Strach. To właśnie to, co odczuwałam w tej chwili. Nie tylko w tej, właściwie to właśnie tym słowem można było opisać większość lat mojego życia. Uczucie, które towarzyszyło mi odkąd pamiętam, przyprawiało o dreszcze, skurcze żołądka, było przyczyną nieprzespanych nocy, wylanych łez, obgryzionych paznokci. Coś, co przez lata niszczyło mnie, rozkładając moje ciało od środka, po kawałku, aż w końcu zniszczyło mnie doszczętnie. A właściwie zniszczyło tamtą dziewczynę, którą byłam zanim życie postanowiło dać mi porządnego kopniaka w dupę. I właśnie ta dziewczyna zniknęła i już nigdy nie powróciła. Została tylko ta oschła, zimna Scarlett Beverly Evans, która już nigdy nie posłodziła swojej kawy, nie uśmiechnęła się na myśl o Bożym Narodzeniu, nie przeszła obojętnie obok ani jednego kieliszka alkoholu. A przede wszystkim została ta Scarlett Beverly Evans, która do perfekcji wyćwiczyła zakładanie masek i przykryła cały ten strach obojętnością. A to było jeszcze bardziej przerażające.
Przeciągnęłam się ospale i powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, po czym wstałam, by odsłonić rolety. Dochodziła dziewiąta, a pogoda w Nowym Jorku dopisywała jak przystało na końcówkę sierpnia, więc pozwoliłam promieniom słońca dostać się do mojego pokoju.
Odkąd przebudziłam się o szóstej, do teraz nie zmrużyłam oka. Rozmowa z Tylerem dodatkowo wybiła mnie z rytmu i przez ostatnie trzy godziny wgapiałam się w sufit, rozmyślając nad wszystkim i niczym, czekając na odpowiednią godzinę, by móc wstać, zejść do rodziny i zająć czymś głowę. Koło siódmej do moich uszu dobiegły jakieś hałasy, jednak szybko ucichły, więc zignorowałam je, myśląc, że może po prostu ktoś wstał do toalety. Gdy jednak półtorej godziny później usłyszałam rozmowy na dole, postanowiłam zejść, uprzednio decydując się na wzięcie prysznica i ogarnięcie po wczorajszej podróży. Zgarnęłam kosmetyczkę, czystą bieliznę oraz zestaw ubrań i skierowałam się do łazienki, w której na szczęście nikogo nie zastałam i mogłam w spokoju się naszykować. Ostatnią rzeczą jakiej teraz chciałam to spotkanie Claire McCartney, z którą zamieniłam dosłownie jedno słowo i już zdążyłam jej nie polubić. Niby uczono mnie nie oceniać książki po okładce, ale nie wywarła na mnie zbyt pozytywnego wrażenia. Stwierdziłam jednak, że może warto dać jej szansę i poznać ją bliżej, dopiero wtedy wyciągać wnioski, jednak rozmowa przy toalecie nie brzmiała jak dobre miejsce na jej przeprowadzenie. Wolałam spotkać się przy śniadaniu i dopiero tam zamienić kilka słów.
Po kilkuminutowym prysznicu, zawinięta w ręcznik, zabrałam się za rozpakowywanie kosmetyków, co zajęło mi dosłownie chwilę, ponieważ nie miałam ich dużo, a i tak część trzymałam w pokoju, tutaj zostawiłam tylko te najpotrzebniejsze przy codziennej toalecie. Następnie umyłam twarz oraz zęby, rozczesałam swoje krótkie włosy, robiąc przedziałek na środku, wsunęłam na siebie czarne luźne dżinsy oraz szarą koszulkę z logo AC/DC, ogarnęłam łazienkę, przywracając ją do pierwotnego stanu i opuściłam ją, wracając do swojego pokoju. Zgarnęłam z półki telefon, wsuwając go następnie do tylnej kieszeni spodni, odetchnęłam głośno, starając się opanować lekki stres, który zawładnął moim ciałem, po czym wyszłam z pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i udałam się schodami na dół.
- O, cześć Scarlett! - Do moich uszu dotarł przyjemny, radosny głos Stephanie, który sprawił, że na moich ustach mimowolnie pojawił się uśmiech.
- Jak się spało? - Spytał George, gdy znalazłam się już w pomieszczeniu. Kobieta stała przy blacie kuchennym i kroiła pomidory, a brunet siedział przy stole z okularami wsuniętymi na nos i czytał gazetę.
- Dzień dobry - odpowiedziałam równie promiennie. - W porządku, dziękuję. Chociaż obudziłam się o szóstej i miałam problemy z ponownym zaśnięciem. - Wyjaśniłam, opierając się o wyspę kuchenną.
CZYTASZ
The Night We Met
Teen FictionGwiazdy byłyby takie dumne, gdyby wiedziały, że ich atomy stworzyły kogoś takiego jak ty. I choć teraz już dawno spadły i zgasły, znów muszę nauczyć się je zapalać.