17| REBELIA

210 40 3
                                    

  O nie, tylko nie to, przemyka mi przez myśl, gdy dociera do mnie sens słów Todorokiego. Bo co, bo nie dość mam roboty, bezowocnie ratując życie Bakugo?! Jeszcze trzeba mi zwalić na kark zamach stanu, tak?! To brzmi jak niezły żart!

  — Podziękuję — mówię spokojnie, już odwracając się w stronę drzwi, gdy przypominam sobie, że absolutnie nie mogę odejść teraz, gdy wiem już, co nas czeka, gdy to zrobię. Mechanizm Próby usilnie stara się wepchnąć mnie w polityczne gierki, świetnie...

  — Eijiro, poczekaj! — Todoroki łapie mnie za ramię, a ja niechętnie ulegam i pozwalam się obrócić w jego stronę. — Rozumiem, że może być to dla ciebie ciężkie do zrozumienia i absolutnie nie neguję twoich trudów zarówno przed utratą pamięci, jak i po, ale masz tu jeszcze coś do zrobienia. Złożyłeś przysięgę!

  Zerkam kątem oka na Bakugo. Nie mam pojęcia, czy ta przysięga faktycznie była czymś nie do złamania, może chodziło tylko o honor? Nieważne, i tak chodzi tylko o to, żeby, w pewnym sensie... przejść kolejny level. W grze, której stawką jest życie...

  — Będziesz mi musiał wszystko wyjaśniać. Pewnie będę bardziej przeszkodą niż pomocą — mruczę w końcu niechętnie, choć teraz marnowanie czasu nie wydaje mi się dobrym pomysłem. Dość odpoczywałem, dopiero widok głowy Bakugo w kałuży krwi musiał przywrócić mnie do porządku...

  — Nie, Eijiro. Zostałeś wychowany na mężnego wojownika, na zwycięzcę. Taki jesteś, nawet jeśli teraz to w tobie drzemie — mówi Todoroki pewnie, a ja wzdycham ciężko. Gdyby wiedział, jak bardzo się myli...

  Bakugo patrzy na mnie wyczekująco, chyba chce, żebym się zgodził. Poprzednim razem słuchanie go nie skończyło się najlepiej, ale teraz, gdy przekonałem się, że podsuwane mi pod nos opcje najczęściej są tymi najlepszymi, czy nie powinienem stosować się do tej reguły? Poza tym to nie tak, że mam jakiś wybór.

  — Zgoda.

  Todoroki w mgnieniu oka się rozpromienia, choć kąciki jego ust nawet nie drgają. Spokojnie kiwa głową, w jego oczach pojawia się błysk ekscytacji, a spojrzenie przepełnia głód sukcesu.

  — Świetnie. Mam rozkład pomieszczeń w pałacu i zdobyłem kilku nowych sojuszników. Musicie opuścić to miejsce i...

  — Hola, hola — przerywam mu, marszcząc czoło: — Najpierw moja przeszłość.

  Krzywi się lekko i widzę, że mu się to nie podoba, ale niechętnie kiwa głową. Nie jest na pozycji do stawiania warunków, a poza tym chyba mi ufa. Ja też nie bardzo mogę się opierać, ale o tym akurat nie zamierzam go przecież powiadamiać.

  — Jak każda smocza hybryda od najmłodszych lat przebywałeś w pałacu, szkoląc się pod okiem najznakomitszych wojowników królestwa. Ja, jako najmłodszy potomek królewski, uczyłem się w tej samej szkole, by dowodzić oddziałem tobie równych. Połączyła nas najpierw zbieżność celi, a później szczera przyjaźń. — Todoroki wyraźnie łagodnieje, gdy to mówi. Widać naprawdę cenił sobie naszą więź, ale, wobec tego, dlaczego nie uciekł ze mną? Nie mam czasu zadać tego pytania na głos, bo książę już kontynuuje swoim opanowanym, dostojnym głosem, który od razu wskazuje na jego szlacheckie korzenie: — Obaj chcieliśmy obalić reżim mojego ojca i w tym celu zorganizowaliśmy grupę poddanych nam towarzyszy, którzy przysięgli działać dla dobra królestwa. To było cztery lata temu, pamiętam to jak dziś.
  Od tamtego czasu planowaliśmy zamach stanu, starannie dobierając sojuszników i strategiczne miejsca. Nadszedł jednak czas, gdy musiałeś odejść. Nie zdążyliśmy. W wieku szesnastu lat miałeś zostać wysłany na służbę wojskową w najdalszy zakątek królestwa, gdzie na granicy wciąż prowadzimy wojny. Zdecydowaliśmy, że ucieczka będzie najlepszym rozwiązaniem. Straże królewskie w poszukiwaniu uciekiniera na pewno nie pilnowałyby pałacu tak szczelnie jak dotychczas. Tak też się stało, to wszystko przewidzieliśmy w zakurzonym magazynie, ukrywając się przed wychowawcami. — Uśmiecha się lekko na wspomnienie dawnych chwil, a ja trochę żałuję, że tego nie pamiętam. Czy też raczej: że mnie tam nie było. Bo nie jestem osobą, za którą mnie bierze. Bo nie chcę nią być. — Miałem cię odszukać, kto by pomyślał, że akurat dzisiaj... Swoją drogą, nie postarałeś się z tym przebraniem, gdyby moja straż cię rozpoznała... Coś nie tak? — urywa, patrząc na mnie niepewnie. Staram się uspokoić, bo po czymś takim moja mina nie może być zbyt przyjazna, zwłaszcza że wciąż buzuje we mnie złość. Muszę mieć nad nią kontrolę, nie chcę rozwalić karczmy nagłą przemianą w smoka...

Świadome Dni ||KiribakuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz