4. Spirala nienawiści

431 34 39
                                    

Od zarania dziejów nie pozostawiano wątpliwości, że człowiek będący zaledwie słabą i marną jednostką olbrzymiego wszechświata, mógł jedynie rozkładać bezradnie ręce wobec własnego losu. Nie miał możliwości go przewidzieć, a tym bardziej wyprzedzić. Dlatego też po prostu istniał niczym marionetka w rękach przeznaczenia, nie zdając sobie sprawy, że los już od początku narodzin napisał dla niego własny scenariusz i śmiał mu się prosto w twarz za każdym razem, gdy wymierzał w jego kierunku kolejne bezwzględne ciosy. Nikt nie był zdolny kąpać się nieprzerwanie w morzu szczęścia, złocista arkadia nie mogła trwać wiecznie. Puszka Pandory zawsze majaczyła w oddali, wyczekując cierpliwie swojej roli, aby ostatecznie wysłać ku ofiarom groźne fale niosące za sobą fatum.

Proces ten nigdy nie był sprawiedliwy. Jedni wypływali na powierzchnię nieznacznie potubrbowani, drudzy – bezpowrotnie tonęli.

Zazwyczaj działo się to w najmniej spodziewanym momencie – niebezpieczne siły zjawiały się nagle, bez krzty litości pustoszyły wszystko, co napotykały na swojej drodze, by później zwyczajnie zniknąć niczym kamfora, pozostawiając po sobie na wybrańcach głębokie obrażenia, gojące się latami, przeistaczające się w wyblakłe blizny, nie pozwalające w pełni zapomnieć wydarzeń, które wyryły na psychice nieodwracalne rany.

Zranione dusze obierały w takowych sytuacjach przeróżne ścieżki.

Jungkook wybrał za przewodnika nienawiść.

Zaślepiony pragnieniem gorzkiej zemsty, nieświadomie podążył drogą spowitą otchłanią mroku.

I choć w głębi siebie rozpaczliwie łaknął ucieczki od pętli przeszłości, w rezultacie pozwolił zacisnąć się jej ciaśniej na karmelowej szyi.

W ten sposób zaczął się zatracać. Serce chłopaka stopniowo kamieniało, młodzieńcza wrażliwość ustąpiła miejsca neutralności, narastający gniew zakorzeniał się w środku niczym wiekowy dąb.

Umysł utknął w konkretnym, bolesnym wspomnieniu, przebudzone w nim rozwścieczone, najstraszliwsze demony pragnęły odwetu w postaci rozlewu krwi.

A odurzony otoczką cierpienia Jungkook chciał nakarmić je nią za wszelką cenę.

Tak ostatecznie skierował niebezpieczną spiralę nienawiści na niewinną istotę ludzką, której jedynym przewinieniem było niezależne od niej pokrewieństwo z faktycznym sprawcą jego etycznego upadku.

Niestety Jungkook nie brał tego istotnego faktu pod uwagę.

Normy własnej moralności gasły wewnątrz niego jak słabe płomienie tańczące w kominie podczas chłodnej, zimowej nocy.

Aż w końcu nie było już odwrotu.

**

– Jimin! – Chłopak wzdrygnął się nieświadomie, gdy Taehyung pojawił się przed nim niczym zjawa.

Brunet od dobrych kilkunastu minut zajmował miejsce na drewnianej, niewygodnej ławce w opustoszałej już po zajęciach fizycznych szkolnej szatni i oczekiwał z niecierpliwością upragnionego dźwięku dzwonka, rozpoczynającego następne zajęcia.

Bał się wędrować samotnie po zapełnionych korytarzach.

Tym razem jednak to nie tłumy, ocieniające spojrzenia, czy silny lęk społeczny nakazujący mu natychmiastową ucieczkę oraz zabarykadowanie się w pokoju zdala od ludzi stanowiły pierwszorzędność.

Czarne niczym heban, lśniące przytłaczającą pustką oczy nie przestawały nawiedzać go w koszmarach.

Jungkook swoją dominacją zamierzał zastraszyć Jimina, udowodnić, że w chwili przekroczenia progu busańskiego liceum stał się niczym więcej niż przegraną na starcie ofiarą zapędzoną w róg przez drapieżnika.

Obudź mnie, gdy skończy się grudzień | JikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz