Hej, hej!
Przepraszam za taką zwłokę, ale jak sami wiecie, rok szkolny się kończy, a widmo zaliczeń i sesji zawisa nad naszymi głowami, więc... niestety trzeba uruchomić te ospałe komórki chociaż na samym końcu:/ Dlatego czasu mało i pewnie będzie jeszcze mniej, dopóki nie zdam wszystkich przedmiotów </3
Życzę wam miłego czytania i śle buziaki! <3
ps. zapraszam na instagrama i spotify; varasimis
Wysiadłem z samochodu. Kupiłem leki. Dotarłem pod akademik.
Zrobiłem to wszystko, a jednak czuję, jakbym nie ruszył się z miejsca; jakby ziemia pode mną powoli się załamywała, wciągając moje otępiałe ciało do wnętrza powstałej wyrwy. Spadam i spadam, nawet wtedy, gdy moja ręka zaciska się na klamce wejściowej.
A może zwłaszcza wtedy, bo gdy wchodzę do środka, mam wrażenie, że w końcu zapadam się bez reszty. Zimno metalu parzy moją skórę, zapach Katheline wydusza powietrze wprost z płuc, a ja wciąż czuję, jakbym śnił. Otępienie przesyca moje mięśnie.
Choć czekam na koniec – na bolesne wybudzenie - nie grzmocę plecami o dno. Upadek nie nadchodzi. Dociera do mnie, że nie mogę się obudzić, bo to nie sen, a rzeczywistość, którą wybrałem.
Zmierzam do wnętrza mieszkania. Torebka z lekami uderza o moje udo, więc przenoszę na nią spojrzenie. Zamiast tkwienia tutaj... mogłem być gdzie indziej. Mogłem robić coś innego. Z kimś innym. Dlaczego więc nie jestem? Jaki jest ze mną problem?
Oczy mnie pieką od wpatrywania się w zaciśnięte palce na papierze.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego, dlaczego – to jedno słowo, niemal wyrzut, przepełnia moją głowę. Odbija się od rozkruszonych ułamków myśli, których nie potrafię ponownie złożyć.
Coś we mnie pękło i pęka dalej.
Jestem tak bardzo wściekły. Czuję gorycz rozlewającą się po języku. W jednej chwili pierwotna, niepohamowana złość spada na mnie niczym grad kamieni. Miażdży mnie i zamieniam się w strzęp. Jej okruchy zalegają pośród moich rozdartych płuc i wydaje mi się, że jestem bliski, aby przestać oddychać.
Zaciskam więc mocniej palce na papierowej torbie, aby nogi się pode mną nie ugięły. W jeden chwili całowaliśmy się, wszystko było dobrze, a w drugiej... wszystko runęło i myśl, że tak naprawdę nigdy nie istniało, staje się obezwładniającą możliwością.
Bo jeśli nawet istniało... nawet jeśli przez chwilę myślałem, że coś się między nami dzieje, właśnie przestało. Przestało, bo ja to zniszczyłem. Zniszczyły nas niedopowiedzenia i moje bzdurne wyobrażenie o tym, co powinno się robić, a czego nie powinno.
Sam już nie wiem, na kogo jestem wściekły. Na siebie? Na niego? Na Katheline? Nawet teraz wydaje mi się, że tworzyliśmy jakiś nieśmieszny trójkąt, z którego nie potrafiłem nas wyrwać. Zmieniałem nasze pola, rozstawiałem, udawałem i mąciłem, żeby na samym końcu wylecieć z planszy. Wydawało mi się, że wiem, co robię, że to kwestia czasu; jeszcze chwila, a wszystko będzie dobrze. Jak powinno być od początku. Ale wszystkie figury się rozsypały, a ja przegrałem.
Bo co to za wygrana, gdy zostajesz z czymś, czego nie chciałeś?
Słyszę, jak Katheline woła moje imię. W jej ustach brzmi obco, jakby wołała kogoś innego. Sylaby rozciąga przeciągle, smakując je strunami zlepionymi miodem. Zaciskam palce na butelce z syropem i głośniej kładę ją na blacie, aby tylko zagłuszyć ten pełzający głos w mojej głowie.
Nie przestaje nawet wtedy, gdy ręką strącam butelkę na ziemię. Trzask łamanego szkła zawisa pomiędzy zbyt ciasnymi ścianami.
— Naruto — woła paskudnie zmartwionym głosem. — Naruto.
CZYTASZ
Uczelniane sprawy || SASUNARU
Fanfic📗 Czasy studenckie bywają naprawdę niewdzięcznym okresem, a zwłaszcza, gdy masz problemy w związku i zamiast próbować go ratować - lokujesz uczucia w kimś innym. W mężczyźnie, w którym nie powinieneś. Bo jest twoim wykładowcą, a ty jego studentem...