Siedzę przy ognisku razem z Midoriyą, Bakugo, Sero, Kaminarim i Ashido. Jest wieczór dnia drugiego, następnego mamy iść do karczmy i spotkać Todorokiego. Tam znów zacznie pieprzyć o rebelii, ja znów spróbuję coś zmienić, ale nic się nie uda, bo Katsuki znów skończy martwy.
To ósma Próba. Nic się nie zmienia. Gdy się obudzę, będzie dwudziesty czwarty listopada, a do ostatecznego terminu zostaną równe cztery dni. Dwie Próby. Nic, nic się nie zmieni.
Opieram się o konar drzewa, nawet nie próbując brać udziału w rozmowie. Pijacki bełkot znam na pamięć, powtarzałem go i wiele innych rzeczy po miliony razy, żeby tylko wyłapać jedną, jedyną wskazówkę. Zmarnowałem tak dwie Próby, teraz marnuję trzecią. Może wcale nie powinniśmy wygrywać walki o pałac? Może ratowanie Płomienia raz za razem jest błędem? Jestem senny, ciężko mi się myśli. Od kiedy dzień po piątej Próbie, gdy to po raz pierwszy zabiliśmy króla, zacząłem brać tabletki nasenne, często tak się czuję. Jakby to w jakiś sposób przeszkadzało mechanizmowi tej popieprzonej gry. Co niby mam na to poradzić? Nie mogę bez nich zasnąć, nie jestem w stanie. Makabryczne zgony Katsukiego i te, do których ja sam się przyczyniłem, wciąż przelatują mi przed oczami. Na lekcji matematyki prawie zwymiotowałem, gdy przypomniałem sobie chrzęst kości Iidy, gdy smoczymi zębiskami przegryzłem go na pół. Na korytarzu po szkole spotkałem Tetsutetsu Tetsutetsu. Dostałem ataku paniki i uciekłem, a potem przez pół dnia musiałem ignorować jego telefony.
Katsuki się o mnie martwi, martwi do tego stopnia, że znów zaczął ze mną rozmawiać. Nie rusza tematu amnezji, za co jestem mu bardzo wdzięczny. Pomaga jak może, sam nie wie, ile tak naprawdę to dla mnie znaczy.
Boję się, tak strasznie się boję. Nie chcę, żeby przeze mnie zginął. On nie może umrzeć, po prostu nie może.
— Kirishima? Dobrze się czujesz? — Może jestem zielony na twarzy, a może całkiem blady, w każdym razie Midoriya ma tę dziwną przypadłość, że zawsze pierwszy zauważa, gdy jestem na skraju załamania nerwowego. Przezabawne!
Wdech, wydech. Byleby tylko mu odpowiedzieć. Spokojnie.
— Trochę za dużo alkoholu — kłamię, bo tak naprawdę nie wypiłem ani kropli. O nim nie można tego powiedzieć, choć i tak jest dużo bardziej trzeźwy niż Kaminari, Sero i Ashido. Naprawdę nie mam pojęcia, co go powstrzymuje. Osobiście wiele bym dał za utratę pamięci choć na te kilka godzin, gdybym tylko nie zdawał sobie sprawy, jak tragiczne to może być w skutkach.
— Nie pierdol! — parska Sero, przesuwając w moją stronę butelkę, z której przed chwilą zdrowo pociągnął, czkając głośno i absolutnie nie przejmując się jakimikolwiek zasadami etykiety. — Chlej do dna!
Uśmiecham się krzywo, odbierając od niego piwo, po czym, wciskając je nieco zaskoczonemu Bakugo.
— Mogę? — pyta, wbijając we mnie zamglone spojrzenie, a ja milcząco kiwam głową. Uśmiecha się. Gdy ponownie dociera do mnie, że z własnej winy już nigdy mogę tego uśmiechu nie zobaczyć, znów zbiera mi się na płacz.
— Kirishima, wylałeś swoje piwo na trawę. Widziałem — szepcze Midoriya, patrząc na mnie uważnie, a ja wzdrygam się lekko. Czemu aż tak naciska...?
— To były moje siki, stary. Poszedłem się odlać.
— Z moimi oczami jeszcze wszystko w porządku — burczy, a ja wzdycham ciężko. Chyba traktuje to jako zachętę. — Kirishima, uratowałeś mnie. Chcę ci się jakoś odwdzięczyć. Przysięgam na bogów, że nikomu nie powiem.
W blasku rzucanym przez ognisko jego twarz wygląda tak miło. Przyjaźnie, serdecznie. Midoriya jest wspaniałym przyjacielem, a mi znów chce się płakać. Nie zasługuję na niego. Na nic nie zasługuję, bo gdy przychodzi co do czego, nie jestem w stanie uratować nawet jednego życia. W dodatku mając do dyspozycji dziesięć Prób. Żałosne.
CZYTASZ
Świadome Dni ||Kiribaku
FanfictionKrzyk. Przyjaciel w konwulsjach padający na ziemię. Krew. Śmierć. Czy to już zawsze będzie go prześladować? Kirishima Eijiro w pojedynkę zmaga się z ogromnym ciężarem. Musi odkryć tajemnicę swoich niesamowicie realistycznych, upiornych snów, które...