SIX

247 16 6
                                    

Nasza ósemka pojechała na rowerach do domu Bena. Eddie i Richie prowadzili głośną rozmowę, przez co jechali za wszystkimi.

"Trochę się boję, jeśli mam być szczera." przyznała Rose.

"Ja też, mam na myśli to, co jeśli jedno z nas zaginie zanim rozwiążemy tę sprawę." Powiedziałam do niej cicho. Skinęła głową, skręcając na podjazd Bena.

Ben szybko rzucił swój rower na ziemię i wbiegł do środka. Zeskoczyłam z roweru lekko chwiejąc się.

"Ludzie czekajcie!" Krzyknęła zauważając, że wszyscy byli już w drzwiach. Wbiegłam po schodach i weszłam do środka.

"Fajne?" spytał z uśmiechem Ben Richiego. Uśmiechnęłam się, widząc Bena szczęśliwego.

"Nie, zwariowałeś. Nudy. Całkowita porażka. Cóż, to jest fajne, czekaj, nie, nie jest." Richie powiedział, nie zauważając mojej obecności. Przewróciłam oczami na zachowanie dupka Richiego.

"Co to jest?" spytała Rose, wskazując na coś na ścianie.

"To?" zapytał Stanley. Rose skinęła głową. "Też się nad tym zastanawiałem."

"To prawa miejskie Derry." Ben wtrącił się.

"Dla nerdów." Richie parsknął.

"Właściwie to naprawdę jest fajne Ben. Osobiście kocham historię." Powiedziałam mu, przepychając się obok Richiego i stając obok Bena. Twarz Richiego poczerwieniała. Ben odchrząknął, łagodząc niezręczne napięcie, które unosiło się w powietrzu.

"Był tu obóz tropicieli bobrów."

"I nadal jest, mam rację?" Richie zażartował, próbując naprawić swoje zakłopotanie.

"Prawa miejskie Derry podpisało 91 ludzi. Ale zimą wszyscy zniknęli bez śladu."

"Całe obozowisko?" Eddie zapytał przełykając głośno ślinę.

"Podejrzewano Indian... Ale nie znaleziono dowodów. Myślano, że dopadła ich zaraza. Tak czy owak... pewnego dnia po prostu zniknęli." Ben wyjaśnił. Zadrżałam na myśl, że wszystko zacznie się pewnego dnia, a potem po prostu rozpłynie się w powietrzu. "Zostały jedynie zakrwaione ubrania wokół studni." Ben skończył, obracając się de Bev, żeby z nią porozmawiać o czymś.

"Boże, Derry mogłoby trafić 'Niewyjaśnionych Tajemnic'." Zażartował Richie. Zachichotałam cicho, to było właściwie zabawne i nie niegrzeczne.

"Zróbmy to!" Rose krzyknęła.

"Jesteś genialna." Powiedziałam uśmiechając się.

"Może. Nie wiem." Eddie jęknął.

"Dlaczego nam to wszystko powiedział?" Stan zapytał zdenerwowany.

"Może szuka nowych kumpli, Stanley." Richie powiedział mu.

"G-gdzie ta studnia?" Bill powiedział nagle. Podskoczyłam na dźwięk jego głosu. Jeśli miałabym być szczera, zupełnie zapomniałam, że tu jest, ponieważ w zasadzie przez cały czas oglądał tylko niektóre slajdy.

"Nie wiem, gdzieś w mieście. A co?" Ben zapytał zdziwiony.

"N-nic." Powiedział Bill, zerkając na Bev, z którą Ben rozmawiał przed chwilą.

"Okej, było fajnie ale moja mama zabije mnie, jeśli nie będę zaraz w domu." Eddie powiedział nam.

"Hej Eddie mogę jechać z tobą?" Rose zapytała. Pokiwał głową. "Val?" Powiedziała odwracając się do mnie.

"W porządku, możesz iść. I tak miałam zamiar później wrócić do domu." Westchnęłam.

"Okej pa!" Krzyknęła wychodząc z pokoju Bena. Eddie szedł za nią.

"Więc lody ktoś?"  zapytał Richie.

"Jasne, nie mam nic lepszego do roboty." Powiedziała Bev. Niemal natychmiast po tym, jak Bev powiedziała, że idzie, Ben i Bill zgodzili się. Zaśmiałam się trochę, bo oboje próbowali zrobić dobre wrażenie na Bev.

"Stan? Valerie?" Bill zapytał.

"Okej, pójdę, ale wy płacicie." Powiedziałam uśmiechając się.

"Cokolwiek powiesz, aniołku." Powiedział Richie uśmiechając się. Richie naprawdę byłby przystojnym dzieciakiem, gdyby tylko częściej się uśmiechał.

"Stannnn." powiedziała Bev, rzucając mu znaczące spojrzenie.

"Dobra dobra pójdę, ale tylko dlatego, że chcę." Stan powiedział, poddając się.

"Yay!" Wiwatowała przed wyjściem z sypialni Bena. Poszłam za nią uśmiechając się do siebie.

°/

Trzymałam w ręku rożek truskawkowy, gdy szliśmy przez plac Derry.

"Dzisiaj jest piękny dzień." Bev westchnęła, idąc obok mnie.

"Nawet z wiadomościami o zaginionych dzieciach?" Spytałem się jej. Lekko skinęła głową.

"To smutne, te wszystkie zaginione dzieciaki."

"Tak, wiesz, co jeszcze jest smutne." Powiedziałam. Spojrzała na mnie oczekując odpowiedzi.

"Bill i Ben podążają za tobą jak mali chłopcy za matką." Uniosła na mnie brew, zanim obie obróciłyśmy się, żeby spojrzeć na dwóch chłopców. Bill i Ben patrzyli na siebie ze znużeniem. Obie zachichotałyśmy. "Kto ci się podoba, jeśli w ogóle kogoś z nich lubisz?" Zapytałam, miło było porozmawiać z inną kobietą niż Rose. Kochałam Rose, ale czasami jej upór ją przytłaczał.

"Bill." Powiedziała cicho. "Ale Ben jest taki słodki i trochę go lubię, więc naprawdę nie wiem." Zmarszczyła brwi. "Dość o mnie. A co z tobą, lubisz kogokolwiek?"

"Nie."

"Jesteś pewna?"

"Tak." Powiedziałam.

"Okej, powiedzmy, że ci wierzę." Bev uśmiechnęła się wyciągając paczkę papierosów.

"VALERIE AMANDA PERRONE!" Ktoś krzyknął. Odwróciłam się, szukając dźwięku głosu. Moi rodzice przechodzili przez ulicę z gniewnymi wyrazami twarzy. "Szukaliśmy cię wszędzie. Janet powiedziała, że rano wyszłyście z Rose. Szukamy cię od dwunastej." Powiedzieli. Moje policzki były zarumienione ze wstydu. Frajerzy zebrali się za mną, obserwując rozwój sceny.

"Ja tylko-" zacząłem próbować powiedzieć rodzicom, gdzie byłam.

"Nie chcę tego słyszeć. Jedziemy do domu, chodź." Moja matka, Stephanie odpowiedziała, szarpiąc mnie za nadgarstek.

"Pa." Powiedziałam, patrząc wstecz na grupę. Na ich twarzach malował się grymas. Uśmiechnęłam się lekko łzami zalewającymi moje oczy. Wsiadłam do samochodu. Mój brat leżał na tylnym siedzeniu, najprawdopodobniej nieprzytomny. Westchnęłam patrząc przez okno. Bałam się tego, co miało nadejść. Dzieci, moi rodzice, wszystko.

~~~~~~
words count: 811
~~~~~~

𝗗𝗢 𝗥𝗘 𝗠𝗜 | 𝑟𝑖𝑐ℎ𝑖𝑒 𝑡𝑜𝑧𝑖𝑒𝑟 |translate PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz