× Rozdział 15 ×

386 31 6
                                    

[Perspektywa Jeff'a]

     Wielkim zaskoczeniem był dla mnie widok, jaki zastałem rano w kuchni. Powoli wszedłem do pomieszczenia i moim oczom ukazał się Toby, robiący jakieś śniadanie i Tim, obejmujący go od tyłu. Początkowo mnie nie zauważyli, ale zdradził mnie jeden cholerny panel, na który przypadkowo stanąłem. Oczy obojga z nich zwróciły się ku mnie.

- Nawet, kurwa mać, nie zapytam co tu się dzieje! – posłałem im spojrzenie i powoli wycofałem się, w stronę łazienki – Traumatyczne przeżycie... – powiedziałem sobie w myślach.

     W łazience wyjąłem telefon i napisałem do Jack'a, aby jak najszybciej przyszedł do kuchni. Zaraz po tym, jak odczytał wiadomość, usłyszałem jak zbiega po schodach. Widocznie znalazł się już we wskazanym pomieszczeniu, usłyszałem znajome „Co do chuja wuja?!". Powstrzymywałem się od parsknięcia śmiechem.

- Jeff, przysięgam ci, że aby stąd wyjdziesz i masz przesrane! – Toby stuknął pięścią o drzwi łazienki, cicho warcząc.

     Patrząc na jego wzrost, wygląd (który był swoją drogą dość uroczy i niewinny, pomijając sporą bliznę przy ustach) oraz ton głosu, zacząłem się głośno śmiać. Tim i Jack, z tego co słyszałem również. Toby był bardzo zabawną istotą, kiedy się denerwował. Co prawda, jak zdenerwował się za bardzo, zdarzało się, że ktoś oberwał, ale rzadko.

- Już, już Toby – zza drzwi odezwał się Tim, powoli uspokajając się ze śmiechu – Idź jeść! – polecił mu na koniec i chyba odeszli.

     Ja również zaczynałem się uspokajać i otworzyłem drzwi łazienki. Jack stał, opierając się o ścianę naprzeciwko mnie i wpatrywał się w moją stronę. Wyglądał dość przerażająco, kiedy tak po prostu stał w bezruchu i wyglądał, jakby patrzył na ciebie swoimi pustymi oczami, z których niekiedy wypływała ciemna ciecz. Ale cóż, wciąż był to mój Jack i za nic bym go nie wymienił.

- Idziemy? – zapytał w końcu, wskazując w stronę schodów.

- Jasne – uśmiechnąłem się, podchodząc do niego.

     Będąc zupełnie szczerym – określenie „przyjaciel" czy „brat" w stosunku do niego jest zdecydowanie niepełne. Po tylu latach, które spędziliśmy razem, w sąsiednich pokojach, jestem w stanie stwierdzić, że należę w pełni do niego. Tak po prostu, kocham go! I on wie o tym doskonale, właściwie jako jedyna osoba z całej Rezydencji. My przynajmniej nie obściskujemy się w kuchni i jakkolwiek to ukrywamy. Na samą myśl zaśmiałem się cicho. Jack po prostu uśmiechnął się i na moment złapał moją dłoń. Moment później usiedliśmy w jego pokoju. Położył rękę na mojej i lekko ją zacisnął.

- Jeff, co byś powiedział, abyśmy zamieszkali razem – odezwał się po dłuższej chwili milczenia – W sensie, nie w Rezydencji.

- A chciałbyś? – uniosłem jedną brew, a on pokiwał głową – Moglibyśmy, ale wiesz doskonale, że musiałoby to być z daleko od ludzi.

- Ja wiem, wiem – mruknął – Ale podczas jakiegoś wyjścia widziałem jakąś chatę, może pół godziny drogi stąd. A mimo wszystko chciałbym być z tobą sam na sam częściej niż teraz...

- Jeśli chcesz, możemy się tam za jakiś czas przenieść – zgodziłem się – Ale najpierw sam bym musiał zobaczyć w jakim jest stanie, okej?

     Brunet uśmiechnął się ciepło i pokiwał głową, że się zgadza. Przytulił mnie mocno i oparł głowę o mój bark. Pogłaskałem go po włosach.

- Możemy tam iść jeszcze dziś – oznajmiłem po chwili.

- Naprawdę?

- Oczywiście, że tak!


//Przysięgam, w wakacje będę pisać więcej!

{ My cute waffle } TiccimaskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz