❝𝔀𝓱𝓪𝓽 𝓪𝓫𝓸𝓾𝓽 𝓳𝓮𝓵𝓵𝔂𝓫𝓮𝓪𝓷𝓼.❞
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━━
Nienawidziłam piątków.
Większość moich znajomych szła na imprezę, żeby napruć się jak szpadel i cieszyć się jak głupi do sera, kiedy ktoś spyta „co robił w weekend", a on odpowie „nie pamiętam". Naprawdę. Taki poziom reprezentowała pewnie większość mojej klasy, ba, szkoły do której chodziłam, i przysięgam, nie byłam z tego powodu zadowolona, dumna czy jakkolwiek zafascynowana. Jeszcze bardziej utwierdzało mnie to w przekonaniu, że byłam gównianym przykładem licealisty w Midtown, ale hej - lepiej być gównem w gronie pijaków, niż pijakiem pośród gówna.
Poza tym, dla mnie piątek sprowadzał się do siedzenia do dwudziestej drugiej w niewielkim sklepie na rogu, gdzie pod wpływem chwili zatrudniłam się na pół etatu. To nie było tak, że rodzice jakoś nie wyrabiali i musiałam im pomóc utrzymać koniec z końcem, bo to nie był amerykański serial, a ja nie byłam aż takim przykładnym, nowojorskim dzieckiem. Po prostu chciałam postawić na swoim. Może pokazać, że ktoś taki jak ja jest w stanie uczyć się i pracować. Już nie pamiętam. Po prostu pewnego razu stanęłam w kuchni przed stolikiem i oznajmiłam, że mam pracę. Na cholerę? Nie wiem, kurwa, może będzie śmiesznie.
Nie było. Właściwie czułam przez większość czasu zniesmaczenie osobami, które przychodziły po dwudziestej nafurane jak jasny gwint i nie ogarniające, że ja to ta sama sprzedawczyni, która była wczoraj w szarym swetrze. Już pomijając to, że na następny dzień znowu pytali, czy to ja. Z czasem po prostu przestałam na to jakkolwiek reagować - pytałam, czy coś jeszcze lub udawałam, że szukam teraz tej jednej pinezki, którą Margaret zgubiła jakieś dwa miesiące temu, w dniu dostania przeze mnie pracy. Ci mężczyźni (byli to głównie mężczyźni) nie mieli za grosz szacunku do siebie i otoczenia, więc niezwykle zabawnym było patrzenie na nich, idących w stronę wyjścia z budynku i starających się nie przewrócić o stojące przy drzwiach dwie skrzynki ze świeżymi owocami.
Raz jakiś pan o zaburzonym poczuciu humoru i równowagi wlazł w regał i postrącał chyba wszystkie stojące na półce rzeczy. Nie mówię, że byłam wtedy zła, ale jak podnosiłam te produkty, myśłalam, że wyjdę z siebie, stanę obok i pomogę sobie z tym całym sprzątaniem.
Pożegnałam się z pulchnym, ciemnoskórym chłopakiem i odbiłam na przystanek autobusowy. Autobus podjeżdżał prosto pod moje miejsce pracy, więc nie martwiłam się nigdy dojazdem. Oczywiście mogłabym po prostu zadzwonić do rodziców i jak ostatni żebracz prosić o podrzucenie, ale nie miałam z tego już tak wielkiej frajdy, jak samodzielne poruszanie się po mieście. Było trochę nudne, ale do przeżycia.
CZYTASZ
Dog Tags » Marvel One Shot
Fanfic» gdzie mamut postanawia uporządkować wszystkie one shoty.