6

450 47 34
                                    

Ranboo otworzył oczy. Stał w ciemnym pomieszczeniu z ogromnymi oknami. Przez pierwsze kilka sekund jego ruchy były wolne, jakby był oblepiony cukrową masą i dopiero po kilku sekundach był w stanie wrócić do naturalnego tempa.
Podniósł głowę patrząc od sufitu po podłogę. Nigdy wcześniej tutaj nie był, a aura unosząca się w powietrzu była mroczna lecz jednocześnie znajoma.
Na suficie były freski przestawiające płaczące anioły, a pomieszczenie wyglądało na bibliotekę. Wszystko pokryte kurzem i pajęczynami.
Przyglądając się grzbietą książek zauważył dziwne litery, nie wyglądało mu to na żaden znajomy język.

Powoli popchnął masywne drzwi wychodząc na korytarz w tym samym klimacie.
Ciemno, duszno ale jednocześnie chłodno, delikatny odór stęchlizny,  mokrych, naturalnych skał oraz gnijącego drewna.

Nie wiedział w którą stronę ma się kierować więc po prostu szedł przed siebie do momentu aż doszedł do rozwidlenia korytarzy. Przed nim stała ogromna, prawdopodobnie marmurowa figura ponownie płaczącego anioła.
Przy maksymalnych skupieniu usłyszał, że z prawej odnogi korytarza dochodzą płacze, lamenty i wrzaski na co przeszły go dreszcze, zaś z lewej słyszał śmiechy i rozmowy oraz grającą muzykę.
Po chwili namysłu skierował się najpierw na korytarz który brzmiał sympatyczniej.

Kiedy przeszedł przez drzwi oślepił go błysk. Już nie był ubrany w swój wcześniejszy strój, a w białą gotycką koszulę wykonaną z satyny ze zdobieniami i falbanami. Miał także ciemnobrązowe lniane spodnie, wysokie sznurowane buty na grubym podbiciu.
Na jego brzuchu zawiązany był czarny, skórzany półgorset, a przy pasku miał miecz.

Muzyka była głośna i niosła się przez ogromną salę i mimo, że orkiestra była rozstawiona kilkanaście metrów od niego, czuł się jakby stał tuż pomiędzy muzykami.

- Przepraszam Cię młodzieńcze, twa twarz jest mi nieznana, czyżbyś zawędrował tu przypadkiem? - kobieta ubrana w czerwoną suknię z szablą przy biodrze podeszła do niego.
Miała dwukolorowe włosy i była jego wzrostu lub odrobinę niższa.
Ranboo dopiero teraz zauważył, że był niższy niż normalnie. Mógł mieć metr siedemdziesiąt pięć, nie mniej i nie więcej.

- Nie jest to mieszczanin, przecież widać po skromnym lecz elegnackim ubiorze. Być może jedna z osób towarzyszących. - mężczyzna z kieliszkiem wina poszedł do kobiety.
Ku zdziwieniu Ranboo, również był ubrany w czerwoną suknię. Wśród jego dość bujnych włosów dostrzegł koronę.

- Ah me maniery zagubione, Puffy się zwę, zaś ten gentleman obok mnie to Eret. - podała mu rękę, a ten ją uścisnął.

Zaprowadzili go w głąb tłumu. Mijał dużo ludzi jednak ich twarze wydawały się być rozmazane.
Nie wiedział gdzie jest i co się dzieję jednak postanowił zaufać sobie i wszechświatowi więc po prostu szedł z biegiem sytuacji.

Zasiedli do stołu, a wten na środek sali bankietowej wyszedł prawdopodobnie mężczyzna ubrany w garnitur, jednak na całą swoją sylwetkę miał zarzuconą czarną pelerynę z czerwonymi obramówkami. Twarz również była zasłonięta.

- Chciałbym serdecznie powitać już po raz drugi gości i podziękować za przybycie na Czerwony Bankiet. Większość z przybyłych pokonała nużące i ciężkie dystanse lecz mimo trudności pojawiła się z nami aby celebrować. - postukał łyżeczką w kieliszek, aby zwrócić uwagę wszystkich na siebie.

- Wyjątkowe podziękowania dla m'lady Puffy i jego wysokości Eret'a którzy są z nami jako goście honorowi. - Ranboo przestał słuchać ponieważ jego uwagę przyciągnęło coś kilka metrów dalej wmieszane w tłum.
A raczej ktoś.
Jego serce zaczęło bić mocniej, ponieważ właśnie kilka metrów od niego znajdowała się Niki.
Siedziała i rozmawiała z rudowłosym mężczyzną, śmiała się.
Czy to mogła być ona?
Sam nie wiedział gdzie się znajduję, może to była jakaś równoległa rzeczywistość.
Tubbo.
Zapomniał o nim, a jego tutaj nie było.

- Właśnie tym wyrażam nadzieję na lepszą przys... - słowa zostały przerwane przez krzyki.

Obrócił głowę i ujrzał płomienie.
Wszystko płonęło.
Ludzie próbowali uciekać jednak ogień był zbyt rozległy.
Puffy i Eret byli zdezorientowani i przerażeni.
Usłyszał tylko okrzyki jakiegoś imienia na zmianę ze "zdrajczyni".
Zaczął biec ile miał sił w nogach, przekroczył drzwi, a w jego uszach były słyszalne tylko okrzyki.
Ciężko dysząc zatrzymał się dopiero przy figurze anioła.
Upadł na kolana przeżywając ten sam błysk kiedy wchodził na salę. Posąg nie płakał w tym momencie tylko miał twarz jakby krzyczał.
Poczuł jakby coś go zawijało do środka wielkiego worka z miodem, a następnie gwałtownie wyrzuciło na powietrze.

Otworzył oczy.
Z obu stron dobiegała cisza.
Był w tym samym miejscu.
Anioł wyglądał tak samo.
Nie wiedział co się dzieję.
Dlaczego on tutaj jest, gdzie jest Tubbo i dom.
Wstał i postanowił iść w stronę sali.
Popchnął drzwi i wszedł do środka.
Było pusto i panował półmrok, ponieważ jedynym źródłem światła były ogromne okna, takie same jak były w bibliotece.
Wszystko wyglądało jak na początku, jedynie co zauważył to ślady zwęgleń i trzy pęknięte płytki podłogowe.
Postanowił jeszcze wyjrzeć przez okno gdzie zobaczył ogrody.
Rozległe trawy, ogromna masa kwiatów i drzew które były starannie zadbane, a pośrodku płynął strumyk.
Były piękne, na pewno spodobały by się Tubbo.
Odwrócił się na pięcie i postanowił tym razem zwiedzić drugą stronę korytarza.

Szedł dobre dziesięć minut podziwiając obrazy i portrety wiszące wzdłuż korytarza aż wreszcie zauważył drzwi.

Prezydent W. Soot

Ranboo zapukał i pociągnął za klamkę wchodząc do środka.
Dość młody mężczyzna siedział przy biurku które było usłane dokumentami i listami. Był ubrany w podobną koszulę do jego, granatową marynarkę ze złotymi zdobieniami i czerwoną szarfę. Spodnie miał w kolorze kremowym i czarne eleganckie wysokie buty.
Na jego brązowych włosach spoczywał charakterystyczny kapelusz. O mebel stała oparta szabla, dużo większa niż ta którą dostał Boo.
Podniósł wzrok z nad lektury którą teraz czytał i uśmiechnął się.

- Witaj mój młody przyjacielu Ranboo, pewien zastanawiasz się co tu robisz. - wstał z krzesła podchodząc do niego. Były bardzo wysoki, śmiało mógł mieć dwa metry wzrostu.

- Ja.. Ja przepraszam panie prezydencie... Jestem tu z... - wyjąkał cofając się krok do tyłu. W mężczyźnie było coś co go przerażało.

- Z przypadku? Tylko ci się tak wydaję.

- Co pan ma na myśli?...

- Nie pan, a Wilbur. Chociaż naprawdę przyjemnie słyszeć przerażenie w twym głosie kiedy nazywasz mnie panem i masz poniekąd rację. - roześmiał się.

Podszedł i ukucnął przed nim łapiąc jego podbródek patrząc prosto w jego oczy.

- Jesteś tylko dzieckiem, głupim, niewinnym dzieckiem. Uważaj w co i z kim się pakujesz bo konsekwencje mogą być większe niż ci się wydaję.

- Co... - nie dał mu dokończyć.

- Dowiadujesz się tego za późno więc po prostu uważaj. Z każdej strony czycha coś co może cię skrzywdzić. Zwróć uwagę na to komu ufasz bo czasem to niebezpieczeństwo jest tym co wydaję się nam najbliższe.

- Ja... - Wilbur położył palec na jego ustach śmiejąc się.

- Twoje żałosne wytłumaczenia nic nie dadzą dzieciaku. Po prostu zapamiętaj moje słowa. - jego głowa została gwałtownie puszczona, a on sam popchnięty na ziemię przez owego Wilbura.
Nie zdążył o nic dopytać ponieważ jego głowa spotkała się z podłożem.
Poczuł tylko potworny ból i wszystko zrobiło się czarne.

----

Bruh, nawet nie wiecie jak ciężko było przypasować wszystko tak, aby połączyło się w miarę w całość, a takiego zwrotu akcji nikt się nie spodziewał prawdopodobnie.
Teraz możecie rozkminiać co ja wspaniałego wymyśliłam hehe ;)
~ Autorka

My Friend a Ghost || Tubbo & RanbooOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz