Prolog

1K 78 21
                                    

Historie mogą uczynić cię nieśmiertelnym o ile ktoś chce ich słuchać.

Był to ulubiony cytat Ranboo z jednej z jego ulubionych książek, ulubionego autora. Chociaż patrząc na jego pokój można było pomyśleć, że co druga książka może uchodzić za tą ulubioną.
Pomieszczenie wyglądało trochę jak biblioteka. Regały z literaturą zajmowały całą jedną ścianę, zaś na drugiej były półki. 
Książki leżały na biurku jak i pod biurkiem, pod łóżkiem i na łóżku, w szafie z ubraniami, a nawet za szafą. Jednym zdaniem, po prostu były wszędzie.
Ranboo powinien być szczęśliwy, kolejna rodzina chciała spróbować go zaadoptować twierdząc, że da sobie radę i jest właśnie tą jedyną, jednak poprzednia też mówiła tak samo. I jeszcze poprzednia.
I ta para z Orlando.
I ci ludzie z Nowego Yorku.
Zawsze znajdował się powód z którego nie mogli dać sobie rady.
Średnio co miesiąc lądował na tym samym krześle przed twarzą dyrektora ośrodka i opiekunami.
Za pierwszym czy drugim razem ich twarze nie posiadały zbyt wielu emocji, tak bywało i wierzyli, że następni małżonkowie będą tymi dzięki którym chłopak pożegna się z murami domu dla sierot.
Jednak z każdą następną próbą ich twarze markotniały. Patrzyli na niego z współczuciem, tym charakterystycznym wzrokiem pełnym litości.
Zawsze mówili tą samą gadkę motywacyjno-pocieszającą.
Wszyscy stracili nadzieję.

Spojrzał w małe lustro przy szafie.
Ono zawsze przypomniało jeden z wielu powodów jego odrzucenia.
Jego skóra była biała, matka natura obdarzyła go prawie, że albinizmem jednak włosy miał w odcieniu blondynu, dość ciemnego blondu. Obdarzyła to za duże i za pozytywne słowo.
Przeklnęła go albinizmem.
Jedno oko było przybielone ze względu na głęboką wadę wzroku, a drugie w odcieniu zieleni. Jakby było mało, jego twarz była lekko zniekształcona, trudno było mu opisać w jaki sposób ale po prostu była. Oczy były z lekka za szeroki rozstawione, twarz krótsza i dziwny uśmiech.
To ostatnie najmniej mu wadziło, bo kiedy i dlaczego miałby się uśmiechnąć?
Był chudy i wysoki. Za wysoki.
Jednym zdaniem po prostu nie był jak inne dzieciaki.
Inne dzieciaki są rozumiane.
Inne dzieciaki mają kochających rodziców, przyjaciół i ciepły dom.
Inne dzieciaki mają miejsce w którym czują się bezpiecznie.
Nie był też zwykłym dzieckiem.
Od zwykłych dzieci nikt nie ucieka.
Ze zwykłych dzieci nikt się nie śmieje.
Zwykłe dzieci nie czują się i nie wyglądają jak monstrum.
Otarł łzy.
Nie chciał znowu płakać.
Podskoczył na dźwięk klamki.

- Ranboo, pomóc ci się spakować? Czy dasz sobie radę? - jego opiekun wszedł do pokoju.

- Nie, dam sobie radę. - wyszeptał nachylając się nad walizką.

- Chłopie ty to jesteś oczytany, w życiu chyba nie widziałem tylu książek co masz ty. Jakby coś możesz poprosić o dodatkową torbę.

- Spróbuję się zmieścić w walizkę i plecak. - włożył zaprasowane koszule do walizki razem ze spodniami garniturowymi. Lubił ładne ubrania.
Nastąpiła chwila ciszy.

- Sam... Myślisz, że tym razem też wrócę?

- Ranboo, chciałbym ci obiecać, że właśnie to będzie twój dom. Każdy stąd chciałby ci to obiecać. Patrzymy na twoje cierpienie od lat. - wbił wzrok w starą drewnianą podłogę wzdychając.

- Mam wrażenie, że... że mnie tu nigdy nie powinno być. Jestem tylko przypadkiem, wybrykiem natury. Problemem...

- Nie możesz tak myśleć, jesteś inteligentny i utalentowany. Po prostu jesteś eh... inny. W pozytywnym znaczeniu. Oryginalny.
Większość twoich problemów rozwiąże właśnie grupa kochających osób.
Osób dla których będziesz liczył się tylko ty. - mężczyzna usiłował to wytłumaczyć mimo, że wiedział iż niewiele to da.

- Jestem dziwadłem ze zespołem stresu pourazowego, fobią społeczną, stanami lękowymi i depresyjnymi. Nikt nie chcę takiego dziecka kiedy wokół są zdrowe, szczęśliwe dzieci.

- Boo, błagam cię. Wystarczająco mi się kraja serce gdy patrzę na ciebie. Nie dobijaj.

- Sam, możesz zostawić mnie samego? Proszę, zejdę na dół kiedy się spakuję.

- Niech będzie, tylko nie zrób czegoś głupiego. Pamiętaj, że jednak samolot będzie o ustalonej godzinie. - w pokoju rozległ się dźwięk zamykanych drzwi,  następnie cichy szloch.
Dlaczego?
Dlaczego to musiał być on.

Rzucił okiem na stary zegar wiszący na ścianie. Dochodziło wpół do trzeciej. Była zima więc na dworze było już ponuro.
Zdał sobie sprawę, że zapakował już wszystkie potrzebne rzeczy oprócz książek.

Bez względu na to, jak zdecydujemy się żyć, oboje umrzemy na końcu.

Wpadł mu na myśl kolejny cytat.
Chciałby mieć osobę z którą mógłby przeżyć całe życie. I na końcu z nią umrzeć.
Albo przeżyć chociaż jeden taki dzień.
Czy było to możliwe? Chyba tylko w momencie kiedy na głowę założyłby papierową torbę, a nogi podciął o dwadzieścia centymetrów.
Chyba, że ktoś byłby go w stanie pi prostu pokochać za osobowość i charakter.
Na ten moment to wszystko wydawało się odległe.
Zbyt odległe.

Upychał książki do walizki łokciem, resztę spróbuje zapakować do plecaka.
Ledwo zapiął bagaż i go uniósł. Mimo tego, że był chuderlawy to jednak całkiem silny.
To nie zmienia faktu, że walizka była niesamowicie ciężka.
Wiedza waży.
Szybko zaczął wrzucać ostatnie rzeczy do plecaka i gdyby nie akurat wibrujący telefon to zapomniałby o nim.
Czasem naprawdę zapomina w którym wieku żyje.

Wziął rzeczy i zbiegł na dół gdzie czekał już na niego Sam. To on miał go odwieźć na lotnisko jednak nie mógł już z nim lecieć.
Zabolało go to.
Być może tracił go na zawsze po tylu latach.
Dyrektor podszedł do niego i uścisnął go mówiąc kilka miłych słów.
Reszta opiekunów i podopiecznych mu pomachała kiedy wychodził przez masywne drzwi.
Wchodząc do samochodu rzucił ostatni raz spojrzenie na budynek.
Mimo wszystkiego nie chciał go już nigdy więcej widzieć.
Bez ryzyka nie ma życia.
Bez ryzyka nie ma zabawy.

My Friend a Ghost || Tubbo & RanbooOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz