Cześć! Wrzucam dzisiaj, bo nie wiem, czy na weekend będę dostępna. Rozdział już długi, bo ponad trzy tysiące słów. Nie wiem, jak to się dzieję, ale coraz dłuższe te rozdziały mi wychodzą. Trochę zamysł mi się zmienił, więc zaczynam rozbudowywać całą tę historię. A co do rozdziału - ah, dramy, wszędzie dramy. To, co tygryski (przynajmniej ja) lubią najbardziej.
Gdy budzę się rano, czuję, że miejsce Kate jest zimne. Macam jeszcze ręką prawą stronę łóżka, a gdy definitywnie nie natrafiam na ciało dziewczyny, wstaje. Kładę bose stopy na posadzkę, a chłodna podłoga rozbudza mnie na tyle, że nie idę po omacku do kuchni.
Spodziewam się zastać tam Kate, na co przygotowuję się mentalnie - czuję już niemal wiszącą w powietrze rozmowę - ale ku mojemu zaskoczeniu, dziewczyny tam nie ma.
-Katheline? - mój głos odbija się echem po mieszkaniu. Marszczę brwi, po czym nastawiam czajnik z wodą, aby zrobić kawy.
Po wczorajszym przyjściu zostawiłem telefon w kuchni, więc sięgam po niego i wybieram numer Kate. Jednak dziewczyna nie odbiera. Ani tego telefonu, ani późniejszych dwóch.
Marszczę brwi nie do końca wiedząc, czy powinienem zacząć się martwić. Kate pierwsze zajęcia ma dopiero o dwunastej, a zegar wiszący na beżowej ścianie uparcie twierdzi, że jest dopiero kwadrans po ósmej.
Wrzenie wody wyrywa mnie z zamyślenia. Odczekuję chwilę, aby woda nieco wystygła, pamiętając, że kawy nie zalewa się wrzątkiem, po czym rozlewam ją do kubka. Stawiam napój na małym, kwadratowym i nieco pozdzieranym stole i siadam na jednym z krzeseł, którego nóżka rusza się do tego stopnia, że bez większego wysiłku mógłbym zwalić się na ziemię, ciągnąc jednocześnie wrzący napar ze sobą. I, zapewne, byłoby to rozpoczęcie dnia adekwatne do mojego nastroju.
Przeczesuje włosy ręką. Czuję, że zrobiło się na nich kilka kołtunów, niewątpliwie przez nietuzinkową myśl położenia się spać z mokrą głową. Jestem pewien, że gdybym spojrzał w lustro, zobaczyłbym blond kosmyki sterczące z każdej strony, niczym choinka na Boże Narodzenie. Jeśli odejmie się wszystkie ozdoby, a wstawi niemrawe drzewo, którego gałęzie są powykręcane na wszystkie strony – to będą moje włosy.
Pijąc kawę, zastanawiam się, gdzie jest Kate i dlaczego nie odbiera telefonu. Irytuję się. Wprawdzie nie była wczoraj po powrocie w szampańskim nastroju, ale nic nie wskazywało na to, żeby obraziła się do tego stopnia, aby wyjść z domu. Czasami tak robiła – podczas kłótni wychodziła, licząc, że za nią pójdę i przeproszę, a do domu wrócimy już pogodzeni. Na początku faktycznie często tak to wyglądało, bo Kate jest niesłychanie dobra w manipulowaniu ludźmi. Wiedziałem, że nic nie zrobiłem, a wina definitywnie nie znajdowała się po mojej stronie, jednak Katheline zawsze budowała taką paskudną otoczkę wokół całej sprawy, że moje wszyściuteńkie komórki ciała krzyczały, że to ja odpowiadam za wszystko, co nas spotkało. Więc po czasie byłem skory przyznać się do wszystkiego, co zostało mi zarzucone – po części pewnie dla świętego spokoju, aby nie ciągnąć w nieskończoność tego przedstawienia, a po części dlatego, że wierzyłem w to, że to ja zawiniłem.
Ale wraz z rozwojem sytuacji i mnogością występowania kłótni uodporniłem się na zabiegi Kate. Płacz, piski i nawet wychodzenie z domu przestały robić na mnie wrażenie. To wszystko pojawiało się już tyle razy, że zaczęło robić za swoistą codzienność, a ciężko rozwodzić się nad każdą rzeczą, która wydarza się w ciągu dnia. Częściej niż wkurzony czułem się po prostu zmęczony – i nieważne, ile godzin spałem, zmęczenie nie ustępowało, a ja miałem wrażenie, że już tak zostanie.
Słysząc brzdęk przekręcanego klucza w drzwiach, sztywnieje. Prostuje się na chwiejnym krześle niczym struna, jakbym został przyłapany na własnych myślach.
CZYTASZ
Uczelniane sprawy || SASUNARU
Fanfic📗 Czasy studenckie bywają naprawdę niewdzięcznym okresem, a zwłaszcza, gdy masz problemy w związku i zamiast próbować go ratować - lokujesz uczucia w kimś innym. W mężczyźnie, w którym nie powinieneś. Bo jest twoim wykładowcą, a ty jego studentem...