Rozdział 2

848 54 71
                                    


Teoretycznie Draco powinien być w stanie prowadzić łódź. Wraz z Teo zebrali tak wiele informacji na temat podróży i transportu, ile tylko mogli.

Co prawda nie miał żadnej licencji, ani niczego w tym rodzaju, ale zapłacił dodatkową sporą opłatę, aby dostać tę łajbę.

A dzięki temu mieli łódź na wyłączność.

Co, jak z zadowoleniem zauważył, nie miało miejsca w przypadku Granger, która najwyraźniej zapewniła sobie jedynie sam transport na wyspę.

Darczyńcy Teo byli niezwykle chętni, by rzucić w niego licznymi pieniędzmi, jeśli miało to oznaczać, że zostawi ich w spokoju. Musieli skorzystać z tej opcji, gdyż dostęp Draco do skarbca Malfoyów był ograniczony. Fortuna Nottów była w dużej mierze związana prawnie z wierzycielami Wizengamotu, odkąd Nott Senior zginął na wojnie. A ojciec Teodora miał wiele kosztowności.

Wkładając kluczyk do stacyjki, wpatrując się w tablicę rozdzielczą i jej przyrządy, Draco wypuścił powietrze.

— Nie masz bladego pojęcia, jak to działa, prawda? — zapytał Teo.

— Oczywiście, że mam — warknął Draco, kręcąc kilkoma gałkami i rozglądając się dookoła. — W teorii.

— Na nic zda nam się twoja teoria, jeśli będziemy stać tu wieczność — Wygodniej siadając na fotelu pasażera, Teo patrzył z rozbawieniem na twarzy na Draco. —Weź odpal to gówno i zabierz nas z dala od tych wszystkich mugoli, a wtedy użyjemy magii, by tą łajbą sterować. Masz mapę?

— Mam. — Draco machnął ręką na swój plecak. — Gdzieś tam jest. I masz rację, tak zrobimy.

Choć bardzo chciał spróbować pokierować łodzią, nie wiedział, czy przypadkowo nie zrobią z siebie durni. Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, było pokazanie Granger, że nie są tak przygotowani, jak ochoczo o tym mówili. Mieli niestety tylko kilka tygodni przygotowania, zgodnie z jej planem podróży, który udało im się zgarnąć, zanim miała opuścić Anglię i wylądować na Karaibach.

Cóż, musieli poradzić sobie tak czy inaczej.

Gdyby udało im się wyruszyć łodzią z portu bez jej wysadzenia lub wylądowania na dnie morza, Draco byłby zadowolony ze swoich wyuczonych na szybko umiejętności.

W końcu nie wiedzieli nic o mugolskich pojazdach, a stawka była zbyt wysoka, by rezygnować.

Na ślepo wcisnął kilka przycisków, pchnął dźwignię i błysnął Teo uśmiechem, gdy silnik ożył. Z tyłu śmigła wystrzeliła struga wody i choć brakowało temu finezji, łódź ruszyła do przodu w kierunku wyjścia z zatoki.

— Dobrze — wycedził Teo, opierając stopy na desce rozdzielczej i rozluźniają się na swoim miejscu. — Teraz zabierz nas tam w jednym kawałku, a będę pod wrażeniem.

Draco prychnął, odwracając się, by zobaczyć małą postać Granger znikającą im z oczu, gdy oddalali się.

— Było warto. Tylko spójrz na wyraz jej twarzy.

— Cudowny. — Teo nucił leniwie do siebie. — Wyobraź sobie tylko, jak będzie wyglądać, gdy my znajdziemy skarb, a ona nie. — Kilka razy mlasnął językiem. — Jak myślisz, czy to co powiedziała o magii i o tym, że skończymy jako kłębki kurzu na wietrze, było prawdą?

Draco otwarcie zadrwił, przewracając oczami.

— Gdzie tam. Nigdy nie widziałem w swoich notatkach niczego o obracaniu się w pył. Typowa Granger. Pewnie nie spodziewała się konkurencji, więc wymyśla jakieś bzdury na poczekaniu, by nas przestraszyć.

[T] Ruiny ArtakaiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz