Epilogue

581 47 54
                                    

Ciepły penis przesunął się we wnętrzu Casa tam i z powrotem, penetrując go, brunet sapnął, paznokcie jego dłoni podrapały Deana po plecach, pozostawiając na jego skórze wyraźne czerwone ślady; spróbowawszy poprawić prawą nogę, docelowo mającą spoczywać Winchesterowi nisko na krzyżu, tuż ponad pośladkami, spotkał się z fiaskiem, stopa ześlizgnęła mu się po biodrze blondyna w dół, uniósł ją raz jeszcze, na ślepo starając się nią swojego ukochanego objąć. Nic z tego. Pchnięcia Deana były perfekcyjne, mocne, sięgające w niego bardzo, bardzo głęboko, i mógł jedynie leżeć pod nim i wydawać z siebie beznadziejne, pełne rozkoszy dźwięki, pieprzony przez niego TAK CHOLERNIE DOBRZE, God. Wiedział, że Dean będzie dobry od momentu w którym pomyślał o tym po raz pierwszy, ale rzeczywistość i tak biła oczekiwania na głowę. Nikt nie posuwał go nigdy lepiej.

Dean zwolnił odrobinę i Cas od razu skorzystał z okazji, by zerknąć na stojący na szafce obok łóżka zegar, budzik, który bardzo głośno tykał – sięgnął do niego ręką, obracając go w swoją stronę samymi końcami palców, nie minęły trzy sekundy, a Dean przyuważył to i natychmiast przyszpilił mu ramię do poduszki. Castiel roześmiał się, Winchester przycisnął wargi do jego nagiej, rozgrzanej piersiowej klatki.

– Nie ma rozpraszania się bzdetami podczas seksu ze mną.

– Nie rozpraszam się. Przegapimy śniadanie – głos Casa brzmiał inaczej. Inaczej niż wcześniej, nim wskoczyli na dworcu do pociągu, a potem trafili na ten całkiem ładny, duży liniowiec, płynący do Ameryki transatlantyk: brzmiał szczęśliwie. Szczęście dzwoniło w nim niczym pęk maleńkich dzwoneczków, oczy błyszczały mu, wciąż patrzył na Deana, jakby napawał się jego widokiem, jakby nie miał tego widoku dość. Jęknął, bo Dean przyśpieszył, trzepiąc mu wnętrzności, Cas zacisnął powieki i śmiał się, śmiał się (to łaskotało) dopóki blondyn nie uśmiechnął się również, szeroko.

Doszli, spleceni ze sobą, jedno spocone ciało na drugim, wymienili pocałunek, mokry, namiętny. Dean zsunął się z niego, padł na łóżko na plecy, z westchnieniem.

– Jest dwadzieścia po siódmej. Śniadanie nas nie ominie.

Kajuta pełna była światła, na zewnątrz budził się nowy, jasny dzień. W przeciwieństwie do tamtych kajut, które zajmowali na Anyi te były duże, przestronne, białe, z małymi okrągłymi okienkami niezbyt nisko pod sufitem.

Leżąc obok siebie, głowa obok głowy, spojrzeli na siebie, wbili w siebie wzrok – to nie był pierwszy raz, kiedy uprawiali tej nocy seks, och, od wypłynięcia z portu w La Rochelle doszli w swoich objęciach tyle razy, że Cas nie potrafił już powiedzieć, czy to było pięć, siedem czy dziewięć wspólnych orgazmów, może więcej. Praktycznie tej doby nie spali, drzemali tylko w przerwach, niezmiennie sobą niezaspokojeni.

Patrząc w jego stronę Dean miał do poduszki przyciśnięty prawy bok twarzy, lewy, ten zniekształcony, pozostawał widoczny w całości; Cas przesunął wzrokiem po jego bliźnie, po szramie na oku, po ślepej ocznej gałce.

– Nie powiedziałeś mi, co naprawdę ci się w nią stało – zauważył, gardłem zdartym od jęków, od robienia Winchesterowi loda, od wszystkiego. – Nie widzisz na nią kompletnie niczego, w ogóle, ani trochę? Skąd masz pewność, że ci się podobam? – zaśmiał się, ale Deanowi uśmiech nieco przybladł, odwrócił głowę, przełknął ślinę i w następnej chwili dźwignął się do siadu. Cas zrobił coś źle, tylko co? Nie mając pojęcia podniósł się za nim, Dean wstał z łóżka, całkowicie nago, jego naga sylwetka prezentowała się, mmm, pysznie. Umięśnione plecy, kształtne pośladki, wszystko na swoim miejscu.

Podszedł do toaletki po drugiej stronie kajuty, oparł o umywalkę ręce, tak pochylony spojrzał w lusterko. Cas odbił się w nim razem z nim, z tyłu, pozostawiony sam w zmiętej białej pościeli.

Anastasia (DESTIEL AU) - UKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz