[15.09.2021]
Od odejścia Zakonu minęło dokładnie czterdzieści siedem godzin.
Niecałe dwa dni. Sama. W Kwaterze Głównej. Z nikim innym oprócz Draco Malfoya.
Hermiona nie wiedziała, co robić. Wpatrywanie się w problem, który ma przed sobą bez myślenia o rozwiązaniu, nie było czymś, z czym często się spotykała, ale kiedy to się zdarzyło, uderzyło ją niczym pociąg towarowy. Szła samotnie przez ciemny las, bez latarki, prowadzona wyłącznie instynktem.
A nawet wtedy, wydawało się, że nie wie, czego chce.
Po pocałowaniu jej śladu wierzby, nie wyszła, lecz wybiegła z pokoju. Intensywność gestu, tak prosta na twarzy, ale nieskończenie skomplikowana pod spodem, przeraziła ją. Była zbyt blisko czegoś potężnego. Czegoś niebezpiecznego.
Czegoś, czego nie wiedziała, czy może przeżyć.
Hermiona schowała się w swoim pokoju, trzęsąc się, drżąc; jej serce płonęło. Uczucie, że Draco tak delikatnie przyciska usta do znaku na jej ramieniu, zanim podniesie szare oczy w górę, by spotkać jej zielone, było przerażające.
Nigdy wcześniej nie była dotykana. Przez nikogo, przynajmniej przez nikogo, kto by się liczył.
Powiedziała, że to nie będzie intymne. Nie myślała tak. Ona i Draco? Proszę. Gdyby coś fizycznego miało się między nimi wydarzyć, stałoby się to przy stole z jedną z jej nóg wokół jego biodra i podwiniętą spódnicą, zaspokajając fizyczną potrzebę, której obojgu brakowało w środku wojny.
Nie sądziła nawet, że spojrzą sobie w oczy.
— Merlinie — szepnęła, zsuwając się po ścianie i wtulając we własne ramiona. Co ona u licha robiła?
Naprawdę zastanawiała się, jak wyglądałoby spanie z Draco Malfoyem. Jak by to było. Jak będą się zachowywać, z nim w jej wnętrzu, gdy jęknęła mu do ucha.
Czy to było szaleństwo? Czy znak i magiczny transfer zainfekowały jej krwiobieg, wysyłając ją na inną płaszczyznę egzystencji, gdzie ten scenariusz miał sens.
Bo na pewno nie miało to sensu w jej rzeczywistości.
Wciąż był Seamus, pomyślała słabo, wiedząc, że słowa, które przyszły jej do głowy, prawie nic nie znaczą.
Nie chodziło o to, że Seamus nic nie znaczył, nigdy o to nie chodziło. Po prostu to nie było intymne. To była pociecha, coś czego potrzebowała w środku wojny.
Dokładnie to, czym myślała, że będzie Draco.
Ale nie byłby. Wiedziała to teraz. Całował ją, a ona jęczała i padała w ramiona naznaczonego mężczyzny - który zbiegł z najluźniejszą możliwą definicją tego terminu. Mężczyzna, którego nienawidziła prawie przez całe życie. Człowieka, którego uratowała.
I spaliłby ją żywcem.
Bogowie. Kto mógłby to przeżyć?
-----------------------------------------------------
Czterdzieści siedem godzin później wciąż nie miała pojęcia, jak rozwiązać problem, który narastał w pokoju.
Albo pod numerem 12 na Grimmauld Place, jak przypuszczała.
Fakt, że nawet to rozważała, wskazywał na znaczne napięcie psychiczne. Nie chodziło o to, że naprawdę o tym myślała. Były czynniki. Był kontekst. Istniał Zakon, który eksplodował, i kochanek, który by go zabił, i dwóch najlepszych przyjaciół, którzy wrócą, by ją zabić.
CZYTASZ
Szafirowa Księżniczka [T] Dramione
FanfictionWe Wstępie jest opis 😒 tu mi z każdym dodanym rozdziałem znika on 🙄🙄 NIE JESTEM WŁAŚCICIELEM OPOWIADANIA JEST TO TŁUMACZENIE