Pojechałem z tymi walizkami taksówką na lotnisko. Pan taksówkarz był miły i pomógł mi wszystko upchnąć do bagażnika.
Gdy byłem na miejscu, pobiegłem z całym bagażem szukać Girlfriend i jej rodziców.
Okazało się, że Gf stoi przy wejściu, by na mnie czekać.
- O, już jesteś! - ucieszyła się na mój widok.
- Hej, skarbie - przywitałem się z nią. - Gdzie twoi starzy?
- Są w środku, chodźmy. Za 15 minut mamy samolot - powiedziała i weszliśmy do środka.
Lotnisko było ogromne! Nigdy tu nie byłem.Rodzice Gf stali przy takim skanerze do bagażu i kłócili się o coś z obsługą.
- Ja nie mam przy sobie metalu! To coś jest zepsute!! - krzyczał pan Dearest.
- Spokojnie, mężu. Nie krzycz po tej biednej pani - powiedziała mu pani Dearest.
Po paru minutach wszyscy przeszliśmy przez ten skaner i musieliśmy biec na samolot przez tą kłótnie.
- Jak przez ciebie poleci bez nas, to śpisz na kanapie przez miesiąc - groziła mama Gf jej ojcu.
Na szczęście zdążyliśmy w samą porę, bo samolot miał już startować.
Usiadłem razem z Gf. Ona bała się siedzieć przy oknie, więc ja tam usiadłem.
Gdy samolot już leciał, starzy Girlfriend zasnęli. Czekał nas dość długi lot.
- Zobacz, jaki piękny widok - powiedziałem podekscytowany do Gf.
Girlfriend spojrzała nie pewnie za okno.
- Wow, jesteśmy nad chmurami. To wygląda jak dywann! - powiedziała Gf.
- No, fajnie.
- Jakie to piękne! - wyglądała na ucieszoną tym lotem.
- Ale n,nie tak piękne jak ty... - szepnąłem zawstydzony.
Gf się zarumieniła i ściągła moją czapkę, by mnie pogłaskać. Lubię gdy to robi.
Parę minut później Girlfriend też zasnęła i nie miałem co robić. Więc tylko patrzałem przez okno, słuchając muzyki i czekałem aż wreszcie wylądujemy...
- rozdział pisany przez Uni.