Początek nocy

74 8 0
                                    

   Ten dzień był inny. Zawsze tak jest, gdy zbliża się bieg. Kadry biegały od podobozów do zgrupowania, zastępowi denerwowali się za swoich harcerzy, zgrupowanie starało się ustalić cokolwiek z drużynowymi, a szeregowi wiedzieli, że coś się święci.
   Z Witkiem przez Messengera ustaliliśmy, co będziemy robić na punkcie. A mianowicie, gdy będzie zbliżał się jakiś patrol, jedno z nas miało kłaść się na ziemi i udawać kontuzję, a drugie miało biegać dookoła w panice. Poprzedniego dnia na LB przećwiczyliśmy parę scenek.
   Bieg miał się rozpocząć około dwudziestej trzeciej trzydzieści, a udział miały wziąć wszystkie drużyny, co dawało łącznie trzynaście patroli - na ochotniczkę/młodzika były trzy trzyosobowe, dwa czteroosobowe i jeden pięcioosobowy, a na tropicielkę/wywiadowcę trzy trzyosobowe i cztery dwuosobowe. Były one mieszane.

   Godzina wyruszenia na punkty zbliżała się nieubłaganie. Siedzieliśmy na stołówce (wszyscy punktowi oraz komendant obozu), słuchając ostatnich uwag odnośnie tego, kto gdzie stoi. Pod nogami walały się plecaki ze śpiworami, karimatami, kocami i materiałami potrzebnymi na punkty. Po przemowie komendanta otrzymaliśmy prowiant oraz mapy z zaznaczonym miejscem docelowym.
   Denerwowałam się nieco, bo miałam przez jakiś czas stać sama. Witek nie mógł iść ze mną od razu, ponieważ musiał pomóc w czymś w zgrupie. Na szczęście nie było potrzeby martwienia się o to, czy na pewno trafię na miejsce dlatego, że punktowych stojących daleko od obozu (nasz punkt był drugim najdalej położonym) Maciek rozwoził samochodem.




   Dochodziła pierwsza. Siedziałam skulona w śpiworze i pod kocem, na zwijającej się karimacie. Jedynym źródłem światła był palący się przede mną gliniany znicz, mający ułatwić patrolom odnalezienie mojego punktu. Droga, którą przywiózł mnie oboźny, znajdowała się dwieście metrów dalej i nie było jej stąd widać. Znudzona, wsłuchiwałam się w odgłosy lasu. Co chwila rozlegały się typowo leśne dźwięki. Próbowałam zasnąć, ale, gdy tylko zamykałam na chwilę oczy, zdawało mi się, że słyszę trzask gałęzi tuż za mną. Odwracałam się wtedy gwałtownie, za każdym razem przekonując się, że nic tam nie ma.
   W końcu wyjęłam z kieszeni słuchawki i telefon i puściłam sobie jakąś spokojną playlistę. Niestety i to nie podziałało. Siedziałam więc, gapiąc się przed siebie, oparta o drzewo. W pewnym momencie, na drodze, przy której znajdował się mój punkt, dojrzałam czyjąś sylwetkę.
   -No nareszcie - mruknęłam. - Ile można załatwiać rzeczy ze zgrupem?
   Postać przybliżała się coraz bardziej. Zorientowałam się, że to wcale nie jest Witek. Serce zaczęło walić mi jak młotem, a przez głowę przelatywały najmroczniejsze wizje.
   "A co jeśli to morderca?" pomyślałam. "Może to jakiś pijak? Albo leśnik wybrał się na nocny obchód dróg?".
   -Mam nadzieję, że tęskniłaś, Gargamelico! - Zawołał znajomy głos.
   -Czy ty chcesz, żebym ja na zawał zeszła?! - Wykrzyknęłam oburzona. - Po cholerę się tak skradasz? I gdzie Witek?
   -Na swoim punkcie, z Różą - odparł wesoło Janek, podchodząc do mnie. - A ty jesteś skazana na mnie.
   -Ale przecież ty chciałeś stać na szyfrach.
   -A Witek chciał stać z Różą. Bo widzisz - tłumaczył - doszło do małego nieporozumienia, pod tytułem "za szybko zgłosiłem się na szyfry".
   Uniosłam wysoko brwi. Nie miałam pojęcia, że Witek chciał stać z Różą. Oznaczało to, że rano usłyszę zapewne od niej jakąś ciekawą historię, o ile w ogóle się do siebie odezwą.
   Janek rozwinął skrawek karimaty i usiadł obok. Wpierw chciałam go ochrzanić i kazać siadać na swojej, ale przypomniałam sobie, że ją stracił na wyczynie. Przesunęłam się trochę, by zrobić mu miejsce. Zapanowała cisza. Pomimo, że rozmawialiśmy nie raz i byliśmy razem na wyprawie na kraniec Polski, teraz żadnemu nie chciało się zaczynać jakiegokolwiek tematu.
   Ziewnęłam przeciągle i ułożyłam się wygodniej. Nie było mowy o leżeniu, więc oparłam się o ramię Hiszpana. Stwierdziłam, że nie obchodzi mnie, co ma do powiedzenia. Jak jemu będzie niewygodnie, to się poprawi. Moja karimata - moje zasady.
   -Pilnuj, by nas nie okradli - rzuciłam zasypiając.
   -Tak jest - odpowiedział chłopak, a w jego głosie słychać było, że się uśmiechał.

Trochę wolniej - historia pewnego obozuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz