Trzydziesty czwarty

2.2K 79 246
                                    

A więc fabularny, ale oczami 

Sasuke

Moje ciało jest obróconym znakiem zapytania.

Mój kręgosłup wygina się pod kopniakami powracających pytań, głowa zamienia w kropkę wypełnioną garścią myśli, odrywa się od podtrzymującego ją szkieletu i zawisa nad nim. Wystarczająco blisko, by jej sięgnąć i sprowadzić na ziemię, ale dostatecznie wysoko, by połamać wszystkie stawy w palcach próbując tego dokonać.

Łamię sobie dłonie, przyciskając je do skroni.

Pulsowanie nie ustaje i mam wrażenie, że moja głowa zaraz spadnie, potoczy się z łoskotem po ziemi, uderzy o cudze stopy przyklejone do podłogi kawiarni i straci przytomność. Zniżam czoło do blatu, pragnąć by jego chłód przewiercił się przez moje oczy, przeszył mózg i zamroził komórki, tkanki,

mnie.

Utykam w wyrwie braku siły.

Przekrzywiam szyję, wzrokiem natrafiam na stertę papierów, niedopitą kawę, zacieki pokrywające ceramiczną skórę białej filiżanki, rozmazane sylwetki w tle. Mrugam ospale, zbieram widok przed oczami w ciasną kulę rzeczy na później, zgniatam ją rozpaczliwie i wyrzucam do kosza oczekujących w kolejce myśli.

Tłum ludzi się przerzedza, szepty cichną, gwar rozrywa ubrania i opada kawałkami na spodki od filiżanek, a później nagi ucieka, wstydząc się spotkać z ciszą.

Zmęczenie przylega do moich powiek, opuszcza je na dół i podnosi, bo to jedna z jego brutalnych gier: prowadzi obserwacje, zbiera informację, jak długo, zachodzi w głowę, jak długo jesteś w stanie się powstrzymywać, zanim zechcesz zniknąć w świecie nierzeczywistości?

Jak długo? Pytam siebie.

Napinam mięśnie twarzy pod odpowiedź, wypełniam usta smakiem niemożności wydobycia śmiechu i nutami goryczy, pokrywam ciało olejkami niepocieszenia.

Moje gardło przemienia się w polane suszy.

Strach utrzymuje moje oczy szeroko otwarte. Nigdy nie zapadam w głęboki sen, ponieważ w nierzeczywistości materializuje się moja rzeczywistość, nad którą nie potrafię zapanować.

Obawy mnie miażdżą, kopią w moje plecy, przyciskają do ziemi, a uczucie ciężkości buta na zawsze wgnieżdża się w skórę pomiędzy łopatkami i zapiera mi dech w piersi. Nigdy nie przestanę czuć wgniecenia w moim położeniu. Nigdy nie przestanę wierzgać nogami i błagać o oddech.

Może nigdy nie najem się w pełni, zawsze będę głodnym dzieckiem, które wpycha opasłymi garściami powietrze i wolność do ust, oblizuje palce po każdym kęsie, pragnąć więcej.

Ale powieki wypełniają mi się piaskiem.

Mrugam.

Nie pozwalam się im skleić.

Nie zgadzam się na napływające obrazy, wir kolorów, barwy wspomnień, szept słów przeszłości, litery zdań złożonych z trzech głosów, które wyryły mi się w pamięci tak głęboko, że moje myśli wciąż brzęczą w rytmie oddechów o różnym stopniu przyśpieszenia.

Nie mogę zasnąć, bo sen sprawi, że kruchość podjętej przeze mnie decyzji rozpryśnie się jak nieodpowiednio dobrana farba o białe ściany racjonalności. Mój umysł rozprawi się z nią za mnie, dobierze się do niej bez skrupułów, obedrze z niewinności i słodkiego smaku tajemnicy.

Nie mogę nie mogę nie mogę nie mogę.

Ponieważ to zawsze się dzieje. Gdy mury pękają, łatam je cegłami kontroli, wznoszę kolejne warstwy dystansu, wypełniam wgniecenia w uczuciach zaprawą ucieczki.

Uczelniane sprawy  || SASUNARUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz