Rozdział 7

950 119 76
                                    

Tamtego dnia jego połowę spędziliście na zbieraniu owoców, które miały wam służyć za posiłek przynajmniej do kolejnego południa.

— Plecy mi odpadają — mruknęłaś, łapiąc się jedną ręką za obolałe miejsce, a drugą trzymając prowizoryczny koszyk, który zrobiliście z gałązek i lian znalezionych w lesie. Był on na tyle duży, że wraz z Levi'em trzymaliście go po przeciwnych stronach. W pewnym momencie jednak potknęłaś się o wystający konar drzewa i runęłaś do przodu, przy okazji rozwalając dookoła koszyk jagód. Jako że mężczyzna trzymał kosz z drugiej strony, niestety nie zdołał uratować sytuacji, przez co wasze owoce przepadły na dobre. — Rany, tak mi przykro! — pisnęłaś, czując liczne draśnięcia, których nabawiłaś się przez leśne runo.

— Przykro? Idiotko, pół dnia to zbieraliśmy! — warknął Levi. — Czy tobie naprawdę nie można ufać nawet przy tak prostych czynnościach?

— Przepraszam, no, zaraz nazbieram nowych — mruknęłaś zawstydzona. Niestety niezdarność towarzyszyła ci od najmłodszych lat i nic nie mogłaś na to poradzić.

— Tch, nie nadajesz się nawet do tego. Jesteś zbyt narwana i rozwydrzona. Czy jest coś, co możesz zrobić bez żadnego błędu? — ciągnął.

— Przecież mówiłam, że zaraz to pozbieram. Niepotrzebnie się pan tak unosi, to tylko jagody — bąknęłaś.

— Tylko jagody — prychnął. — Co z tego, że tylko jagody? Skoro nie potrafisz nieść nawet koszyka, nie wiem, jakim cudem Erwin zwrócił na ciebie uwagę. Gdyby nie wpływy twojej rodziny, zapewne nigdy nie dostałabyś się do wojska — powiedział, jednak te słowa sprawiły, że nie potrafiłaś już dłużej tego tolerować. Do tej pory nie przeszkadzały ci zbytnio jego uwagi i dogryzki, jednak gdy ktoś ingerował w twoje życie, nie mając o nim pojęcia, to nigdy nie pozostawałaś dłużna.

— Słucham? — rozdziawiłaś oczy. — Przynajmniej nie jestem złodziejem z czeluści Podziemi, który przypadkowo dostał się do Zwiadowców z nadzieją innych, że zginie na pierwszej wyprawie. Nie mam pojęcia jak to sie stało, że Smith tak bardzo panu ufał — warknęłaś, czując się nabuzowana jak nigdy wcześniej.

— No tak, mówi to rozkapryszona panienka z dobrego domu, która zawsze dostawała to, co chciała.

— Nic pan o mnie nie wie — syknęłaś, patrząc na niego jadowitym wzrokiem.

— Odezwała się ta, która wie najwięcej. Jest jeszcze coś, czego o sobie nie wiem i chciałabyś mi to przedstawić?

— Tak. Nie ma pan za grosz serca. Jest Kapitan tylko pozbawionym uczuć robotem, martwiącym się o własny nos i dupę. Nie dziwię się, dlaczego całe życie jest pan sam — warknęłaś.

— Zamknij się. Patrzyłaś kiedyś na siebie? Jesteś tylko smarkatą gówniarą, która nic nie wie o życiu. Nie powinno cię być w ogóle w zwiadowcach. Twoje miejsce jest gdzie indziej, a z tego co widać, burdel idealnie by się nadawał — fuknął w końcu, patrząc wprost w twoje oczy.

Tego było już za wiele. Stanęłaś jak wryta nie przypuszczając, jak bardzo zabolą cię te słowa. Patrzyłaś na niego wielkimi oczami, a twój oddech był płytki i przyspieszony.

— Wal się ty zasrany gnojku — bąknęłaś w końcu i odwracając się na pięcie, ruszyłaś w głąb lasu, po chwili zaczynając truchtać, aby jak najszybciej mężczyzna zniknął z twojego pola widzenia.

Nie sądziłaś, że Levi byłby zdolny powiedzieć coś takiego, a jednak. Czułaś się tak, jakby ktoś walnął cię pięścią prosto w twarz i to bardzo solidnie. Nie chciałaś widzieć go już więcej na oczy. W tamtym momencie znienawidziłaś go tak bardzo, że bardziej się chyba nie dało.

Levi x Reader // Oszukać przeznaczenie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz