clay's pov
––––––––––––––––––––––
promienie słońca walą mi po oczach, przez co się budzę. jęczę i przeciągam się. ciągle czuję wczorajsze balowanie. rozglądam się wokół. dwa wysokie szare budynki są od siebie odseparowane brudną, śmierdzącą alejką. parę źdźbeł trawy rośnie pomiędzy szarymi betonowymi płytami sprawiając, że chodnik wygląda przyjemniej.
– boże, co to była za noc – wzdycham chichocząc na dźwięk mojego zaspanego zachrypniętego głosu. – co nie, george?
przekręcam głowę w jego stronę i delikatnie gładzę go po plecach, aby zwrócić na siebie jego uwagę.
– george?
ponownie powtarzam jego imię, gdy nie uzyskuję odpowiedzi.
fala niepokoju zalewa mnie gdy klękam obok niego. jego szyja jest dziwnie wykrzywiona, usta są szeroko rozchylone. jego ciało jest sztywne i w nienaturalnej pozycji. gęsta biała piana wypływa z jego bladoniebieskich ust, czubki jego palców przybierają ten sam odrażający kolor. dotykam jego zimnego ramienia, które zapada się pod moją dłonią.
– g-george!
jego zamglone, pozbawione życia oczy wpatrują się w moje, gdy wypuszczam z siebie najbardziej bolesny krzyk na świecie. łzy spływają po mojej twarzy szybciej niż wodospad. moja klatka piersiowa zaciska się, nie mogę oddychać. kładę na ziemię jego wiotkie ciało, w panice rozpoczynam resuscytację krążeniowo-oddechową. jeszcze nie wszystko stracone, mogę go uratować...
– p-pomocy! błagam, pomóżcie mi! proszę...
zdzieram gardło, błagając i prosząc, aby ktoś wyszedł zza rogu, jednocześnie wciąż wykonując mu masaż serca. powinienem zadzwonić po karetkę ale nie mogę przestać. nie mogę zaryzykować, że stracę george'a. moje głośne szlochanie sprawia, że zaczynam tracić głos. zaczyna robić mi się słabo.
gdy zaczynam tracić nadzieję na końcu alejki ukazuje się niska drobna kobieta. zauważa mnie desperacko próbującego uratować życie mojego chłopaka i sprintem biegnie w naszą stronę.
– co się, do cholery stało?
jej akcent jest dziwny, głos nosowy. blond, prawie białe włosy opadają jej na ramiona i okalają pokrytą zmarszczkami twarz. gdy klęka obok aby pomóc george'owi zauważam, że jej ręce pokryte są ranami i strupami.
– j-j-ja nie m-mam p-pojęcia, o-on ch-chyba coś wz-wziął, n-nie w-wiem – wykrztuszam pomiędzy gwałtownymi szlochami. przeszukuję kieszenie, aby wyjąc telefon i zadzwonić po ambulans.
– co wziął?
– p-powiedział, ż-że wziął t-tylko ecstasy...
– och, kochanie, to nie jest tylko ecstasy – kręci głową i szuka czegoś w torebce. – to opioid.wybieram numer ratunkowy.
– no dobra, proszę, zrób coś...
cały się trzęsę, moje mięśnie nie chcą ze mną współpracować. nie mogę nawet kontynuować resuscytacji. kobieta spogląda na mnie ze współczuciem, mogę przysiąc, że widzę samotną łzę płynącą po jej pomarszczonym policzku. szybko wyjmuje z torebki czerwone pudełko z naloksonem, lecz waha się przed podaniem go george'owi.
– słuchaj, ja-
– na co czekasz? wstrzyknij mu to! – wrzeszczę, mam gdzieś, czy jestem agresywny czy nie.
– synu, jego już od dawna nie ma. tak od paru godzin. przykro mi, nie uratujesz go.– 112, w czym mogę pomóc?
– nie nie n-nie nie n-nie, on dalej... on jest tu ciągle z n-nami...
– potrzebujesz policji czy pogotowia?
kobieta wyrywa mi telefon z dłoni i rozpoczyna konwersację z operatorem.
– potrzebujemy karetki, chyba mamy tutaj przedawkowanie opioidów.
ciężko upadam na twardą ziemię, łapię się za boki i wrzeszczę z całych sił. obserwuję jak kobieta, pomimo własnej woli wstrzykuje george'owi nalokson. pociera jego klatkę piersiową, bez nadziei w oczach patrząc na jego nieruchome ciało. mija jedna minuta. potem druga. żadnego śladu życia.
czołgam się do niego, łapię za zimne policzki i składam mokry pocałunek na jego czole. łzy spływają po mojej twarzy i lądują na jego.
wszystkie wesołe wspomnienia przelatują mi przed oczami - jak przytulaliśmy się w łóżku, jak siedzieliśmy do późna i opowiadaliśmy sobie różne historie, nasze sesje obściskiwania, głębokie nocne konwersacje, diabelski młyn, piknik na wzgórzu kwiatów, pierwszy pocałunek, pierwszy seks, nasze pijane wygłupy...
– tak strasznie mi przykro, skarbie.
chwytam go za ramiona i potrząsam nimi ostatni raz. nie żyje, już nigdy go nie zobaczę. nigdy nie potrzymam go w ramionach i nie pocałuję jego miękkich ust. nigdy nie powiem mu, jak bardzo go kocham i nie usłyszę tych samych słów skierowanych do mnie. ponownie wrzeszczę, jeszcze głośniej i płaczliwiej niż poprzednio.
wrzeszczę, dopóki moje płuca się poddają, gardło płonie.
wrzeszczę, gdy kobieta pociera moje plecy, abym się uspokoił.
wrzeszczę na tyle głośno, by zwrócić uwagę małej grupki przechodniów, którzy z ciekawością obserwują wszystko z oddali.
wrzeszczę, gdy przyjeżdżają medycy.
wrzeszczę, gdy zabierają ode mnie moje kochane maleństwo.
wrzeszczę, aby przekrzyczeć ich głosy mówiące mi, że wszystko będzie dobrze.
wrzeszczę w agonii, gdy miłość mojego życia odjeżdża na noszach w karetce.
wrzeszczę, gdy karetka odjeżdża na sygnale, zostawiając mnie z pustymi rękami i złamanym sercem.
tak bardzo cię kocham, george, nigdy o tym nie zapominaj.
CZYTASZ
california world - dreamnotfound (PL)
Fanfictiongdzie george jest nastolatkiem żyjącym na ulicy w śródmieściu los angeles, a clay początkującym youtuberem z florydy chcącym pomóc swojemu przyjacielowi. ~~~ tw: alkohol, narkotyki, przemoc, przekleństwa, homofobia, treści erotyczne w rozdziałach ni...