5. Złudne nadzieje

407 31 26
                                    

Jimin miał wrażenie, że chłód stopniowo odbiera mu zdrowy rozsądek. Krople deszczu spływały nieustannie po wychudłej twarzy chłopca, raz za razem skapywały z brody i wsiąkały w nieadekwatne do pogody odzienie, aby mieszać się z niewidocznymi dla innych oczu łzami.

Chłodny styczniowy wiatr przybrał na sile, siękając bezlitośnie porcelanową skórę czternastolatka, czym natarczywie dawał znać o swojej obecności.

Ten jednak nie zawracał sobie głowy nieprzyjemnym uczuciem na policzkach. Mrużąc powieki, wykonał kilka małych kroków w przód, by dokładniej przyjrzeć się pusto grubym murom zakładu karnego, jakby majaczyły przed nim po raz pierwszy. Za każdym razem ich widok przyprawiał go o mdłości, dusił niczym sącząca się z ust gorzka trucizna, otwierał szerzej jeszcze świeże, palące rany. Ale przede wszystkim nasilał tęsknotę za kimś, od kogo bariera ta skutecznie go odgradzała.

Zdeterminowany przychodził pod bramę codziennie i nigdy się nie poddawał.

– Do jasnej cholery, sterczysz tu już kolejną godzinę, dzieciaku. Ile razy mam ci powtarzać, żebyś wracał do domu, przeziębisz się – nieugięty dotąd strażnik zabrał głos, zbliżając się do wciąż osłupiałego Jimina.

– Prosze pozwolić mi zobaczyć się z mamą – nie przestawał błagać, a niezwykle smutne, szczenięce spojrzenie sprawiło, że umięśnionego mężczyznę zaswędziało w gardle.

– Posłuchaj, młody... – westchnął ciężko – naprawdę chciałbym pomóc, ale twoja matka odmawia widzenia. Nic nie mogę zrobić.

– To zajmie tylko chwilę, prosze mnie wpuścić – poprosił desperacko. Jego dolna warga zaczęła niebezpiecznie drgać.

– Przykro mi, przychodząc tu, tracisz jedynie czas – powiedział szczerze, odwracając głowę w bok, gdyż z jakichś powodów nie był w stanie patrzeć na tkwiącego w zupełnej rozsypce chłopca.

– Niech pan zaczeka – Jimin złapał strażnika delikatnie za ramię. Brunet zmarszczył swoje krzaczaste brwi, czując wsuwany w dłoń kawałek wilgotnej kartki. – Mógłby pan jej to przekazać?

Starszy nie udzielił odpowiedzi od razu. Wydawał się toczyć wewnętrzną bitwę z własnym sumieniem.

– Aish, dobra – wywrócił oczyma. – Pod warunkiem, że wrócisz do domu i przestaniesz utrudniać mi pracę.

– Dziękuję. Musi być jej teraz ciężko, ale wiem, że w końcu mnie przyjmie. Na pewno to zrobi – kąciki jego ust powędrowały nieznacznie ku górze, przeistaczając się w anemiczny uśmiech.

Mężczyzna skrzywił się zauważalnie.

– Idź już – pogonił nastolatka, w ostateczności beznamiętnie odprowadzając go wzrokiem.

Zerknął przelotnie na starannie napisane pierwsze dwa zdania, po czym prychnął pod nosem.

– Co to za matka.

**

– Jak się masz, mamo? – Szesnastolatek przystanął nieopodal znajomego, przytłaczającego swoim niedbałym wyglądem, opatulonego zimowym okryciem budynku, pocierając swoje wątłe ramiona, by dodać sobie choć odrobinę ciepła, którego domagał się wyziębiony mroźnym powietrzem organizm. – Mam nadzieję, że w porządku. Na wypadek gdybyś chciała wiedzieć, ciocia dobrze się mną zajmuje. Wczoraj sprzątaliśmy razem strych, znalazłem kilka twoich zdjęć z dziadkami. Szkoda, że nigdy nie miałem okazji ich poznać, na pewno byli świetni. – Jimin zamrugał pospiesznie w celu odgonienia gromadzących się w kącikach oczu słonych łez. – To już dwa lata. Tęsknię za tobą. Bardzo za tobą tęsknię.

Obudź mnie, gdy skończy się grudzień | JikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz