Rozdział 4. Xianmei

28 5 0
                                    

Xianmei siedziała na wzgórzu, pod drzewem. Opierała się o pień, na podkurczonych nogach trzymała deskę, do której przypięła kartkę. Z zapałem rysowała otaczający ją krajobraz – plantację ryżu i pracujących przy niej robotników, a w oddali pasma górskie oddzielające Xin Dao od bardziej zaludnionych rejonów Siny. Hektary ziemi na północy kraju należały od pokoleń do jej rodziny. Teraz ich właścicielem był ojciec szesnastolatki, a ponieważ nie miał syna, całą rodzinną fortunę odziedziczy właśnie ona.

                Xianmei ledwie pamiętała matkę. Tata nie chciał o niej rozmawiać, odkąd porzuciła ich jedenaście lat temu i wyjechała do Juno. Czasem dostawała od niej jakiś list lub prezent, lub prośbę o przesłanie swojego rysunku, ale nigdy nie została zaproszona w odwiedziny. Ojciec podejrzewał, że to dlatego, że kobieta uciekła z kochankiem. Nastolatka myślała tak samo.

                Dziewczyna rozprostowała nogi, ponieważ zaczęły już drętwieć. Szmaragdowe spinki, które przytrzymywały nisko upięte czarne włosy, wbiły jej się w głowę, gdy odchyliła ją do tyłu i oparła o drzewo. Szybko cofnęła się. Zdarzało jej się zapomnieć, że ma je na sobie. Przyjrzała się rysunkowi. Realistycznie oddawał uroki Xin Dao – wioski należącej do jej ojca. Uznała go za skończony.

                Poczuła pieczenie wewnętrznej strony dłoni. Podniosła się i zanurzyła je w wodzie, w której rósł ryż. Dokuczliwe uczucie ustało. Medyk obejrzał kiedyś jej ręce, ale nie zauważył niczego niezwykłego. Zaprzeczył, że jest to objaw choroby. Może uczulenie na jakąś roślinę? Ojciec zdecydował, że jeśli pieczenie będzie się nasilać, poszukają pomocy gdzieś dalej, u lepszych medyków. Takie samo pieczenie pojawiało się coraz częściej, ale na razie nie chciała mu o tym wspominać, skoro woda pomagała. Ale jak długo?

                Wytarła ręce o spodnie, wzięła rysunek, po czym ruszyła w stronę willi na rozległym wzgórzu, z którego było widać całą plantację.

                Noszenie spodni nie przystawało kobietom w Korenie. Zwłaszcza tym z bogatych rodzin, jak Xianmei. Jednak po ucieczce żony, ojciec Xianmei pozwalał jej na więcej swobody, jakby bał się, że i ona go opuści. Tak więc, w Xin Dao mogła robić co chce, ale w obecności gości i poza wioską, musiała zachowywać się jak przystoi sinijskiej damie.

                Zbliżając się do willi, zauważyła stojący przed nią obcy powóz a kawałek dalej, cztery osiodłane konie przywiązane do płotu i pilnowane przez odwróconą tyłem kobietę. Oby to nie był nikt ważny, pomyślała.

                Najbardziej na świecie nienawidziła uwag co do swojego wyglądu czy ubioru, a takie zdarzały się zawsze, gdy ktoś wysoko postawiony składał im niezapowiedzianą wizytę. Resztkami silnej woli powstrzymywała się wtedy, żeby nie powiedzieć gościowi kilku brzydkich słów, których dziewczyna z Siny nie powinna w ogóle znać. Przy wszystkich – nie licząc ojca oraz pracowników plantacji, których widywała codziennie – udawała uległą, ale tak naprawdę, nie cierpiała, gdy ktoś nią pomiatał. 

                Po cichu weszła do domu, mając nadzieję, że niezauważona przemknie do swojego pokoju i zdąży założyć coś, na co gość nie będzie krzywo patrzył. Gdy na palcach przechodziła przy gabinecie ojca, usłyszała rozmowę.

                - Nie możecie zabrać mi Xianmei – usłyszawszy swoje imię, przystanęła przy drzwiach. – Nie pozwolę na to. To moje jedyne dziecko. Chcę przekazać jej plantację, a wy chcecie mi ją odebrać! – przez głos ojca przebijała rozpacz i gniew.

                - Nie zabierzemy jej na zawsze – odezwał się kobiecy głos. – Po wszystkim wróci do domu.

                - O ile przeżyje! – wybuchnął. – Nie zgadzam się, żebyście tak ją narażali! Nie obchodzi mnie, że myślicie, że jest Dzieckiem Żywiołów. Ona nie ma żadnej mocy. Wasz jasnowidz musiał się pomylić!

Dzieci Żywiołów. Tom 1. Kamienna jaszczurkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz