Dzień czwarty - od morza do zaufania

75 8 3
                                    

   Po wizycie w fokarium zwiedziliśmy jeszcze dwa bunkry. Następnie dotarliśmy do Gdyni, skąd mieliśmy dojechać pociągiem do Warszawy (ponieważ Janek miał coś odebrać), potem, po przesiadce, do Ostródy, z Ostródy do Olsztyna, by ostatecznie wrócić stopem do obozu. Niestety, gdy mijaliśmy Kątne, pociąg, którym jechaliśmy, popsuł się, blokując tor. Staliśmy tak ponad godzinę. W końcu koło dwudziestej pierwszej przyjechała lokomotywa, która dociągnęła nas do najbliższej stacji. I tak oto około w pół do jedenastej wysiedliśmy na dworcu kolejowym w Nowym Dworze Mazowieckim. Z racji, że nie mieliśmy gdzie się zatrzymać na noc, Hiszpan zdecydował, by wykorzystać noc jak najlepiej i pieszo dojść do Janówka, skąd mogliśmy dojechać busem do Warszawy.
  Więc wyruszyliśmy. Pomimo ogromnego zmęczenia, nie mogłam zasnąć w pociągu tak, by odpocząć. Cały czas tkwiłam w swego rodzaju stanie czuwania, przez co na każdy dźwięk inny niż charakterystyczny stukot pociągu, natychmiast się budziłam. Wystarczyło nawet, by Hiszpan wstał z miejsca i szurnął butem po podłodze, by wyrwać mnie z drzemki.
  Jednakże teraz zmęczenie zaczęło stawać się wręcz nieznośne.
  -Janek, a ty na pewno wiesz, którędy mamy iść? - Spytałam po piętnastu minutach marszu.
  Hiszpan poświecił na mnie latarką. Byłam tak zmęczone, że odpuściłam sobie zwyczajowe "Nie po oczach!".
  -No mam Google Maps'a i kompas, więc chyba wiem - odparł. - A co?
  Przeniósł światło latarki na drogę przed nami.
  -A... - Zawachałam się. - A daleko jeszcze?
  Nadal na wpół przymkniętymi oczyma, spojrzałam niepewnie na Janka, nie wiedząc, czy udzieli mi normalnej odpowiedzi, czy rzuci jakiś sarkastyczny komentarz.
  -Jakieś pół godziny drogi - odpowiedział spokojnym głosem.
  Skinęłama głową i półprzytomna ruszyłam za towarzyszem.
  Faktycznie, po czasie niewiele dłuższym niż dwa kwadranse, ujrzeliśmy światła Janówka. Jednakże nie doszliśmy do samego miasta. Postanowiliśmy spędzić noc w lesie, na karimatach.
  Gdy się położyliśmy, zmęczenie gdzieś zniknęło, a znowu wróciło to dziwne "czuwanie".
  Dochodziła północ. Leżałam, patrząc w gwiazdy. To był męczący dzień, a jednak nie mogłam zasnąć. Ilekroć zamykałam oczy, w głowie pojawiała się myśl "Nie ma warty. Ktoś może przyjść i nas okraść, albo gorzej. W końcu jesteśmy blisko miasta.".
  Po raz kolejny przewróciłam się z boku na bok, wzdychając ciężko. W tej samej chwili zza moich pleców dobiegł głos Janka:
  -Strzałka, nie śpisz?
  Mruknęłam w odpowiedzi.
  -Nie musisz "wartować" - rzekł po chwili milczenia. - Jak chcesz, mogę  popilnować naszych rzeczy i nas, żeby nikt nas nie zamordował. Musisz się przespać, bo nie mam zamiaru cię jutro nieść na stację.
  Uśmiechnęłam się słabo i zamknęłam oczy.
  -Na pewno nie zaśniesz? - Spytałam.
  -Nie ufasz mi?
  -Nie - rzuciłam.
  Wiedziałam, że i tak prędzej, czy później zmęczenie wygra i pójdzie spać, jednak świadomość, że przynajmniej w najbliższym czasie ktoś będzie nas pilnował, pozwoliła mi się nieco odprężyć i po chwili zasnęłam.



  Tuż przed godziną piątą rano obudziła mnie muzyka, która dochodziła z odległości nie większej niż jakieś dwieście metrów. Poderwałam się do pozycji siedzącej. Janek spał nadal, z głową opartą o swój plecak.
  Pomimo tego, że było jasno, nie byłam w stanie dojrzeć nikogo w pobliżu. Zaniepokoiłam się, więc postanowiłam obudzić Janka. Wygrzebałam się ze śpiwora i podeszłam do niego, po drodze naciągając rękawy bluzy na dłonie, by się nie tracić ciepła.
  -Janek, wstawaj - rzuciłam cicho. Nie zareagował. - Jasiek, obudź się. Błagam. Tu ktoś jest!
  Chłopak wydał z siebie nie zrozumiał pomruk. W tym samym momencie do moich uszu dobiegły ludzkie głosy, przebijające się przez muzykę. To była rozmowa. Nie byłam w stanie wyłapać słów, ale rozpoznałam trzy głosy męskie i jeden kobiecy.
  -Janek, wstawaj! - Nieco spanikowana potrząsnęłam nim.
  Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie.
  -Co się dzieje? - Spytał niezadowolony, że go obudziłam.
  W odpowiedzi dałam mu ruchem głowy znak, że coś jest z tyłu. Hiszpan wsłuchiwał się chwilę, po czym szybko wstał.
  -Nie mam pojęcia, co to za ludzie, ale zdecydowanie powinniśmy stąd iść - oznajmił spokojnie.
  Zwinęliśmy śpiwory i karimaty, założyliśmy plecaki i ruszyliśmy w stronę miasta.
  Przeszliśmy pięćdziesiąt metrów, sto, sto pięćdziesiąt, dwieście. Nadal nic, nikogo nie było widać, a cały czas słyszeliśmy muzykę i głosy. Szliśmy dalej. Niedługo potem nieproszone odgłosy zaczęły się oddalać. Mimo to, dopiero po wyjściu z lasu odetchnęłam z ulgą.
  -Jak myślisz, kto to mógł być? - Zagadnęłam, by nieco rozluźnić atmosferę.
  -Może ktoś sobie zorganizował imprezę - odparł Janek. - A teraz chodź, trzeba ogarnąć coś do jedzenia i dowiedzieć się, o której odjeżdża pierwszy autobus do Warszawy.
  Skinęłam głową i znowu poszliśmy dalej.

  Z racji, że sklepy były jeszcze zamknięte, zdecydowaliśmy zaopatrzyć się w prowiant już w stolicy.
  Jak się okazało, autobus odjeżdżał o szóstej, więc minęło trochę zanim przyjechał.
  -To na pewno dobry autobus? - Rzuciłam, wsiadając.
  -Na sto procent - zapewnił mnie Janek. - Nie ufasz mi?
  Uśmiechnęłam się. I znowu to samo pytanie.
  -Nigdy - odparłam.
  Kupiliśmy bilety i zajęliśmy miejsca. Oprócz nas były jeszcze trzy osoby.
  Autobus ruszył.
  Spojrzałam na Hiszpana, który zaczął przysypiać. "Nie ufasz mi?" - w głowie pobrzmiewało mi to pytanie. "Przecież, gdybym nie ufała, to bym za tobą tutaj nie przyszła" odpowiedziałam w myślach i zaczęłam szukać po kieszeniach słuchawek, by urozmaicić sobie tę jakże długą (trzydziestominutową) podróż muzyką.

Trochę wolniej - historia pewnego obozuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz