajnie, że nie pozwoliłaś mi się tam usmażyć, w tej stodole.
  -A miałam wybór? - Odparłam.
  -W sumie to nie.
  -No to... Może jakieś "dziękuję"? - Zasugerowałam.
  -Może jeszcze nie - rzekł Hiszpan i an tym zakończyła się nasza rozmowa.

Trochę wolniej - historia pewnego obozuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz