Nowa rzeczywistość

92 7 1
                                    

  W bibliotece spędziłyśmy około dwie godziny, aż do obiadu w okolicy 12.30. Gdy zjadłyśmy, obie uznałyśmy, że najlepszą opcją na teraz jest położenie się znowu spać. Niestety, prawie wszystkie materace, które nie wymagały złożenia w stertę, oraz te, które stanowiły stos do spania, były zajęte. Ostatni wolny skrawek materaca, na którym spały Agata i nasze zastępowe (leżały tak, że nogi miały poza materacem, by się zmieścić) zajęła Róża. Ja za to ułożyłam się na jednej z ławek, na której poskładane były jedna na drugiej, poszewki na kołdry. Teraz posłużyły mi za poduszkę. Może nie było zbyt wygodnie, ale byłam zmęczona do tego stopnia, że zbytnio mi to nie przeszkadzało.
  Niestety nie udało mi się zasnąć tak, by było to relaksujące. Było to raczej drzemanie - cały czas słyszałam przez sen hałas hali. W takich przypadkach trudno zauważyć, że się faktycznie zasnęło. Mi ułatwiało to sprawdzanie zegarka. Poza tym, w pewnym momencie musiałam głęboko zasnąć, gdyż obudziłam się na materacu, który w tzw. międzyczasie się zwolnił. Nie miałam w zwyczaju lunatykować, a to znaczyło, że ktoś mnie przeniósł z ławki.
  Bynajmniej mi to nie przeszkadzało. Korzystając z tego, że nie miałam nic lepszego do roboty, ponownie wpadłam w drzemkę.
  Potem dwukrotnie się obudziłam - raz, gdy Zuza wróciła z innymi drużynowymi z niektórymi rzeczami z obozu (z telefonami dziewczyn, ładowarkami, książką pracy, moją gitarą, kocami i ręcznikami kadry) i za drugim razem, gdy ogłoszono mecz piłki nożnej na boisku - Wikowie kontra Thalion.
  Oczywiście prawie cały Flores i Tropik poszły oglądać starcie. Było one swego rodzajem próbą udowodnienia, która z tych męskich drużyn jest w szczepie silniejsza. Niestety, nie można było powiedzieć, by gra ta była stuprocentowo fair. Wynikało to z tego, że Wikowie mieli więcej wyrośniętych chłopaków niż Thalion. Drużyna pod dowództwem Hiszpana (gdyż pozostał jedynym członkiem kadry po tym, jak Krzysiek - drużynowy - i Wojtek - drugi przyboczny - wyjechali dosłownie tuż przed meczem na jeden dzień do Warszawy, by załatwić sprawy związane z dostaniem się na studia) składała się głównie z chłopców nie przekraczających metra siedemdziesiąt i wagi sześćdziesięciu kilogramów. Także wynik był niemalże z góry przesądzony.
  Podczas, gdy Thalion walczył z Wikami o zdobycie choć jednego punktu, Max, kwatermistrz Wików, który akurat nie brał udziału  w meczu, przyciągnął ze szkoły wielki głośnik, który wcześniej znalazł gdzieś oboźny i zaczął puszczać muzykę. My więc korzystałyśmy z okazji do rozerwania się i tańczyłyśmy za linią autu, bawiąc się świetnie. Niedługo potem okazało się, że kwatermistrzyni udostępniła nam swój aparat, więc krążyłyśmy dookoła boiska, fotografując rozgrywających oraz siebie nawzajem. Muszę przyznać, że moja następczyni - Natalia, zastępowa Papaverum - zrobiła mi wtedy najładniejsze zdjęcie portretowe, jakie kiedykolwiek miałam.
  Około dwudziestej, mecz Thalionu i Wików zakończył się wynikiem 1:3. Zapewne gra toczyłaby się dalej, gdyby nie wezwanie na kolację. Wikowie cieszyli się, jakby wygrali co najmniej mistrzostwa Europy, z kolei Thalion zupełnie zignorował fakt przegranej. Za wyjątkiem Hiszpana i dwóch zastępowych - Mikołaja ("Mikusia") i Ignacego. Szli w stronę budynku z takimi minami, jakby stanowili kondukt żałobny, a Wikowie byli niechcianymi uczestnikami ponurej ceremonii. Ale co poradzić?
  Po kolacji ja, Róża, Natalia i Maja (zastępowa Linteum) usiadłyśmy sobie na schodkach przed wejściem do szkoły od strony trybun w sali gimnastycznej i rozmawiałyśmy na typowo obozowe tematy. W pewnym momencie jednak, pojawił się problem, który chciałyśmy rozwiązać. A problemem tym był fakt, że Natalii spodobał się Mikuś, a jemu  z kolei (o czym wiedział cały obóz) podobała się Emilka, podzastępowa Lian - zastępu w Tropiku.
  I tak siedziałyśmy, próbując znaleźć jakieś rozwiązanie. Potem podsłuchiwałyśmy rozmowy Zgrupa, który usiadł w drewnianej wiacie stojącej na trawniku przed szkołą (jakieś dziesięć metrów od nas). Jeszcze później się wygłupiałyśmy i w końcu w doborowych nastrojach, wróciłyśmy do środka. 
  Z racji, że miałyśmy parę ręczników i w okolicach południa pojawiła się woda, postanowiłyśmy skorzystać z okazji i umyć włosy. Nie było szamponu, ale mydło w płynie okazało się wcale nie aż takie złe.   
  A do zakończenia dnia, leżałyśmy sobie we czwórkę, którą wcześniej plotkowałyśmy, znów się wygłupiając. Po wieczornej modlitwie i pożegnaniu dnia komendant ogłosił, że znaleźli projektor i z racji na to, że mają ze sobą laptopa, będziemy oglądać film i co więcej, dostaniemy jedzenie do seansu. Oczywiście ucieszyliśmy się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że tego wieczoru spośród trzech propozycji zwyciężył Shrek 2.
  Całą kadrą zajęłyśmy większy materac i ułożyłyśmy się wygodnie. Niestety, nie dotrwałam nawet do momentu, gdy Shrek i Osioł przemieniają się pod wpływem eliksiru skradzionego Wróżce Chrzestnej.
  I tak zakończył się dzień pierwszy ewakuacji.

Trochę wolniej - historia pewnego obozuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz