Drugi dzień ewakuacji nie należał do ciekawych.
Po śniadaniu zostaliśmy podzieleni tak jak wczoraj - na tych, co chcą grać w koszykówkę lub badmintona, chcą iść do biblioteki lub grać w planszówki na stołówce. Jedyną "nowością" była opcja pod tytułem "piłka nożna pod okiem Andrzeja". Co ciekawe, ostatnie wybrał Hiszpan i to z takim entuzjazmem, jakiego nikt by się po nim nie spodziewał.
Ja, Róża, Natalka i Maja zostałyśmy na sali gimnastycznej. Do obiadu spałyśmy z krótkimi przerwami (na wyście do łazienki lub zmianę pozycji).
Po posiłku popsuła się pogoda, więc wszyscy z boiska wrócili do środka. Poskutkowało to znacznym wzmożeniem hałasu na sali, co uniemożliwiało spanie w spokoju. Tak więc postanowiłyśmy wykorzystać fakt, że mamy dostęp do telefonów i obejrzeć coś.
Przeniosłyśmy na korytarz jeden z materacy, by mieć wygodne miejsce do siedzenia i wzięłyśmy po kubku ciepłej herbaty (dla klimatu). Jednak zanim zaczęłyśmy w ogóle zastanawiać się nad tym, co chcemy obejrzeć, odkryłyśmy, że na stronie lokalnej gazety jest artykuł o nas i nasze zdjęcia. Było ich ponad dziewięćdziesiąt! Przejrzenie wszystkich zajęło nam ponad pół godziny. Niektóre ujęcia były po prostu piękne, np. ZZ Tropiku tańczący przed umywalką, by popłynęła woda, albo jakiś mały harcerz z Wików, pomykający przez korytarz z kocem powiewającym za nim niczym płaszcz Snape'a w filmach o Harrym Potterze.
Gdy skończyłyśmy śmiać się z tego, jakie niektórzy mają miny na zdjęciach, postanowiłyśmy obejrzeć "Zaplątanych".
Po mniej więcej dziesięciu minutach dołączyła do nas Hania (podzastępowa Papaverum), Iza i Blanka (szeregowe Maialisu), a po kolejnych pięciu Mikuś, Ignacy i Bartek (podzastępowy Ignacego). W połowie filmu przyszedł nawet Maciek (oboźny) i siedział potem z nami. Na ostatnie dwadzieścia minut bajki dołączyli Hiszpan, Witek (przyboczny Wików) i Andrzej.
I siedzieliśmy tak w czternaście osób. Ja siedziałam, trzymając w rękach telefon, a na kolanach leżała mi Natalka; po mojej lewej siedziała Róża z Mają i Izą na swoich nogach; po prawej Blanka i Hania; na ławce, o którą się opierałyśmy, siedzieli Mikuś, Bartek, Ignacy, Maciek i Andrzej; Hiszpan i Witek zajęli miejsca w "trzecim rzędzie", na parapecie.
Było to ciekawe doświadczenie, ale właśnie w takich chwilach ma się uczucie, że harcerstwo (a zwłaszcza szczep) to rodzina. Nie znaliśmy się wszyscy świetnie, ale i tak razem się śmialiśmy, komentowaliśmy i trwaliśmy w napięciu, podziwiając dobrze znane nam wszystkim sceny.
Jedną z uwag, które padły podczas seansu, było stwierdzenie, że Maximus i Flynn (bądź, jak kto woli, Julian) to tacy ja i Hiszpan, tyle że w wersji animowanej.
Żadne z nas temu nie zaprzeczyło. Wszak nasza nienawiść do siebie trwała podobnie, jak między wcześniej wymienionymi, ładnych parę lat. Konkretnie sześć - od mojego drugiego biwaku szczepu. Ja miałam jedenaście, Hiszpan dwanaście lat. Trafiliśmy wtedy do jednego patrolu na grze i pokłóciliśmy się najpierw o mapę, a potem stoczyliśmy naszą pierwszą kłótnię pod tytułem "Kto ma więcej racji?". I tak to trwało. Na wszystkich akcjach szczepu zawsze starano się nas rozdzielać, robiono wszystko, by uniknąć kolejnej naszej kłótni. Ale i tak ostatecznie kończyło się na tym, że trafialiśmy do jednego patrolu, podczas kręgu staliśmy obok siebie, a na apelach na rajdach szczepu (na których wyjątkowo to zastępowi meldują się szczepowej lub szczepowemu, a nie drużynowi lub drużynowe) jedno meldowało po drugim. Na rajdzie o najlepszy zastęp w szczepie, gdy oboje byliśmy na funkcji zastępowych, dwukrotnie zremisowaliśmy (raz o pierwsze, raz o drugie miejsce). Dopiero, gdy Janek trafił do kadry mój zastęp zwyciężył konkurencje i brązowy sznur z szyi nosiłam tylko ja.
Ale, żeby było ciekawiej, nie tylko w harcerstwie zawsze trafialiśmy na siebie. Jakby tego było mało, nie wiedząc o swoich planach, oboje trafiliśmy do tego samego liceum - ja, jako do swojego pierwszego wyboru (na mat fiz), a Hiszpan pół roku wcześniej, w celu zmiany profilu (z mat - fiz - chemu, na biol - chem - mat).
A w tym roku skończyliśmy razem na obozie, razem na wyczynie i teraz razem oglądając bajkę. Najważniejsze jednak, że się w końcu zaprzyjaźniliśmy. I szczerze? Nie żałuję tego, podobnie jak tych lat kłótni, gdyż ostatecznie wyszło na to, że to właśnie Janka znałam najlepiej spośród Thalionu i Wików.
Koniec filmu spotkał się z wyrazami niezadowolenia naszej widowni, więc obejrzeliśmy kolejny. Na drugi ogień poszedł "Zwierzogród", a po nim postanowiliśmy zrobić coś ambitniejszego niż siedzenie cały dzień z telefonem i poszliśmy grać w siatkówkę. A po siatkówce, nasza czwórka - ja, Róża, Natalia i Maja - usiadła w przedsionku szatni z prysznicami, w którym stał kozioł do przeskakiwania i zaczęłyśmy śpiewać wszystkie piosenki, jakie nam tylko przyszły do głowy po kolei. Delikatnie rzecz ujmując, nie oszczędzałyśmy gardeł, a momentami dochodziłyśmy do takiego etapu, że ze śmiechu nie byłyśmy w stanie śpiewać i o mało nie spadałyśmy z kozła, który służył nam za "kanapę".
Potem była kolacja, a po niej... kominek! Uparł się na niego Andrzej. Z racji, że Krzysiek, podobnie jak Zuza, przywiózł z obozu gitarę, z Jankiem wspólnie akompaniowaliśmy. Oczywiście nie obyło się bez zwyczajowych sprzeczek. Podczas, gdy Andrzej opowiadał gawędę o dzidzie bojowej, Hiszpan ciągle mnie zagadywał.
Kominek zwieńczyło zakończenie dnia, czyli krąg i modlitwa. A potem kolejne "wieczorne kino" i "Auta 2". Ale zanim się położyłyśmy, stało się coś... dziwnego, a mianowicie, gdy wracałam z łazienki na materac, wpadłam na Janka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że zatrzymał mnie na krótką pogawędkę.
-Jak wrażenia z dzisiaj? - Spytał.
-Nawet... Fajnie było - odparłam, uśmiechając się. - A jak ty oceniasz dzień?
-Śmieszny.
Po tych słowach, Janek uśmiechnął się szeroko. Gdy tak robił, miał w zwyczaju mrużyć oczy, a wtedy tworzyły mu się na twarzy zmarszczki niemal od brwi do brody, a okulary podjeżdżały nieco do góry. Lubiłam, gdy się tak uśmiechał.
-No to ten... Dobranoc - wybąkał po krótkiej chwili niezręcznej ciszy.
-Dobranoc.
Wróciłam na materac i znów usnęłam zanim film dociągnął do połowy.
CZYTASZ
Trochę wolniej - historia pewnego obozu
Historia Corta"Strzałka" to świeżo upieczona przyboczna jednej z warszawskich drużyn ZHR, która trafiła na obóz z super drużynami i znienawidzonym druhem z bratniej drużyny. Chociaż brak empatii jest odwzajemniany przez obie strony, koleje losu zmuszą ich do trud...