9. Do widzenia

195 21 11
                                    

Pogrążony w inercji, przy akompaniamencie śpiewu ptaków, przyglądał się obrazowi rozkwitającej wiosennej przyrody. Ciepły wiatr subtelnie muskał jego alabstrową skórę delikatnymi podmuchami, podczas gdy zwracał twarz ku bezchmurnemu niebu.

Dziedziniec szkolny wypełniał się coraz liczniej gromadzącymi gapiami niczym przybyła na spektakl, żądna rozrywki publika. Nie zwracał na nich jednak najmniejszej uwagi. Niewidzialna kurtyna zdawała się oddzielać go od rzeczywistości. W tamtym momencie poza cmentarzem własnych nadziei i marzeń, dostrzegał jedynie bezkresną nicość. Nieuleczalne rany mieniły się w blasku zachodzącego słońca. Wszystko straciło znaczenie – wstyd, niechciana atencja, odebrana godność. Nastoletni umysł pochłaniał odbierający rozum letarg, przeplatany z głęboką nutą nostalgii i neutralności.

Zrozumiał, że poniósł dotkliwą klęskę. Nie zdołał pokonać grasujących wewnątrz siebie demonów. Przeszłość stanowiła ciasną pętle, z której nie mógł się wydostać.

Uwięziony na dnie szczelnej puszki Pandory konał wśród ludzi, lecz nie istniał dla ich oczu, nie był warty litości. Dusił się w męczarniach pozostawiony w otchłani wiecznej ciemności.

Pragnął jedynie przestać cierpieć.

– Ej! To nie przypadkiem nasz spedalony kolega? – Wśród obserwatorów rozbrzmiały pierwsze, zbędne komentarze.

Stopa ucznia wysunęła się poza krawędź dachu. Oprócz słonej, samotnej łzy przecinającej pulchny policzek, poczuł na ustach dziwny smak – gorzki, nieprzyjemny, zwiastujący początek końca.

Zaledwie kilka pięter dzieliło go od zgaśnięcia wraz ze smutkiem nieodwracalnie osiadniętym na dnie serca.

Niedługo bruk zroszy się jego przeklętą krwią. Niedługo jego marny żywot przekroczy metę i ostatecznie zakończy swój bieg. Zaśnie na wieki, wyświadczając światu przysługę.

– O cholera, chyba będzie skakał!

– Nie stójcie tak! Niech ktoś coś zrobi! – pisnęła jedna ze spanikowanych uczennic, zasłaniając oczy dzierżonym w drobnych dłoniach ciężkim podręcznikiem.

– Nie skoczy, mówię wam – zadeklarował wysoki niczym dąb farbowany blondyn tonem nieco zabarwionym drwiną.

– Świr.

Toczące się, w większości pozbawione empatii oraz współczucia rozmowy nie ustawały. Oczywiście żwawo komentującym świadkom zdarzenia nawet nie przyszło do głowy, żeby wykręcić numer na odpowiednie służby albo przynajmniej pofatygować się po losowego nauczyciela. Smartfony natomiast doskonale służyły do uwiecznienia ujęć na kamerze. Widocznie oglądanie rozdartego psychicznie młodego człowieka wydawało się dostarczać im niezapomnianej rozrywki.

W międzyczasie ktoś z tłumu, przerażony znieczulicą rówieśników, biegł już schodami na szczyt budynku. Kim Taehyung bez zastanowienia pchnął prowadzące na dach szerokie drzwi, przeczesując teren rozbieganym spojrzeniem. Pospiesznie przemierzył jeszcze krótki odcinek, nim dostrzegł zarys znajomej sylwetki, kołyszącej się niebezpiecznie nad przepaścią.

Zastany widok sprawił, że mimowolnie zdębiał w miejscu na sztywnych, wypełniających się ołowiem nogach. W porę jednak otrzeźwiał, błyskawicznie zmniejszając odległość między sobą a nie reagującym na wołanie chłopakiem, którego zdążył chwycić mocno w pasie. Taehyung jęknął, gdy jego plecy zderzyły się z betonem, a na klatce piersiowej szatyna wylądowało kruche, filigranowe ciało. Spomiędzy spuchniętych od nerwowego przygryzania warg szesnastolatka uciekło westchnienie nieokreślonej ulgi. Dotarł na czas.

– Co ty właśnie chciałeś zrobić?! – wrzasnął z niedowierzeniem, kiedy początkowe oszołomienie ustąpiło narastającej złości. Wytrzeszczył smołowate kule i gwałtownie zrzucił z siebie młodszego o kilka miesięcy chłopaka, umiejscowiając się na jego wąskich biodrach. – Mówię do ciebie!

Obudź mnie, gdy skończy się grudzień | JikookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz