1 sierpnia

122 11 2
                                    

  Stanęłam przed bramą podobozu Tropiku, a obok przeszła Alisza, niosąc pudełko gwoździ.
  -Jak tam wasza pionierka? - Spytała.
  -Bywało lepiej - odparłam, a zza moich pleców wydobył się głos Krzyśka:
  -No to co tu robisz? Do roboty! - Zawołał wesoło.
  Odwróciłam się i w tej samej chwili zaczął padać deszcz. Jednak nie był on normalny. Jego krople były nienaturalnie duże, zdawały się wręcz twardo ocierać o moją twarz.
  W tym momencie się obudziłam, a moim oczom ukazał się uśmiechnięty pysk Wolframa. Stękając, odwróciłam od niego twarz i potargałam go po głowie. Po chwili przetarłam dłonią twarz i podniosłam się do pozycji siedzącej. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiąta. Za parę minut zadzwoni mój budzik. Postanowiłam nie kłaść się już, tylko wstać i przygotować się do służby, która miała zacząć się o dziesiątej trzydzieści w Parku Dreszera.
  Poszłam do kuchni, wstawiłam wodę na herbatę. Gdy się gotowała, umyłam włosy. Gwizdek zaczął piszczeć. Zakręciłam gaz i wyciągnęłam z szafki wiszącej nad blatem herbatę, wrzuciłam ją do mojego ulubionego kubka i zalałam wrzątkiem. Wzięłam dosłownie trzy łyki i zajęłam się suszeniem włosów, by się godnie reprezentowały przez cały czas trwania uroczystości, zarówno tych teraz, jak i po południu na Powązkach, oraz wieczorem na Kopcu Powstańczym.
  Ubrałam się w mundur. Po poobozowym upraniu, pachniał czystością. Upewniłam się, że wszystko jest na swoim miejscu (czyli, czy nie zapomniałam np. przykręcić sobie krzyża albo znaczka zucha, jak to kiedyś miało miejsce na pierwszowrześniowej służbie) i wróciłam do kuchni, by zjeść śniadanie.
  -Ty nie idziesz do Dreszera? - Spytałam mojego brata, który akurat przyszedł znaleźć coś ciekawego do jedzenia w lodówce.
  -A o której to się zaczyna? - Westchnął.
  -Dziesiąta trzydzieści.
  Przeciągnął się, rozejrzał dookoła i po chwili skomplikowanych obliczeń, stwierdził:
  -Nie, nie wyrobiłbym się na Ursynów.
  -Dlaczego na Ursynów? - Zdziwiłam się.
  -Bo Antek [drużynowy macierzystej drużyny mojego brata] stwierdził, że skoro już jesteśmy w "Mieczu", to "Bractwo", a co za tym idzie "Rycerze z Gór" będą uczestniczyć w uroczystościach z "Mieczem".
    -Aha- odparłam.
  Dawno, dawno temu (jakoś ponad dziesięć lat temu) rozpadł się męski hufiec działający w naszej dzielnicy, więc wszyscy chłopcy stąd zostali przeniesieni do hufca "Miecz", urzędującego nieco dalej. W tym i gromada zuchowa, której mój brat był drużynowym ("Rycerze z Gór"). Czasami jednak wpadali na jakieś ważne wydarzenia u nas, ale jeżeli ich hufiec organizował coś poważnego w tym samym czasie, zobowiązani byli do uczestnictwa w uroczystościach tam, gdzie hufcowy nakazał, a dziś akurat na Ursynowie.
  -Filip, za ile wychodzisz? - Zawołała mama z pokoju obok.
  -Niedługo - odparł chłopak i wyszedł z kuchni, by wziąć mundur z pokoju.
  Dopiłam szybko herbatę, założyłam buty, wzięłam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami i wyszłam.
  Róża, która miała iść ze mną, niestety nie mogła być na czas. Miała spóźnić się z dziesięć, dwadzieścia minut na służbę, ponieważ wracała od babci z Garwolina.
  Wybiegłam z podwórka i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie. Zaraz jednak zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak się spieszę. Przecież miałam jeszcze dwadzieścia minut, a park naprawdę nie był aż tak daleko. By odgonić myśli i nieco się uspokoić, wyjęłam z kieszeni słuchawki i puściłam jedną z playlist na Spotify. Pierwszą piosenką było "Goodbye Yellow Brick Road". Dobry nastrój został już niemal w pełni zagwarantowany.
  Gdy dotarłam na miejsce, czekały już Zuza, Maja, Natalka, Hania i parę dziewczyn spoza ZZ-tu. Ucieszyłam się na ich widok. Uroczystości się rozpoczęły. Naszym głównym zadaniem było dbanie o to, by ten, komu chciało się pić, otrzymał kubek i wodę.
  Spędziłyśmy tak godzinę. Po zakończeniu przemówień, odbył się Marsz Mokotowa, kończący się przy pomniku koło włazu w parku Morskie Oko. Po oficjalnej części, wszyscy harcerze i harcerki (ZHR i ZHP) zawiązali krąg. Tuż przed godziną czternastą, rozeszliśmy się do domów.
  Wróciłam pół godziny później, zjadłam obiad, chwilę posiedziałam i wraz z Różą, która ostatecznie nie pojawiła się u Dreszera, pojechałyśmy na Powązki Wojskowe.
  Byłyśmy tam z Floresu jedyne. Nie zmienia to faktu, że spotkałyśmy masę znajomych osób z poprzednich obozów, zimowisk i biwaków. Były tam również drużyny z tegorocznego HAL-u.
  Pierwszego spotkałyśmy Andrzeja z jego kadrą i częścią ZZ-tu. Z racji na to, że należeliśmy do jednego szczepu, trzymałyśmy się potem z nimi. Razem szukaliśmy sobie zajęcia, lecz stanęło na tym, że nie było nic konkretnego do roboty więc znaleźliśmy dobre miejsce, z którego było widać pomnik Gloria Victis. Staliśmy tam w godzinę "W". Po tym działo się coś jeszcze, ale nikt nie wiedział, co. Po prostu kazano nam przejść gdzieś między alejkami pod czyjś grób (naprawdę nie wiem, czyj) i tam kapelan ZHR odprawił krótką modlitwę. Po jej zakończeniu wszyscy harcerze zebrali się przy jednej z bram, obok której znajduje się plac i dom pogrzebowy. Tam spotkaliśmy najwięcej znajomych.
  Gdy kazano nam ustawić się do kręgu, stanęłyśmy obok Wików. W chwili, gdy już łapaliśmy się za ręce, jakby znikąd nadbiegł Thalion, próbujący w pędzie ratować swoje rogatywki przed zerwaniem przez wiatr i wbił się między mnie, a jakąś damską drużynę ze Śródmieścia.
Pierwszym, który się wcisnął na miejsce był Janek. Rzucił mi krótkie "cześć" i zgodnie z harcerską przyzwoitością zamilkł, ponieważ druh prowadzący wygłaszał przemowę typową, dla końca tego typu uroczystości. Potem odśpiewaliśmy "Bratnie słowo" i została puszczona iskierka. W momencie, gdy Janek mi ją przekazywał, zamiast zwykłego czuwaj! powiedział czuwaj dobranoc!, które mówi się jedynie na zakończenie dnia. Posłałam mu rozbawione spojrzenie. Niestety tego nie zobaczył, gdyż okulary zjechały mu niemal na sam koniec nosa.
  Rozwiązaliśmy krąg, a Hiszpan momentalnie mocno mnie uścisnął.
  -Wiem, że tęskniłaś - oznajmił i potargał mnie po włosach.
  Wyrwałam mu się.
  -Chciałbyś - rzuciłam i klepnęłam go w plecy.
  Przywitałam się z resztą chłopaków. Róża oczywiście została porwana przez Witka. Oznaczało to, że albo jadę pod Kopiec sama, albo jako trzecie koło u wozu. Ostatnią nadzieją stali się Hiszpan i Andrzej.
  Podeszłam do nich akurat, gdy toczyli rozmowę na temat podkładek pod krzyż.
  -Jedziecie pod Kopiec? - Spytałam.
  -Ja niestety nie mogę, mam raport do napisania - odpowiedział Andrzej. - Praca niestety nie rozpieszcza.
  -A ty? - Zwróciłam się do Hiszpana.
  -Mogę jechać - stwierdził i uśmiechnął się promiennie.
  Niedługo potem okazało się, że Krzysiek i Wojtek (też tam obecni) również jadą i zabierają ze sobą paru zastępowych. Pojechaliśmy więc prosto na Czerniaków (dochodziła wtedy osiemnasta, a uroczystości pod Kopcem zaczynały się o dziewiętnastej, więc nie mieliśmy za dużo czasu).
  W autobusie Róża i Witek nie mogli nacieszyć się sobą, a ja rozmawiałam z resztą chłopaków i obowiązkowo droczyłam się z Hiszpanem.
  Na miejsce dotarliśmy na styk. Na samej górze Kopca pojawiliśmy akurat, gdy wchodziła sztafeta pokoleń. Nie działo się tam nic, co by wymagało naszego szczególnego zaangażowania, więc po prostu kręciliśmy się, słuchaliśmy przemówień, co jakiś czas zagadywaliśmy koordynatorów, czy nie możemy im jakoś pomóc. Na całe trzy godziny tylko raz zostaliśmy poproszeni o to, by dowiedzieć się, czy któryś z kombatantów nie potrzebuje wody.
  Po wszystkim, staliśmy prawie godzinę, rozmawiając. Zastępowi i Róża z Witkiem wrócili wcześniej (kto by się spodziewał). Ja, Janek, Krzysiek i Wojtek za to spotkaliśmy Tropik i dziewczyny z Potoku, które były z Floresem i Thalionem na obozie dwa lata temu. Rozmowy więc toczyły się dalej. O w pół do dwunastej doszliśmy do wniosku, że czas wracać. Potok i Tropik jechały w jedną stronę, Krzysiek i Wojtek w drugą, a ja z Jankiem w trzecią.
  Los chciał, że uciekł nam ostatni nie-nocny autobus. Pozostało nam więc albo czekać prawie godzinę, albo iść na piechotę do metra Pole Mokotowskie. Wybraliśmy drugą opcję.
  Na początku szliśmy w milczeniu.
  -Więc... - zaczęłam, przerywając ciszę.
  -Więc? - Wtrącił Hiszpan, zanim w ogóle zdążyłam rozwinąć swoją wypowiedź.
  -Więc...
  -Więc?
  -Dasz mi wreszcie skończyć? - Spytałam zirytowana.
  -Nie - oznajmił Janek. - Więc co?
  Posłałam mu lodowate spojrzenie. Odwrócił głowę i skierował wzrok w górę, udając, że tego nie zauważył. Patrzyłam tak na niego przez dłuższą chwilę, po czym odchrząknęłam i ponowiłam próbę wypowiedzi.
  -Kiedyś, jak jeszcze byłam podzastępową, a Zuza zastępową...
  -Dawne czasy.
  -Janek! - Wykrzyknęłam zła i stanęłam w miejscu.
  Hiszpan również się zatrzymał, odwrócił się i rozłożył ręce w geście dającym do zrozumienia, że nie ma bladego pojęcia, skąd u mnie ten nagły wybuch.
  -Zamknij się i słuchaj - burknęłam i kontynuowałam historię: - ...brałyśmy wtedy udział w obchodach na Kopcu i też zostałyśmy na nim trochę za długo, bo wiesz, znajomi i w ogóle. No i nie wiedziałyśmy, jak mamy stąd wrócić, ale jak dochodziłyśmy do Czerniakowskiej, zobaczyłyśmy, że w tę samą stronę co my idą jacyś harcerze. Stwierdziłyśmy, że to będzie świetny pomysł, by za nimi pójść, bo na pewno idą do metra. I idziemy sobie, zadowolone z życia, a tu nagle się okazuje, że ci harcerze nocowali w szkole u sióstr, tej, przy przystanku. Na początku trochę spanikowałyśmy, ale w końcu postanowiłyśmy sprawdzić rozkład jazdy. Okazało się, że ostatni nie-nocny autobus albo odjechał dwie minuty temu, albo się spóźnia. Gdybyśmy miały jechać nocnym, byśmy musiały czekać godzinę. No ale postanowiłyśmy poczekać te pięć minut, z nadzieją, że może jednak uda nam się dostać do metra.
  -I jak? Wróciłyście do domu?
  -No - westchnęłam. - Autobus spóźnił się łącznie pięć minut, więc miałyśmy szczęście. To był pierwszy raz, kiedy wróciłam ze służby po północy.
  Hiszpan zaczął się śmiać. W odpowiedzi szturchnęłam go w bok.
  -No dobra, dobra - wydusił z siebie, tłumiąc rechot - gratulacje dla dzielnego ówczesnego ZZ-tu Floresu. Ja na przykład jeszcze nie miałem żadnej służby do aż tak późna.
  -Ale wiesz co? Fajnie jest.
  -Fakt. Ktoś może porwać w ciemnościach taką małą Strzałkę jak ty!
  Znowu zapadła cisza. Szliśmy obok siebie uśmiechnięci, co jakiś czas się przepychając dla sportu. Noc na szczęście nie była zbyt chłodna, ale ciepłą również nie można było jej nazwać.
  -W ogóle - mruknął nagle Hiszpan - fajnie było znowu coś razem porobić. 
  -No, strasznie tego zawsze brakuje po obozie.
  -A propos obozu. Teraz czuję się trochę jak po wyczynie.
  Spojrzałam na niego z ukosa.
  -Tylko nie zacznij śpiewać - zażartowałam.
  To było jak sygnał. Momentalnie przyboczny Thalionu zaczął swój popisowy numer - The Piña Colada Song. Chyba była to jego ulubiona piosenka.
  Westchnęłam tylko ciężko i po chwili dołączyłam się.
  Szliśmy, śpiewaliśmy, potem wspominaliśmy obóz i tak doszliśmy do metra. Do przejechania mieliśmy jedną stację. Tą krótką podróż również przegadaliśmy. Gdy weszliśmy na poziom pomiędzy powierzchnią, a peronem metra, Janek zaproponował, że mnie odprowadzi. Stwierdził, że chociaż jemu to zupełnie nie po drodze (mieszkał po drugiej stronie ulicy, pod którą znajdowało się metro), woli mieć pewność, że nikt mnie przy okazji nie zamorduje, ani nie napadnie, ponieważ "nie będzie miał z kim się kłócić na akcjach szczepu".
  Pod klatkę schodową bloku, w którym mieszkałam, dotarliśmy parę minut przed pierwszą w nocy. Pożegnaliśmy się. Janek przytulił mnie mocno.
  -Fajnie było cię znowu zobaczyć - rzekł.
  -I vice versa - odparłam i poczułam, jak serce nagle mi przyspiesza.
  Podeszłam do drzwi. Hiszpan zaczekał, aż wstukam kod w domofonie, a gdy to zrobiłam, pomachał mi i ruszył w swoją stronę.
  Wchodząc na górę uświadomiłam sobie, że czeka mnie właśnie najdłuższy miesiąc w moim życiu, a zaraz po nim najbardziej wyczekiwany wrzesień ze wszystkich, jakie dotąd przeżyłam.
  -W sumie miło by było, gdyby Janek pojechał na wakacje gdzieś niedaleko od nas - mruknęłam sama do siebie.

  Nie pojechał nigdzie blisko, ale za to przez cały sierpień wysyłał głupie wiadomości, na które ja głupio odpowiadałam. I tak nasza dziwna znajomość przetrwała miesiąc rozłąki.

PS
  Kochani!
  Oto nadszedł kres wakacyjnej historii Strzałki i Hiszpana. Kontynuacja ich losów ukaże się niebawem w drugiej powieści "Trochę szybciej", która opowie Wam, jak to potem z nimi było.
  Bardzo dziękuję za Waszą obecność tutaj, za wasze głosy i komentarze, które zawsze dodawały motywacji do pisania.
  Do zobaczenia niedługo, a w międzyczasie zachęcam Was cieplutko do udostępniania "Trochę wolniej" 😉.
 
~fighter_2135 💖

Trochę wolniej - historia pewnego obozuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz