rozdział 6.

94 3 7
                                    

Otworzyłam oczy, gdy do moich uszu dotarł znienawidzony dźwięk, który nieprzerwanie, od wielu lat edukacji codziennie mnie budził. Przeklęłam pod nosem i niechętnie się podniosłam, by go wyłączyć. Pierwszy września. 06:30. To właśnie dziś nadszedł ten dzień, na który tyle wyczekiwałam. Dzień, który wiązał się z wieloma emocjami, choć teraz, mimo tego, że bardzo tego nie chciałam, to moim ciałem władały jedynie te negatywne.

Każdy początek roku szkolnego wiązał się dla mnie z ogromnym stresem. Nie lubiłam szkoły, co nie jest jakimś ogromnym odkryciem, bo kto ją lubi? Tyle, że ja nie lubiłam jej z trochę innych powodów.

Lubiłam się uczyć, tego co mnie interesowało i nie sprawiało mi to żadnych trudności. Problemem było to, że nienawidziłam przebywać w tym budynku. Przytłaczała mnie ilość ludzi, narzucanie sposobu życia przez nauczycieli, ograniczanie nawet sposobu wyrażania się poprzez wygląd. Dosłownie wszystko było tam beznadziejne i przyprawiało mnie o wiele nerwów.

Najgorzej wspominam okres podstawówki. Do tego wszystkiego, co przysparzało mi już wystarczająco problemów doszedł brak dogadywania się z rówieśnikami. Wciąż pamiętam tamte przepłakane noce, samotne przerwy w toalecie z książką na kolanach, wytykanie palcami, wyśmiewanie wszystkiego łącznie z moim kolorem włosów, obrzydliwe komentarze. Był to naprawdę trudny okres w moim życiu, który spowodował traumę, która nawet do teraz daje o sobie czasami znać.

Wszystko zmieniło się jednak wraz z pójściem do liceum. Choć byłam bardzo źle nastawiona i byłam przygotowana na powtórkę z rozrywki, tyle że krótszą, to bardzo mile się zaskoczyłam. Poznałam cudownych ludzi, z którymi tworzyłam zgraną paczkę, przestałam martwić się tym, co powiedzą inni, skupiłam się bardziej na nauce i samorozwoju. Miałam naprawdę dobrych nauczycieli, a do tego udało mi się wyjechać na wymianę do Stanów. Można by nazwać to spełnieniem marzeń, gdyby cel tej podróży drastycznie się nie zmienił.

Mimo tego, że problemy ze szkołą zniknęły wraz z jej zmianą, to pierwszy września przywoływał wiele miłych wspomnień, które teraz z perspektywy czasu łamały mi serce. Patrząc w lustro i ubierając galowy strój co roku miałam przed oczami tę małą, uśmiechniętą dziewczynkę z przerwą między jedynkami, która szczerzy się do mężczyzny stojącego obok niej, trzymającego ją za rękę, prowadząc ją do budynku z czerwonej cegły. Wspomnienie to zawsze bolało, ale najgorsze było w tym to, że nie wiedziałam co bardziej - czy to że nie ma już ojca, czy tej małej, słodkiej dziewczynki, której już nigdy nie ujrzałam w lustrze. Co się z nią stało?

Przeciągnęłam się ospale, po czym szybko podniosłam się z łóżka, ponieważ straciłam już piętnaście minut na bezczynne gapienie się w sufit i kwestionowanie całej swojej egzystencji. Zgarnęłam potrzebne rzeczy i udałam się do łazienki, by móc się wyszykować. W drodze do niej nie obeszło się oczywiście bez miłego spotkania.

- Idziesz do łazienki? - Spytałam, oszczędzając sobie jakiekolwiek słowa przywitania, gdy sylwetka brunetki zbliżałą się w moją stronę.

- Nie, do naszej windy, a co? - Odparła sarkastycznie, na co przewróciłam oczami. Mogła darować sobie te uszczypliwości z rana.

- To miłego jechania windą. - Odpowiedziałam równie ironicznie, obróciłam się na pięcie i udałam w stronę schodów.

- Idź jak chcesz, mogę zaczekać. - Usłyszałam za sobą, jednak się nie odwróciłam.

- Pójdę na dół, nie trzeba. - Odparłam, po czym zniknęłam z piętra. - Cześć, przyjacielu. - Powiedziałam, witając się z kotem, który leżał na jednym schodku i drzemał. Zdążyłam go już poznać w sobotę, gdy wróciliśmy z miasta i dosłownie się w nim zakochałam. On chyba też bardzo mnie polubił, bo cały sobotni wieczór przeleżał u mnie na kolanach. Miał przepiękną, rudą sierść, która była bardzo miękka w dotyku. Caitlyn stwierdziła, że jesteśmy bliźniakami, bo oboje mamy zielone oczy i ja również mam rude włosy. Schyliłam się, by go pogłaskać, na co zamruczał, jednak nie pofatygował się, by otworzyć oczy. Po paru minutach pieszczot, zeszłam na dół, gdzie w kuchni jak zwykle kręciła się Stephanie i przygotowywała śniadanie.

The Night We MetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz