Rozdział 4

1.1K 118 204
                                    

Następnego dnia stan Kapitana znacznie się polepszył. Nie miał już gorączki, a z ran przestała lecieć krew.

— Muszę zmienić panu bandaże, inaczej może wdać się jakieś zakażenie — oznajmiłaś, kiedy rano się obudził.

— Sam mogę to zrobić — odparł, podnosząc się do pozycji siadu i syknął z bólu, gdy przypadkowo nacisnął na zranioną dłoń.

— Nie sądzę. Będzie lepiej, jeśli jednak pomogę — odparłaś i jak powiedziałaś, tak zrobiłaś. — I niech się pan już tak nie denerwuje. W takim stanie nie przydałby się Kapitan w walce — dodałaś, widząc jego nadąsaną minę, kiedy to uklękłaś obok niego i zaczęłaś odwijać materiał.

— Tch, ale może byłbym potrzebny gdzieś indziej — mruknął. — Przeklęty Yeager — dodał pod nosem.

Gdy pozbyłaś się lekko brunatnego od zaschniętej krwi bandażu z twarzy mężczyzny, przyjęłaś minę głębokiego współczucia. Rana nie wyglądała już tak okropnie, jak poprzedniego dnia, jednak byłaś pewna, że twarz Kapitana już nigdy nie wróci do stanu sprzed wypadku.

— Co, aż tak źle? Wyglądasz, jakbyś miała zaraz zwymiotować — powiedział mężczyzna, który zaczał przyglądać się twojej zmieszanej minie.

— Cóż, nie jest najlepiej, ale nie sądzę, aby te blizny odbiły się na pańskiej urodzie — wypaliłaś, niewiele myśląc.

— Nie rozumiem — odparł.

— Chodzi o to, że nadal będzie Kapitan tak przystojny, jak przed urazem. Blizny dodadzą jedynie uroku — wyjaśniłaś i uśmiechnęłaś się przyjaźnie mając nadzieję, że chociaż to go pocieszy.

— Tch, daj spokój — mruknął i odwrócił wzrok w drugą stronę, a ty mogłabyś przysiądz, że przez chwilę na jego twarzy pojawił się cień zawstydzenia. Czy to w ogóle możliwe? Ach, pewnie ci się przewidziało.

Gdy przemyłaś rany świeżą wodą, zawinęłaś połowę twarzy czystymi bandażami, których resztę udało ci się jeszcze wygrzebać z apteczki. Uczyniłaś podobnie przy zszyciach na dłoni, zaś brudne materiały wypłukałaś w pobliskim strumyku i wywiesiłaś, aby wyschły.

Po wszystkim twój żołądek aż skręcał się z głodu. Przez cały czas jadłaś tylko jagody i borówki, które udało ci się znaleźć, jednak wiadomym było, że sytość z tego pożywienia nie starczała na długo. Postanowiłaś zatem zapuścić się w głąb lasu, aby znaleźć coś bardziej pożywnego. Wiedziałaś, że masz liche szanse, jednak nie zaszkodziło spróbować. Pewnym było również, że aby Kapitan mógł wyzdrowieć, potrzebował dużo jeść, a same owoce niestety nie pomagały zbyt wiele. Nadal nie był w stanie również poruszać się o własnych siłach, dlatego całe "polowanie" spoczywało na twoich barkach.

Nim jednak zapuściłaś się całkowicie w głębie lasu, dostrzegłaś cień nadzieji w postaci grzybków, które rosły w dość dużym skupisku. Były one dość jasne, niskie i miały cieńkie nóżki, na których spoczywały podłużne kapelusze. Grzybki te z niewiadomych przyczyn wzbudziły w tobie sympatnię, dlatego też popędzana przez ogromny głód, zerwałaś je. Wzruszyłaś ramionami, kiedy uświadomiłaś sobie, że grzybki mogą być potencjalnie trujące. Rany, byłaś głodna, a one robiły na tobie naprawdę dobre wrażenie, więc czemu miałabyś nie dać im szansy? W końcu nie wyglądały jak te śmiertelnie trujące, które kiedyś pokazywała ci ciotka i których miałaś nie zrywać pod żadnym pozorem.

Koniec końców powędrowałaś w stronę waszego koczowiska z rękoma wypełnionymi po brzegi małymi grzybkami.

— Znalazłam jakieś grzyby. Może, gdy się je podpiecze, wcale nie będą takie złe — poinformowałaś. Kapitan Levi siedział oparty o obalony pień drzewa i beznamiętnie patrzył przed siebie.

Levi x Reader // Oszukać przeznaczenie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz