Uwaga rozdział może zawierać spoilery!!
— Proszę mnie nie zostawiać samej — pisnęłaś, przykładając mokrą szmatkę na czoło Kapitana. — Proszę — niemal płakałaś, gdy już od ponad godziny próbowałaś zbić gorączkę, której nabawił się mężczyzna. Po tym, jak znalazłaś jakieś suche badyle i rozpaliłaś ognisko spostrzegłaś, że Kapitan Levi cały drży. Dotykając jego czoła zorientowałś się, że temperatura jego ciała jest znacznie podwyższona, a jeśli czegoś z tym nie zrobisz, mężczyzna może nawet umrzeć. Znalazłaś jakiś suchy kawałek drzewnej kory, która miała imitować półmisek i nabrałaś w nią wody z pobliskiego potoku. Znowu użyłaś materiału ze swojej podkoszulki, która po tych wszystkich przeżyciach nie nadawała się już zupełnie do niczego. Na całe szczęście posiadałaś na sobie jeszcze bluzę, kurtkę Zwiadowcy i pelerynę, przez co nie musiałaś paradować w samym staniku. Tą ostatnią zdjęłaś jednak, aby okryć trzęsącego się przez sen Kapitana, który ku twej rozpaczy nadal nie chciał się obudzić. — Obiecuję, że już nigdy pana nie zawiodę, tylko proszę się obudzić. Już zawsze będę wszystko sprzątać na błysk i obiecuję już niczego nie zamiatać pod łóżko — mówiłaś.
— Zamiatasz śmieci pod łóżko? Tch, to obrzydliwe — usłyszałaś nagle, przez co twoje ciało aż drgnęło. Rozwarłaś oczy do granic możliwości, gdy skierowałaś wzrok na zabandażowaną twarz mężczyzny.
— Tak, przepraszam — pisnęłaś, zaś łzy rozpaczy przerodziły się w łzy szczęścia.
— Co się stało? Gdzie ja jestem i co ty tu w ogóle robisz? Przecież Zeke... — zaczął, jednak mówienie sprawiało mu ogromną trudność.
— Nie mam pojęcia, co się stało. Pani Hange kazała mi za panem jechać, usłyszałam wybuch a później znalazłam Kapitana ledwo żywego w kłębach dymu. Ludzie Zeke'a zaczęli nas gonić, dlatego ukryłam nas w lesie. Proszę teraz się nie przemęczać, został Kapitan poważnie ranny. Proszę odpoczywać — mówiłaś, dławiąc się jeszcze starymi łzami, a także tymi świeżymi, które spowodowane były ulgą.
— Jak to? — wychrypiał.
— Proszę już nic nie mówić, później wszystko wyjaśnię. Rany, tak się cieszę, że pan żyje. Gdyby coś się panu stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła — dodałaś.
Wkrótce po tym spektakularnym wydarzeniu, jakim była pobudka Kapitana, mężczyzna zasnął ponownie, jednak tym razem byłaś znacznie spokojniejsza. To, że otworzył oczy było najlepszym prezentem, jaki kiedykolwiek otrzymałaś. Pozostał tylko jeden problem... Musiałaś jeszcze poinformować go o stratach, jakich zaznał w wyniku ran, a także o sytuacji, w jakiej się znaleźliście. Bałaś się jak przyjmie to, że dosłownie zostaliście uwięzieni w środku puszczy, bez jakichkolwiek szans na powrót do domu. Nie mieliście przecież konia, a nawet głupiego sprzętu do Trójwymiarowego Manewru. Nie mogliście również wrócić na nogach nie wiedząc, czy poza lasem nie czeka na was wróg, albo tymbardziej masa wygłodniałych tytanów, których mogli sprowadzić Mareńczycy podczas ataku. Byliście po prostu w ciemnej dupie, a wszystko to było najprawdopodobniej twoją winą.
Podczas gdy Kapitan spał, ty poszukiwałaś jakichś owoców lasu, aby przypadkiem nie umrzeć z głodu. Znalazłaś tylko jagody i borówki, jednak w tej sytuacji absolutnie nie mogłaś narzekać.
Gdy wróciłaś z łowów zauważyłaś, że Kapitan znów się obudził. Co więcej, próbował nawet usiąść. Oczywiście pomyślałaś o tym, aby nazbierać owoców również i dla niego, dlatego też nie wahając się ani chwili podeszłaś do mężczyzny.
— Przecież mówiłam, że ma pan się nie przemęczać, a tymbardziej nie wstawać — powiedziałaś, idąc a jego stronę.
— Możesz mi w końcu powiedzieć, co się stało i dlaczego na Litość Boską jesteśmy w lesie? — parsknął typowym dla siebie tonem, totalnie cię ignorując, co poniekąd cię ucieszyło, ponieważ oznaczało to, że powoli wraca do formy i zdrowia. Gdy do niego podeszłaś udało mu się usiąść, dlatego przysiadłaś po turecku obok niego uznając, że jest gotowy usłyszeć prawdę. Nieśmiało podałaś mu zebrane owoce, które przyjął.
— Mare nas zaatakowało, nie dając szans na negocjacje — zaczęłaś prosto z mostu, obserwując jego reakcję.
— Co takiego? — rozszerzył oczy.
— Proszę się nie denerwować, na pewno wszystko jest pod kontrolą — powiedziałaś, próbując go uspokoić, kiedy zdawać by się mogło, że zaraz zerwie się z miejsca i pobiegnie na pomoc. — Pani Hange kazała mi za panem pognać, ale tak jak mówiłam, znalazłam Kapitana ledwo żywego. Zabrałam pana na konia i chciałam wrócić, ale zauważyli nas wrogowie i zaczęli gonić. Udało mi się dotrzeć do lasu, jednak użyłam sprzętu do manewru i uciekł mi koń — mówiłaś, czując ogromną skruchę. Miałaś wrażenie, że z każdym kolejnym słowem Kapitan nienawidzi cię coraz bardziej. — Udało mi się pozszywać pańskie rany, jednak najprawdopodobniej tu utknęliśmy, ponieważ skończył się też gaz i...
— Więc chcesz powiedzieć, że zostaliśmy uwięzieni w lesie bez koni, sprzętu i jakiejkolwiek nadzieji na to, że ktoś nas tu znajdzie? W dodatku w trakcie wojny? — powtórzył mężczyzna.
— Tak mi przykro — jęknęłaś, nie mogąc spojrzeć mu w oczy. — Jednak to nie koniec złych wiadomości. Ogólnie rzecz biorąc, bardzo pan ucierpiał podczas wybuchu i...
— Straciłem oko, prawda? — dokończył za ciebie. Pokiwałaś delikatnie głową. — Coś jeszcze? — Podniosłaś nieśmiało dłoń i zmarszczyłaś czoło, gdy na nią wskazałaś, bojąc się jego reakcji. — Rękę? — spytał, patrząc na swoją, która znajdowała się w bandażach.
— Nie, nie, na szczęście nie — zaprzeczyłaś od razu. — Tylko dwa palce — dodałaś. — Przepraszam, nie miałam nawet czasu, aby ich poszukać. Może gdybym je znalazła, można by było jeszcze je przyszyć, to moja wina, ja...
— Daj spokój — przerwał ci. — Gdyby nie ty, pewnie już bym nie żył — dodał, patrząc w ziemię. — Więc utknęliśmy w tym lesie, tak? Poza nim pewnie roi się od tytanów — mruknął jakby do siebie.
— Najprawdopodobniej — odparłaś. — Tak mi przykro, to wszystko moja wina. Jest pan skazany na moje towarzystwo, ale proszę się nie przejmować, nie będę się narzucać i wszystko wynagrodzę. Może... Gdy wrócimy, posprzątam cały Korpus, co pan na to? — zaproponowałaś, dając się ponieść potokowi słów.
— Myślisz, że gdy wrócimy, to Yeager wypuści cię z pokoju? — odparł, nawiązując najprawdopodobniej do poprzedniego wydarzenia, a ty spaliłaś buraka.
— To wcale nie tak, jak pan myśli, my tylko... — zaczęłaś.
— Przestań mi się tłumaczyć, nie interesuje mnie to. Niemniej jednak jestem ci wdzięczny, w końcu uratowałaś mi życie — zmienił temat, jednak mogłabyś przysiądz, że w jego głosie brak było wdzięczności. To tak, jakby wcale nie zależało mu na tym, czy przeżyje czy nie.
I tak właśnie rozpocząć się miała twoja przygoda z Kapitanem. Jeszcze wtedy nie wiedziałaś, co tak naprawdę cię czeka i jakie niesie to ze sobą skutki.
***
Siemka!
Dzisiaj krótki rozdział, ale od następnego zapowiadam poprawę w długości :D
Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz po sobie gwiazdkę bądź komentarz ^^
Buźka!
CZYTASZ
Levi x Reader // Oszukać przeznaczenie
FanfictionNależysz do Korpusu Zwiadowczego, do którego dołączyłaś z własnej woli, będąc jedną z dziesięciu najlepszych. Jesteś znana ze swojej nadpobudliwości, poczucia humoru i doszczętnej szczerości, ale również z ogromnego zaangażowania w walkę z Tytanami...